Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa. Namiętność, wrogość, uwielbienie, miłość - tak, lecz nie przyjaźń ~Oskar Wilde.
Kiedyś nie rozumiałam tego cytatu. Mówiłam "jak to kobieta i mężczyzna nie mogą się przyjaźnić?", czy coś w tym stylu. Teraz rozumiem to doskonale.
Wilde był bardzo mądrym człowiekiem.
Jeszcze kilkanaście lat temu Ross Lynch i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Kupa lat, dużo zmian. Byliśmy takimi papużkami nierozłączkami przez całe przedszkole i podstawówkę. Schody zaczęły się w gimnazjum.
Myślałam, że będziemy już razem, nieważne czy w związku, czy jako przyjaciele. Myślałam, że zawsze już będzie przy mnie i będzie mnie wspierać. Jakże się myliłam. Byłam tak beznadziejnie w nim zakochana. A on we mnie nie i to mnie najbardziej boli.
A skąd o tym wiem? Phi, dobre pytanie. Bo czy chłopak, któremu zależy, zostawia swoją najlepszą przyjaciółkę dla kilkorga znajomych? Udaje, że cię nie zna przez półtora roku? Bo moim zdaniem nie.
Byłam zwykłą szarą myszką. Zawsze byłam nieśmiała, ale gdy Lynch mnie zostawił, byłam jeszcze bardziej zagubiona. Nie miałam ani jednej przyjaciółki, do domu wracałam z płaczem, bo na przykład miałam poplamioną bluzkę w soku przez wredną jędzę, bo bałam się jej sprzeciwić i bałam się reakcji matki.
Moja matka jest dyrektorką mojego liceum. Ostatnio bardzo dużo nie ma jej w domu, a do tego nic nie mówiąc o spędzaniu z nami czasu. Teoretycznie mam też starszą siostrę, Vanessę. Teoretycznie, bo jest sławną aktorką i prawie nigdy nie ma jej w domu. Chociaż jej się udało...
A moim najlepszym przyjacielem był mój młodszy brat, Paul.
Gdy spotkałam Olivię, Leo i Caluma, moje życie cudownie się odmieniło. Przyjaciele pomogli mi się podnieść. I teraz to ja jestem górą. Najbardziej bawiło mnie to, że jego koledzy chcieli mnie poznać, a on głupkowato odpowiadał, że on nie ma ochoty. Tak naprawdę bał się mojej reakcji i tego, że mogę mu przywalić. Jednak lekcje karate i samoobrony w dzieciństwie nie poszły na marne i on o tym wiedział. Zabawne, jak ludzie mogą się zmieniać. Ale takie było nasze przeznaczenie. I jestem z tego zadowolona, bo gdyby nie pozostawienie mnie samotnie, nie poznałabym jego prawdziwej strony oraz moich przyjaciół. Nie zrozumiałabym, ile znaczy przyjaźń, miłość i rodzina oraz jak ważne w życiu mogą być. I nie doceniłabym najważniejszych osób w moim życiu.
No cóż, nie ma to jak rozgadać się o swoim życiu.
Ostatnio Ross robi się jeszcze bardziej nieznośny niż wcześniej. Olivia powiedziała mi, że podobno chodzi o to, że założył się o coś tam i teraz udaje, że mnie nienawidzi bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Plotki, nie plotki - nie ważne. Ludzie nie mają się czym zająć we własnym życiu, więc nadmiar złego interesują się cudzym. Z resztą, mnie mało osób lubi. A przynajmniej boją się podejść. Haha, podobno przez to, że dopiekam "najbardziej przystojnemu chłopakowi w całej szkole". Aż chce mi się żyć. Zdarzają się tacy śmiałcy, którzy próbują mnie przelecieć albo lepiej poznać, ale długo nie wytrzymują. Prawdopodobnie przez mój mocny charakterek.
Jest weekend, a ja kolejny ranek przesiedziałam samotnie w pokoju. Wprawdzie zamieniłam kilka słów z Paulem i podczas śniadania z matką, która po raz kolejny gdzieś się spieszyła, ale nic poza tym. A od poniedziałku do
Siedziałam w pokoju i uparcie wpatrywałam się w widok za oknem. Udawanie takiej wrednej jędzy i suki jest ciężkie, a do tego dochodzi fakt, że ja taka nie jestem. Prawdziwą mnie znają tylko moi najbliżsi. Siedziałam tak i patrzyłam na budzące się miasto i wtedy zadzwonił ten cholerny telefon. Nienawidziłam tej formy komunikacji. Mój telefon nie jest nowy, nie jest też super fajny, jaki powinnam mieć dzięki bogatej rodzinie. Ale ja miałam to gdzieś. Dotykówki to oni mogą sobie wsadzić tam, gdzie trzeba. Niechętnie zlazłam z parapetu i odebrałam. Była to Liv.
- Heeejka - zaświergotała wesoło do telefonu, a mi błyskawicznie udzielił się jej humor. Uśmiechnęłam się - co tam słychać?
- A co ma słychać, co? Matka znów w pracy, Vanessy jak zawsze nie ma, a Paul wyszedł na... hmm... specjalne spotkanie.
- Znowu? - jęknęła - Ta kobieta nie chce mu dać spokoju.
- Jak to ona mawia, "niewiadomo, czy chłopak nie wróci do tego, co było" - idealnie imitowałam głos nielubianej przeze mnie facetki - ale moim zdaniem chodzi tu tylko o kasę.
- Każdy ma swój punkt widzenia - wiedziałam, że wzruszyła ramionami. Zbyt dobrze ją znałam - a ty dasz się gdzieś wyciągnąć? Weźmiesz Abby i się przejdziemy.
Rozejrzałam się po pokoju.
- Jeśli tylko ją znajdę - powiedziałam spokojnie - Abby! Gdzie jesteś, przerośnięta psico?
Olivia zachichotała. Usłyszałam, że moja labradorka wspina się po schodach.
- To gdzie się spotkamy? - spytałam.
- Tam gdzie zawsze - zaśmiała się - a gdzie myślałaś?
- A ja wiem? - spytałam wesoło z sarkazmem - może znalazłaś sobie lepsze miejsce niż fontanna w miejskim parku.
- Może czas znaleźć. Specjalnie pójdę na sam drugi koniec Los Angeles, byś musiała biegać.
Zachichotałam. Po chwili drzwi się otworzyła, a do pokoju weszła rozradowana, trzyletnia Abby. Uśmiechnęłam się, a ona podeszła do mnie z machającym ogonem. Pogłaskałam ją.
- No co, kochana psinko? Idziemy na spacer?
Zaszczekałą radośnie.
- Spotkamy się za kwadrans. Do zobaczenia - rozłączyłam się i szybko przyszykowałam do wyjścia. Uczesałam włosy, ubrałam buty na płaskim koturnie i biorąc smycz do ręki, wyszłam do ogrodu. Założyłam labradorce obrożę i wypuściłam za bramkę. Abby była specjalnie wyszkolona. Umie robić różne komendy i chodzić bez smyczy. Umie nawet zaatakować, jeśli ją o to poproszę.
Szłyśmy alejkami parku. Ja z zamkniętymi oczami, a suczka wąchając trawę. Nagle na kogoś wpadłam i odbiłam, padając na ziemię. Uniosłam powieki i zobaczyłam przed sobą Rocky'ego Lyncha. Miał na swojej koszulce rozmazane lody i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Wyciągnął do mnie rękę, a ja niepewnie ją chwyciłam. Wstałam na nogi i otrzepałam spodnie. Abby podeszła do mnie i przechylając głowę, patrzyła na intruza.
- No cześć - mruknęłam niepocieszona - sorry za koszulkę. I lody - dodałam, bo doskonale znałam to rodzeństwo. Uśmiechnął się trochę niemrawo, jakby nie kontaktował i nie rozumiał, co się właśnie stało.
- Nie masz za co przepraszać. Pocieszające jest to, że ty jedyna umiesz dowalić mojemu braciszkowi - zaśmiał się.
Popatrzyłam na niego pytająco, więc pospieszył z wyjaśnieniami.
- Chodzi mi o to, że złamałaś mu przez przypadek rękę. Oraz o to, że nikt inny nie może go tak ostro potraktować, jak ty.
- Złamałam mu rękę?! - przejęłam się tym bardziej, niż należało.
- Tak. Dokładnie wczoraj - spojrzał na mnie rozbawiony. Gdy wróciłam wspomnieniami do wczorajszego dnia, to tylko wzruszyłam tylko ramionami.
- Należało mu się. Nie będzie obrażał mi rodziny - powiedziałam oschle.
- To, że Paul ma problemy...
- Ma problemy, ale to już nie jest wasz problem. I to, że je ma nie upoważnia twojego braciszka, by go obrażał - przerwałam mu zimno - do widzenia.
Odeszłam pospiesznym krokiem. Wolałam odejść stąd szybko, aby mu nie wygarnąć wszystkiego, co o nich myślę. Jedynie Rydel uważam za przyjaciółkę. Nie przepadam za resztą rodziny, a szczególnie Ross'em.
- Abby - warknęłam, gdy się obejrzałam, że suczka mnie "zdradziła" i obwąchiwała chłopaka - idziemy.
Posłusznie za mną przybiegła, a ja nabierałam powietrza do płuc i powoli je wypuszczałam, aby się uspokoić i nie marnować spotkania z Liv na marudzeniu na rodzinę Lynchów.
Po kilku minutach spaceru doszłam do wyznaczonego miejsca. Przytuliłam z uśmiechem przyjaciółkę i przeprosiłam za lekkie spojrzenie.
- Ty zawsze się spóźniasz - wyznała z aprobatą.
- Tym razem nie spóźniłam się celowo.
- To ty zawsze spóźniasz się celowo?
Zachichotałam.
- Nie o to mi chodziło. Z resztą chodźmy.
Uwielbiałam spacerować z Liv. Choć jesteśmy tak różne, tematy nigdy nam się nie kończą.
- Skończyłaś już książkę? - spytałam, niby to obojętnie.
- No pewka - odpowiedziała z uśmiechem - kończę już nawet lekturę.
- Kurde, dziewczyno, skąd ty bierzesz na to czas?
Zaśmiała się perliście.
- Taki już los szaraczków.
- Musi wam być fajnie - przyznałam, lekko jej zazdroszcząc. Ona zawsze stała w moim cieniu. To zawsze ja byłam wytykana palcami, znana na całą szkołę, a moje imię wędrowało z ust do ust.
Późnym wieczorem, wychodząc z domu Holtów, ponieważ dziewczyna mnie zaprosiła do siebie, szłam do domu. Dochodząc, słyszałam już kłótnię Paula i matki. Zawsze się kłócili. Ona nigdy nie mogła do zaakceptować i zrozumieć, jak on mógł popełniać takie błędy. Weszłam do domu, odwiesiłam smycz i trzasnęłam drzwiami chcąc zaznaczyć, że już jestem.
- A ty gdzie byłaś, moja droga? - matka zwróciła na mnie całą swoją uwagę, uwalniając brata.
- U Olivii, a gdzie mogłabym być? - spytałam z ironią.
- No wiesz, może...
- Że byłam u Lynchów? - przerwałam jej niegrzecznie - nigdy w życiu. Nie, dopóki mnie nie przeprosi i nie wytłumaczy całej sytuacji.
- Ale przecież to ty go zostawiłaś - zaatakowała mnie.
- Wierzysz mu, a nie ufasz własnej córce?! Co z ciebie za matka?! Tłumaczyłam ci już tysiąc razy, że to on mnie zostawił! Przecież wiesz, że ja zawsze byłam stała w uczuciach - dokończyłam chłodno i zła na cały świat odwróciłam się w stronę schodów. Pokonywałam po dwa lub trzy stopnie tylko po to, by szybciej znaleźć się w swoim pokoju, upaść na poduszki i rozpłakać się jak zawsze.
- Laura...
- Daj mi spokój - odburknęłam łamiącym się głosem. Trzasnęłam drzwiami i przekręciłam kluczyk. Wybuchłam niepohamowanym płaczem.
I kolejna sobota skończyła się tak samo, jak poprzednia. Na kłótni...
*********************************************
Good morning, my dear readers!
Co tam u was? Zgodnie z obietnicą dziś jest pierwszy rozdział. Rozdział drugi pojawi się albo w weekend, albo za tydzień. Zależy od czasu :)
Dziękuję za prawie 200 wyświetleń, 3 komentarze i 4 obserwatorów ♥ Dla mnie to naprawdę dużo ☻
Czy
wy
też
kochacie
te
zdjęcie
tak
samo
,
jak
ja
?
:D
Do napisania! ♥