środa, 22 kwietnia 2015

Zapraszam.

Już zdecydowałam, że na 100% nie umiem kontynuować tego bloga.
Chcę was zaprosić na pozostałe dwa, które będą prowadzone. Już prawie po egzaminach, które kompletnie zawaliłam, bo jestem idiotką, więc mogę zacząć znowu pisać :')
Jest tu ktoś jeszcze z trzeciej klasy gimnazjum? Jak poszło? c:
Okej, to zapraszam.
www.i-have-never-forgotten.blogspot.com (wstawiam tam już dziś prolog :'))
www.austinandally-auslly.blogspot.com
Zapraszam do obserwowania, komentowania i czytania.
Kocham was. 

wtorek, 18 listopada 2014

31. Skin on skin (EPILOG)

Miłość wszystko przyjmuje i daje. Powinna być równie naturalna jak życie i oddychanie ~Matka Teresa z Kalkuty

19 listopada
sobota
Dzień ślubu

Wszyscy biegali podenerwowani. Każdy obawiał się, że nie zdąży. Tak to właśnie bywa, kiedy wszystko zostawia się na ostatnią chwilę. I to niby ja jestem nieodpowiedzialną smarkulą. Ja przynajmniej byłam już uczesana i umalowana przez Chris, która jest po prostu mistrzynią w tym, co robi. Włosy miałam spięte w luźnego koka, a kilka pasm opadało mi delikatnie na twarz.
Jak się okazało, wręcz wszyscy moi znajomi idą na ten ślub. To miała być niespodzianka. Olivia na wakacje czasami wyjeżdża do dziadków do Orlando. Są oni sąsiadami Jessiki, więc Liv, jako kulturalna i towarzyska osoba, dotrzymywała jej towarzystwa. A raczej Jessy jej. Ubłagała blondynkę o pozwolenie o przyjście jeszcze Christine i Toma. Tak jak myślałam, cała historyjka skończyła się happy-endem i nasi przyjaciele są kolejną parą głąbów, którzy będą się przepychać w prywatnym samolocie transportującym gości z Los Angeles do Orlando. Trochę to potrwa.
- Gdzie ten cholerna kredka? - Van okrążyła pokój już setny raz i wciąż szukała czegoś nowego.
Siedziałam u niej na łóżku i wciąż posyłałam ją w miejsce "pobytu" tego przedmiotu.
- Szukałaś w swojej kosmetyczce? - spytałam.
- Tak, Laura, szukałam, nie rób ze mnie idiotki!
- A w łazience?
Spojrzała na mnie bystro i podrapała się po głowie.
- Chyba nie.
Westchnęłam.
- Więc widzisz, jaki jest z Tobą problem? Nie myślisz, tylko robisz i narzekasz. Idź już, pomogę Ci się pomalować.
Wystawiła mi język jak mała, pięcioletnia dziewczynka i zniknęła za zakrętem. Nawet w jej pokoju mogłam słyszeć, jak tupie nogami biegnąc do łazienki.
Te półtorej tygodnia minęło tak szybko, że nie mogę się pozbierać. Praktycznie każdy dzień spędzałam z Dani, Drake'm, Rossem albo Olivią. W szkole byłam jak nieprzytomna, chodziłam jak neptyk, nie wiedziałam, co się dzieje, co zaowocowało dwójką z odpowiedzi z historii. Poprawię.
A zdarzyło się dużo.
Rydel i Bruce chodzą ze sobą. Są razem przeuroczy. Ellington już żartuje, że wyprawi im wesele. Na początku miałam wrażenie, że jest zazdrosny, ale to nieprawda, bo...
No właśnie, bo. Ell na spacerze z moją, powtarzam, moją Abby wpadł na jakąś dziewczynę. Ma się ten dar, nie? Jest szczupła i ładna, widziałam ją. Rat od razu się w niej zakochał. Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie wierzę w nią, ale Ratliff ciągle o niej gada. Oszołom jest tak zauroczony, że zabiera codziennie mojego, powtarzam, mojego psa na spacery po parku szukając swojej jedynej miłości. Pff, słońce, takie rzeczy tylko w bajkach.
Vanessa i Paul poszli odwiedzić ojca w więzieniu. Mnie tam z nimi nie było. Nienawidzę go. Nie chcę go znać.
Rocky smętnie chodzi po swoim domu i odnalazł swój ukryty talent - fałszowanie. Śpiewa smutne serenady, najczęściej pod prysznicem, słuchać się go nie da. Chyba założę mu profil na stronie randkowej.
Chris chyba spotka się z Josephem, przyjacielem Rossa. Nie potwierdzili tego, byli na jednej lub dwóch randkach, oczywiście Christine uciekła przez okno, no bo jak inaczej. Pierwszy raz widziałam, aby Redford zachowywała się tak w stosunku do jakiegokolwiek faceta. No cóż, Joe, musiałeś się nieźle postarać, bo Christie nie często wpada w ramiona przypadkowym osobom. Albo masz ukryte moce, co też jest możliwe.
Paul i Ryland zbliżyli się do siebie. Oczywiście nie w formie miłości, co to, to nie! Mój brat nie jest gejem! Po prostu, Paula rzuciła ta jego czarnowłosa panienka, a potem zostawili go i "przyjaciele", więc do kogo się zwrócić jak nie do brata chłopaka starszej siostry?
- Laura, które bardziej będzie pasować do mojej sukienki? Brązowy czy czarny?
- Do tej granatowej? - spytałam, wskazując palcem na sukienkę leżącą na łóżku siostry - czarny. Będziesz wyglądać tak mrocznie.
- Dzięki - mruknęła i wepchnęła mi w rękę czarną kredkę do oczu, a sama usiadła na ziemi naprzeciw mnie.
Przez chwilę pomyślałam, aby pomalować jej coś innego niż tylko oczy, ale nie będę już takim złym człowiekiem.
"Nie udawaj kogoś, kim naprawdę nie jesteś". 
- Która będzie bardziej pasowała do mojej fryzury i makijażu? - spytałam siostry, ostrożnie malując kreski na jej powiekach.
Przekręciła głowę w bok i spojrzała na mnie uważnie. Przez sekundę porównywałam ją do psa, poważnie.
- Poczekaj chwilę.
Wstała i, potykając się o próg, wybiegła z pokoju. Znowu.
Znudzona położyłam się na jej łóżku i zaczęłam wpatrywać w sufit. Przekręciłam się na bok i zobaczyłam jakiś zeszyt wystający z końca jej poduszki. Wyjęłam go ostrożnie nie chcąc porwać żadnych szwów ani czegoś innego.
Na różowej, błyszczącej okładce była naklejka z podobizną Whitney Houston. Cholera, gdzie sprzedają takie naklejki? Chcę taką! Cienkim, brązowym mazakiem było po prostu napisane "Pamiętnik Vanessy Marano, czytasz na własną odpowiedzialność". No przepraszam, siostruniu, ty już dawno zrobiłaś mi wodę z mózgu.
Otworzyłam na pierwszej stronie. Nierówne, wielkie litery widniały w dacie z roku 2004. Ona naprawdę bardzo długo prowadzi ten zeszyt.
Wpisy nie były częste. Nie czytałam ich, przeglądałam tylko kartki i wpatrywałam się w daty. Między niektórymi notatkami było nawet po dwa lata różnicy. Otworzyłam na ostatniej stronie, skąd wypadła pomarańczowa wkładka. Data była wczorajsza.
"Nie wiem, co robię źle. Kiedy chcę się do niej zbliżyć, ona robi krok w tył. Nie potrafię nawiązać z nią relacji. Laura Ona nie jest zła. Wyjechałam, zostawiłam i zerwałam wszystko, co nas łączyło. Chyba już nigdy tego nie odbudujemy. Ona tego nie chce". 
To był tylko fragment. Byłam pewna, że chodziło tu tylko i wyłącznie o mnie.
Słysząc kolejny stukot oznaczający nieubłagany powrót siostry drżącymi rękoma schowałam pamiętnik z powrotem w poduszkę. Usiadłam po turecku i ze sztucznym uśmiechem patrzyłam, jak Ness rzuca sukienkę koło mnie, a potem siada znowu naprzeciw i oczekuje na pomalowanie.
Nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam już w nic.

~*~

- Wyglądasz przepięknie! - krzyknęła Liv i podbiegła do mnie, tuląc do siebie.
Uśmiechnęłam się szczerze i, podnosząc ręce do góry, aby uzyskać lepszy efekt, okręciłam się wokół własnej osi.
Blondynka miała na sobie zwyczajną, koronkową, bordową sukienkę. Trochę ciemny makijaż podkreślał jej oczy, a włosy były po prostu rozpuszczone.
- Ty też jesteś prześliczna - uśmiechnęłam się słodko - a gdzie Chris?
- Ross umrze na twój widok - wyznała - Christine szła gdzieś za mną, rozmawiała na osobności z Josephem, "ważne sprawy" - zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Hola, hola, Ross nie ma umierać. Nie będę miała z kim tańczyć!
Holt zachichotała, a ja ponownie spojrzałam w dół na moją sukienkę. Nie była znowu taka piękna, a moje kościste ciało nie prezentowało się w tym nawet ładnie. W sumie, denerwowało mnie zawsze to, że gdy ja mówiłam, jak okropnie wyglądam, wszyscy, nawet ci, których nie znam i nie lubię mówią mi, że wyglądam wspaniale. Oni są ślepi? Czy ja już jestem tak pogrążona w nienawiści do samej siebie?
- W sumie, wyglądasz o wiele piękniej ode mnie, Liv - powiedziałam pewnie i złapałam ją za ramię - a gdzie Leo?
Wystawiła mi język.
- Kłamiesz, dziewczynko, kłamiesz. Leo przyjedzie tutaj samochodem, zabierze nas na miejsce wylotu, a potem ktoś tam odbierze samochód. Nie wiem.
Usiadłam na ławeczce stojącej w moim ogrodzie, a Abby przybiegła do mnie i położyła mi pysk na kolanach, wciąż merdając ogonem. Zaczęłam ją delikatnie głaskać i wiąż wypatrywałam wyjścia rodziny z domu. Chcę już jechać, a nie czekać miliony lat świetlnych, żeby znowu zobaczyć Jessy, poznać jej nowego męża i zobaczyć reakcję Rossa na mój widok. Olivia złapała mnie za dłoń i lekko ją ścisnęła.
- Cierpliwości, słońce.
Przekręciłam teatralnie oczami. Łatwo jej mówić.
W końcu, po kilku(nastu) długich minutach jechaliśmy w miejsce wylotu. Tam mają już być wszyscy. W sumie ciężko mi uwierzyć, że znowu będziemy razem - ja, Ross, Olivia, Leo, Chris, Tom oraz Joe. Będziemy się bawić, co naprawdę ostatnio jest nowością, bo nie umieliśmy nawet ze sobą luźno porozmawiać.
W czasie jazdy dużo sms-owałam do Rydel oraz rozmawiałam z Liv i Christine. W sumie prawie przez całą drogę byłyśmy tylko my. Okazało się, iż Lynchowie dojadą tam w inny sposób. Ugh, oni zawsze robią mi głupie niespodzianki.
Kiedy się w końcu rozdzieliłyśmy, co nie było łatwe, byliśmy już w Orlando. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Olivia może ma tam jakieś pojęcie o tym mieście, ja nawet ostatnio zapomniałam, w którym leży stanie. Laura mistrz!
- Ross! - krzyknęłam z uśmiechem i rzuciłam się na szyję chłopakowi, który stał na chodniku.
Ewidentnie na nas czekali.
Blondyn złapał mnie w biodrach i utonęliśmy we wspólnym uścisku. Potem jeszcze przywitałam się z jego całą rodziną, zostałam PONOWNIE skomplementowana, a Ross nie mógł ode mnie oderwać oczu. To dobrze, prawda?
Złapałam mojego ukochanego za rękę i szliśmy z tyłu całej parady idiotów, znaczy naszych rodzin i przyjaciół. I kogoś jeszcze innego, kogo wcześniej nie widziałam na oczy. W tym samolocie faktycznie musiałam być zaślepiona przyjaciółkami, że dopiero teraz zauważyłam, jak jakaś piękna blondynka idzie ramię w ramię z czarnowłosym chłopakiem. Kiedy się odwróciła, aby na nas zerknąć, rozpoznałam w niej Lacey, rodzoną siostrę Jessiki. Teoretycznie nigdy się nie lubiłyśmy. Jako starsza siostra panny młodej nie udzielała się nigdy w zabawy z nami, wolała siedzieć z rodzicami i rozmawiać z dorosłymi. Pamiętam, jak nazwała mnie kiedyś rozwydrzoną, rozkapryszoną małolatą tylko dlatego, że powiedziałam, że jest sztywna. Ale tak było! Dwudziestosześcioletnia kobieta patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Tak, dawno mnie nie widziałaś, a ja wciąż cię pamiętam.
- Czemu nie lecieliście z nami? - spytałam cicho i wtuliłam się lekko w ramię chłopaka.
- Musieliśmy jeszcze coś załatwić - mrugnął do mnie - chodzi o prezent dla Jessiki i Connora.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego spod byka.
- Ty też byłeś do tego potrzebny? Mam być zazdrosna? - zażartowałam.
Chyba załapał aluzję.
- Nie, nie powinnaś nawet o tym myśleć - cmoknął mnie delikatnie w usta - zbyt długo o ciebie walczyłem, aby cię stracić.
- W ogóle o mnie nie walczyłeś - zauważyłam - poddałeś się mojej nienawiści, smutkowi i lękowi.
Westchnął cicho i dotknął lekko mojego nosa.
- Walczyłem. Na swój własny sposób. Miałaś kiedyś taki moment, kiedy ego nie pozwoliło ci nie odpowiedzieć? Po prostu nie mogłaś powstrzymać, aby jakieś raniące słowa, nieprzemyślane słowa wypłynęły tobie z ust? Nie mogłem inaczej.
Parsknęłam.
- A więc tyle czasu się kłóciliśmy przez twoje głupie ego? - przewróciłam oczami - mężczyźni są tacy przewidywalni.
Zachichotał. Oboje nie chcieliśmy kolejnej głupiej sprzeczki, która stuprocentowo zniszczyła by nastrój dzisiejszego dnia, więc trzymałam buzię na kłódkę, a Ross starał się być taki słodki, na ile było go stać. Można przez niego dostać cukrzycy?
Szliśmy naprawdę długo. Halo, czy w Orlando nie istnieje takie coś nazwane taksówką? Albo autobusem?
Kiedy doszliśmy miałam szeroko otwarte oczy i usta. Dom Jessiki albo Connora był ogromny. Bardzo wielki, może ze dwa i pół raza jak mój. Nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale tak kalkuluję.
- Connor ma szóstkę rodzeństwa - wyjaśnił Ross - pięć sióstr i brata. Ich ojciec dużo pracował, aby kupić ten dom.
Pokiwałam głową, że rozumiem.
- Wchodzimy - poinstruowano nas.
Za grupką pozostałych gości weszliśmy do środka. Dom był urządzony skromnie, ale ze smakiem. Przeważała czerń z bielą,
Piski. Krzyki. Mnóstwo kobiet powpadało sobie w ramiona, a mężczyźni zaczęli przybijać sobie piątki, żółwiki albo po prostu rozmawiać. Wtuliłam się w Rossa. Nie kojarzyłam nawet połowy osób, nie wiedziałam, co mam zrobić. Blondyn pocałował mnie we włosy i pogłaskał po ramieniu.
- Chodź, poszukamy Jessiki - powiedział.
Kiwnęłam głową. Wyminięcie tej grupki osób nie było łatwe, wręcz się taranowaliśmy. Ledwo doszłam do barierki przy schodach prowadzących na górę. Przy okazji złapałam też Chris, która też nie wiedziała, co ma robić. Oprócz nas nie znała tu nikogo, przyjechała tu też tylko ze względu na nas.
Uśmiechnęła się lekko, dziękując. Odwzajemniłam gest.
Weszliśmy na samą górę. Korytarz był przestronny, prowadził do kilku drzwi po obu stronach ściany. Ross wiedział, gdzie ma iść. Pewnie odwiedzili ich. Kilka razy.
Otworzył delikatnie drzwi na końcu korytarza i wpuścił nas do środka. Lacey i Olivia siedziały na kanapie, a Jessy ubierała się w swoją białą, skromną suknię ślubną. Wszystkie trzy aktywnie ze sobą rozmawiały, ale gdy tylko weszliśmy do środka Jessica zwróciła na nas swoją uwagę.
- Laura! Ross! - wykrzyknęła i radośnie przybiegła do nas, przytulając w grupowym uścisku - w końcu przyjechaliście!
Zachichotałam, gdy poczułam, jak Ross drży od śmiechu.
Blondynka oderwała się od nas i spojrzała krzywo.
- Słyszałam, że w końcu jesteście razem - wyznała - trochę długo wam to zajęło.
Wystawiłam jej język jak pięciolatka.
- Nie widziałyśmy się tyle czasu, a ty myślisz tylko o związkach. Dzięki - parsknęłam.
- Oj, bądź cicho - zachichotała - Ross musi być niezłym idiotą, żeby tyle czasu pracować, aby się do ciebie zbliżyć. Wyznać ci coś? Lynchowie przyjeżdżali do nas kilka razy. Odkąd... no wiesz, pokłóciliście się pierwszy raz Ross rozmawiał ze mną, jak może cię odzyskać. I pisał do mnie maile. On jest takim romantykiem - rozmarzyła się - zupełnie jak Connor. No właśnie, musisz go poznać! On jest taki idealny! Przystojny, inteligentny, z poczuciem humoru.
Blondyn, jako jedyny mężczyzna w tym pomieszczeniu, spalił buraka, a ja wybuchnęłam śmiechem. Objęłam go lekko i pocałowałam w policzek, aby się rozchmurzył.
- Pięknie wyglądasz - powiedziałam.
- O matko, kto to mówi? Masz genialną sukienkę! W ogóle, tak bardzo się zmieniłaś, wydoroślałaś, wyładniałaś.
To jest właśnie Jessy. Gada jak najęta, często plotkuje, ale w sumie która dziewczyna tego nie robi? Uwielbia zakupy. Connor musi być chodzącą oazą spokoju, aby wytrzymać z nią pozostałe dni ich wspólnego życia.
- Cześć, Chris - powiedziała blondynka - miło mi ciebie poznać. Olivia dużo mi o tobie opowiadała. Ross w sumie też.
- Cześć - odparła niepewnie Redford - dziękuję za zaproszenie. Piękna sukienka.
- Dziękuję - na twarzy Jess pojawił się promienny uśmiech, a potem dusiła Christine w swoim uścisku.
Roześmiałam się. Zazdroszczę tego pannie młodej. Ja nie potrafię się przywiązać do ludzi ot tak, po prostu. A tym bardziej ich polubić.

~*~

- Teraz możesz pocałować pannę młodą.
Wytarłam łzę płynącą po moim policzku uważając, aby się nie rozmazać. Złapałam Rossa za rękę, aby tylko się jeszcze bardziej nie rozkleić. Ciepło jego ciała przynosiło mi ulgę.
Jessica ma ogromne szczęście. Ta kobieta, która stoi przy ołtarzu i oddaje pocałunki tego wspaniałego mężczyzny dostała szczęście na całe życie.
Wstaliśmy razem z pozostałymi gośćmi, aby bić brawo na stojąco. Uśmiechnęłam się szeroko i klaskałam jak najgłośniej. Jessy spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
Jak się okazało Jessica i Connor spotkali się na pierwszym dniu studiów architektonicznych. Od razu przypadli sobie do gustu, na początku to była tylko zwykła przyjaźń. Nawet się nie obejrzeli, a zakochali się w sobie. Byliby w stanie zrobić dla siebie wszystko. Brzmi jak scenariusz marnej komedii romantycznej, ale w rzeczywistości jest to o wiele romantyczniejsze niż w filmie.
Ja też miałam swoje szczęście.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho Lynch.
Zadrżałam po odczuciu jego ciepłego oddechu na mojej szyi.
- Tak - odparłam.
Pocałowałam go lekko w usta, a potem pociągnęłam za rękę, aby wyjść z kościoła za pozostałymi gośćmi. Dostałam w ręce kwiaty zakupione przez mamę, a potem razem z nią, Vanessą i Paulem stałam w kolejce, aby dojść do nowych małżonków.
Gości była cała masa. Musieli nazbierać naprawdę dużo pieniędzy, aby zorganizować wesele.
Wszyscy składali jak najszczersze życzenia, które najczęściej dotyczyły udanego małżeństwa, niekończącej się miłości, gromadki dzieci i sukcesów w życiu zawodowym. Bo czegoż innego można? To wszystko, czego tak naprawdę potrzeba w życiu.
W końcu i przyszła kolej na nas. Wymieniliśmy się uściskami, pocałunkami w policzki, podarowaliśmy kwiaty i prezent, a potem zostaliśmy zaproszeni do busu, który zawiezie nas na miejsce zabawy.
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce można już było słyszeć głośną muzykę, na ogromnej altance tańczyło kilka par, a na dworze stały wielkie stoły obładowane jedzeniem. Wszystko odbywało się na zewnątrz restauracji. W końcu, co się dziwić, ciepły wieczór.
Wszystkie miejsca przy stole były podpisane danej osobie. Mogłam teraz normalnie kochać z całych sił Jessicę, która usadziła mnie przy mojej i całej rodzinie Lynch oraz moich przyjaciołach. Taka jedna, wielka rodzina.
Zdjęłam marynarkę, którą miałam na sobie, powiesiłam ją na oparciu i usiadłam na miejscu. Z mojej prawej strony siedział Ross, a lewej Vanessa. Przypomniało mi się wszystko, co rano przeczytałam. Van uważa, że ten rozdział między nami leży po jej stronie. Próbuje wziąć na siebie całą winę. Jutro z nią o tym porozmawiam.
Uśmiechnęłam się szeroko do Rydel, która niepewnie wzięła do ręki jedno małe ciastko. W sumie nie musiała się bać, niektórzy goście już byli po kilku kieliszkach wódki.
- Zjesz coś? - spytał mnie Rossy.
Rozejrzałam się po stole.
- Chcę trochę tamtej sałatki - wskazałam palcem na wypełniony po brzegi półmisek.
Kiwnął głową i nałożył nam obojgu po porcji. Jadłam w ciszy. Wszyscy wokół mnie o czymś dyskutowali, ja nie miałam na to zbytniej ochoty. Taki cichy, samotny dzień.
Zauważyłam, że Jessica, Connor, Lacey jako druhna i jej partner siedzą przy oddzielnym stoliku. Przypomniałam sobie, że poprosiłam rano Paula, aby wziął mój aparat. Podeszłam cicho do jego krzesła i z jego plecaka wyjęłam moją własność, podeszłam do państwa młodych.
- Uśmiech - poprosiłam, a małżonkowie uśmiechnęli się szeroko do obiektywu.
Pstryknęłam kilka zdjęć, w tym Jessiki z Lacey i Connora z drugim mężczyzną. Potem jeszcze pan młody zrobił zdjęcie mi, Jessy i Lacey. Nie wiem nawet, od kiedy ta druga jest dla mnie taka miła.
Po krótkiej sesji wróciłam do stołu i postarałam się włączyć do rozmowy.
- Och, dajcie spokój - zachichotała Ness - Riker się mną nie interesuje.
O wspomnianym blondynie ani śladu.
Prychnęłam ze śmiechem.
- Jasne, przyznajcie się w końcu.
Van uśmiechnęła się do mnie szeroko i wystawiła język.
- Porozmawiajmy lepiej o tobie i Rossie.
- Właśnie - poparła siostrę Delly - kiedy ślub? A dzieci? Pies? Dom?
Pani Stormie i moja mama wybuchnęły śmiechem.
- Kiedyś, kiedyś, kiedyś no i kiedyś - odparłam lekko - w sumie, możecie już zbierać pieniądze na wesele. Mogę się zmienić w wariatkę na ten temat i już planować, robić zapiski w notatniku i wybierać sukienkę ślubną.
Mój komentarz wywołał falę śmiechów.
- No dzięki - "fochnęłam" się, założyłam ramię na ramię i usiadłam z głupią miną wygodniej na krześle - śmiejcie się dalej. A jak skończycie żartować na mój koszt to mnie obudźcie.
- Foszku, chodź, idziemy tańczyć.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie umiem tańczyć. Połamię ci nogi, Ross.
Pokręcił przecząco głową i spojrzał na mnie spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu. Z cichym westchnieniem złapałam go za rękę i przy okazji specjalnie nadepnęłam mu na stopę.
- Nie rób tego specjalnie, słońce - wyszeptał i prawie zaniósł mnie na tę głupią altankę.
Prychnęłam sfrustrowana i uderzyłam go w ramię.
- Jaki brutal.
Wystawił mi język i złapał mnie za dłonie.
- Nie udawaj, że nie umiesz tańczyć wolnego. Na balu tańczyłaś.
Wzruszyłam ramionami z miną niewiniątka.
- Może zapomniałam?
Zachichotał. Położył moje ręce na swoim karku, a potem sam mnie złapał za talię. Zaczęliśmy się powoli poruszać w rytm muzyki.
- Wiesz, że kocham Cię za to, że jesteś taka uparta?
- Tylko za to?
Uśmiechnęłam się lekko, a twarz ukryłam włosami.
- No nie. Jesteś taka piękna.
- Uroda przemija - zauważyłam.
- Jesteście takie skomplikowane - jego twarz rozświetlił uśmiech.
- Obrażasz mnie?
- Cholera, Laura, próbuję być romantyczny.
Wybuchnęłam śmiechem i pogłaskałam go szybko po policzku, aby po chwili wrócić do poprzedniej pozycji.
- Nie musisz. Już jesteś.
Okręcił mnie wokół własnej osi, aby znowu mnie złapać w swoje ramiona.
- Naprawdę? Jesteś niezłą kłamczuchą.
Wzruszyłam ramionami.
- Mama zawsze mi powtarza, że jestem jak otwarta księga. Że wystarczy tylko jedno spojrzenie na mnie, aby wiedzieć, o czym myślę.
- Kłamała. Jesteś strasznie skomplikowana. Nigdy nie wiem, jak zareagujesz na niektóre słowa.
- Jestem po prostu wrażliwa i pamiętliwa. I nie myślę, co mówię. Ale ty powinieneś to wiedzieć najlepiej.
Westchnął cicho pod nosem.
Nie kłamałam w tym momencie. Jestem zbyt popędliwa, nigdy nie myślę, popełniam mnóstwo błędów i komplikuje innym życie. Ci ludzie, którzy codziennie żyją wokół mnie muszą mieć stalowe nerwy. Przy nich Connor to pikuś.
- Wiesz, że Cię kocham? - spytałam lekko - kocham Cię za to, że jesteś przy mnie każdego dnia. Że znosisz moje humory. Że mnie wspierasz. Że jesteś taki wspaniały i idealny. Że po prostu jesteś.
- Ja Ciebie mocniej - pocałował mnie naprawdę czule - o wiele bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
- Jak Ty wytrzymałeś tyle lat ze mną?
Uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami. Z boku musieliśmy wyglądać przekomicznie.
- No wiesz. Mieszkam z takimi kretynami, których nikt nigdy nie pokona. A prawdziwa miłość wszystko wytrzyma.
Z moją prawdziwą miłością przeżyłam trzy godziny na tańcu. I umierałam.

~*~

- Poczekasz jeszcze sekundkę? Rzucę tylko bukietem, a potem pójdziesz i się położycie.
Kiwnęłam głową.
- Dla Ciebie Jess wszystko. Ale wiesz, że to i tak się nie spełni? Jest tu mnóstwo dziewczyn starszych ode mnie o kilka lat, a są niezamężne.
- Nie analizuj tyle - parsknęła - stań tylko posłusznie w rządku i złap bukiet, jeśli nakieruje się na Ciebie.
- A co ja? Twój piesek?
- Nie pyskuj, moja droga. Musisz pamiętać, że wciąż jestem od Ciebie starsza. I jesteś na moim ślubie.
Roześmiałam się, ale aby mieć to z głowy stanęłam w grupce kobiet. Jeśli ten głupi bukiecik wleci w moje ręce to się powieszę.
Jessica z wielkim uśmiechem weszła na mały podest i odwróciła się plecami do nas.
- Przyszykujcie się!
Piski. Czy ja jestem wśród kilkunastu letnich nastolatek? To ja powinnam się tak zachowywać, a nie "poważne" osoby po trzydziestce.
Bukiet poszedł w ruch. Leciał i leciał, przeleciał nad moją głową, słyszałam jęki zawodu, a potem odwróciłam się do tyłu. Okazało się, że wiązanka jest w rękach Olivii. Blondynka nie wiedziała, co się dzieje. Miałam wrażenie, że te kobiety mają ochotę się na nią rzucić z pazurami. Perfidnie.
- Poradzi sobie - szepnął Ross ze śmiechem i złapał mnie za ramię, wyciągając z tłumu.
Ciągnął mnie aż do wejścia do budynku, gdzie obok restauracji był także hotel. Jessy zarezerwowała pokoje dla wszystkich gości, aby mogli się przespać. Zabawa zabawą, ale wyspać się trzeba.
Pokój numer dwadzieścia trzy stanął przed nami otworem.
Zapaliłam światło i weszliśmy do środka. Przez chwilę nawet prawie zapomniałam o okropnym bólu głowy. Nawet na balu halloweenowym nie było tak głośno.
Drewniane ściany oddawały nastrój pomieszczenia. Stały tam dwa łóżka dwuosobowe i jedno jednoosobowe, były już pościelone. Na masywnej szafce, gdzie można byłoby schować swoje bagaże stał ogromny telewizor plazmowy, a na szafkach nocnych oczywiście lampki.
Szybko podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby przewietrzyć pokój. Było czuć trochę stęchliznę, z resztą, co się dziwić, jesteśmy na końcu korytarza na drugim piętrze. Tu prawie nikt nie przychodzi.
Zdjęłam swoje koturny i z cichym jękiem rzuciłam się na pierwsze od lewej łóżko. Mogli by mnie tu pochować żywcem, aby tylko już nie wstawać. Coś czuję, że jutro będą bolały mnie stopy.
Poczułam, jak materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Ross położył się obok mnie i włączył telewizor.
- Leń - mruknęłam - już możesz na ojca iść.
Podciągnęłam się i położyłam głowę na poduszce obserwując, jak chłopak zmienia kanały.
- Uwierz, jak będę miał dzieci nie będę tego robił.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Chyba my będziemy mieć.
Przymknął powieki.
- Zobaczymy.
Prychnęłam.
- Nie wierzysz, że nasz związek przetrwa lata?
- Tego nie powiedziałem - wyznał - po prostu... ech, nie potrafię na to wszystko patrzeć z przymrużeniem oczu.
- Na co patrzeć?
- Na to, co jest między nami. Jeśli będziemy się kłócili o głupoty to się rozejdziemy.
- Widać, że tego chcesz - odparłam odpychająco i wstałam nie zważając na żaden ból - ani stóp, ani głowy, ani serca.
Weszłam do łazienki i podeszłam do zlewu. Oparłam ciężar swojego ciała na rękach i spojrzałam w swoje odbicie. Nie było padającego ode mnie blasku jak jeszcze dziś rano. Byłam przemęczona tymi wszystkimi fazami, teoriami i wszystkim. Kto by pomyślał, że związek z ukochaną osobą może przynieść tyle bólu i problemów.
- Nawet nie próbuj wejść - warknęłam widząc, jak blondyn szarpie klamkę - jest zamknięte.
- Laura, cholera. Nie to miałem na myśli. Przestań brać wszystko do siebie.
Zacisnęłam mocno zęby i ze złości uderzyłam otwartą dłonią w ścianę.
- Odpieprz się ode mnie, do cholery! A co, jeśli by się okazało, że pieprzysz się z jakąś laską w hotelowym pokoju zdradzając mnie też nie mam brać tego wszystkiego do siebie?! Wiesz, jaka jestem, wiedziałeś, w co się pakujesz! Nie rób z siebie teraz niewiniątka.
Usłyszałam kolejny stuk w drzwi.
- Przecież wiesz, że nigdy bym ci tego nie zrobił. Proszę, otwórz, porozmawiajmy.
Zacisnęłam mocniej oczy czując, jak po moich policzkach płyną łzy. Tusz na pewno już pozostawiał na mojej skórze ciemne plamy. Nieprzytomnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je, a sekundę potem chowałam głowę w dłonie i zjeżdżałam plecami o ścianę.
Wiedziałam, że nigdy by mi tego nie zrobił. Nie zrobiłby tego nikomu. Ross nigdy nie tolerował zdrady, uważał to za odrażające.
Podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Posadził mnie na łóżku i odciągnął dłonie od twarzy próbując spojrzeć mi w oczy.
- Spójrz na mnie.
Pokręciłam głową i jeszcze mocniej zamknęłam oczy.
Wstał z łóżka i podszedł do mojej torebki, skąd wyciągnął opakowanie z chusteczkami do demakijażu. Zaczął delikatnie ścierać mi z policzków smugi, a potem zostawiając w tym miejscu drobne pocałunki.
- Laura... naprawdę nie to miałem na myśli - zaczął swój wywód - chcę tworzyć z tobą całą swoją przyszłość, wiesz o tym doskonale. Oboje mamy swoje wady i zalety, drażnimy siebie nawzajem, czasami nie potrafimy wytrzymać w swoim towarzystwie kilku minut. Ale naprawdę chcę być z tobą do końca. Może to brzmieć trochę fałszywie, mamy przecież dopiero po osiemnaście lat, ale to cała prawda.
Pocałował mnie delikatnie w usta. Nie chciałam tego, naprawdę nad tym nie panowałam. Nie chciałam, aby kilkoma słowami rozwalił cały mój mur obronny. Ale to zrobiłam. Oddawałam wszystkie pieszczoty, wszystko, co mi dawał. Nie potrafiłam przestać, chciałam tylko więcej i więcej.
Nawet nie zauważyłam, jak leżałam na plecach i wiłam się pod jego dotykiem. Ross zszedł z pocałunkami na ramiona, szyję, a później tylko niżej. Nie potrafiłam stwierdzić, czemu mu na to pozwalałam. Nasz związek jest naprawdę chory. Krzyczymy na siebie, a potem nie potrafimy bez siebie żyć. Nawet jeśli te dwa wydarzenia wydarzają się w przeciągu pięciu minut.
Chłopak zaczął mi ściągać rajstopy. Nie potrafiłam mu przerwać, powiedzieć, żeby dał mi spokój. Jestem tak cholernie od niego uzależniona.
Był bardzo delikatny, nie chciał przesadzić. Wciąż mnie całował. Przyciągnęłam jego usta do swoich.
Nie wiem, jakby zareagował teraz ktoś, kto wszedłby do pokoju. Ta cała sytuacja była taka prywatna, taka intymna.
Potem ramiączka od sukienki zostały ściągnięte z moich ramion. Cholera!
Na korytarzu usłyszałam kroki. Ross się zbytnio nimi nie przejął, przecież mógłby być to ktokolwiek, nawet inni goście, aby pójść i gdzieś się przespać.
Ale potem drzwi stanęły otworem. Do pokoju wkroczyła Vanessa. Widząc nas w dość jednoznacznej pozycji zarumieniła się. Odepchnęłam od siebie chłopaka i zeskoczyłam z łóżka.
- Widzę, że przyszłam nie w porę - wymruczała - miałam tylko przekazać, że Connor i Jessica już wyjeżdżają na swój miesiąc miodowy. Chcieliby się pożegnać. To może ja już... - wskazała na drzwi i zaczęła iść tyłem.
- Nie, poczekaj, proszę cię.
Poprawiłam swoje włosy i naciągnęłam szybko na nogi rajstopy. Włożyłam koturny i stanęłam koło siostry. Ross jeszcze się ogarniał.
- Dojdziesz do nas - powiedziałam - mamy coś do omówienia.
Pociągnęłam starszą siostrę w stronę wyjścia. Szłyśmy korytarzem w ciszy.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam - zaczęła - jeśli masz zamiar krzyczeć, to wolę mieć to już za sobą.
- Do niczego między nami nie zaszło - zachichotałam.
- Jeszcze - wcięła się.
Wzruszyłam ramionami i roześmiałam się. Ale potem spoważniałam.
- Musimy coś obgadać - zaczęłam - Vanessa, ja wiem, że ty... nie możesz brać wszystkiego na siebie.
- Ale czego?
Racja. Pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki. Idiotka.
- No... chodzi o... - plątałam się - chodzi o nasze relacje. Wróciłaś i mamy szansę to wszystko naprawić. To jest nasza wspólna wina. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że próbujesz zabrać całą winę to pożegnasz się ze swoimi palcami i głową, będziesz szukała ich na najbliższych torach kolejowych - zażartowałam, śmiejąc się.
- Ty, młoda, starszej siostrze się nie grozi.
Wybuchnęłyśmy wspólnie śmiechem.
- Mówię poważnie, Van. Proszę, chociaż spróbujmy wrócić do tego, co było wcześniej.
Uśmiechnęła się szeroko.
Wyszłyśmy na podwórze.
- Kocham Cię, Laura.
Odwzajemniłam jej gest.
- Ja Ciebie też, słoniu.
Siostra przytuliła mnie mocno do siebie.  Odwzajemniłam jej uścisk.
I patrząc, jak Connor i Jessy żegnają się ze wszystkimi i wyjeżdżają wiedziałam, że lepiej tego dnia nie mogłam sobie wyobrazić.

*********************

Morning. CC:
Witam was z tym rozdziałem.
Starałam się, aby wyszedł najlepiej jak może. Jego ocena należy do was.
Jak można było już zauważyć jest to epilog pierwszej części opowiadania.  Nowy rozdział, dokładnie pierwszy drugiej części pojawi się 13 grudnia.  Jak najszybciej postaram się dodać bohaterów.
Wrócę do was z nową weną i mocą.
Proszę, aby wszyscy, którzy przeczytają ten rozdział niech go skomentują c;
Dziękuję Wam ((:


piątek, 7 listopada 2014

30. Falling For You

To, co zdobyliśmy z największym trudem, najbardziej kochamy. ~Seneka Młodszy

~*~

- Lari! - Danielle była taka szczęśliwa na mój widok - przyszłaś!
Uśmiechnęłam się, kiedy blondynka wskoczyła w moje ramiona i uwiesiła się na mojej szyi jak małpka.
- Jak mogłam nie przyjść? Przecież obiecałam. A wiesz, że mądrzy ludzie zawsze dotrzymują obietnic?
Dotknęła chłodnym palcem mojego nosa, ale nie chciała zejść z moich ramion. Nie było takiej mowy.
- Dani, puść ją - podszedł do nas jakiś brunet i próbował wyswobodzić nas z naszego dziwnego uścisku.
- Nie, w porządku - stęknęłam i poprawiłam sobie Danielle na rękach. Posadziłam ją na brzegu jej łóżka i sama usiadłam koło niej, uśmiechając się lekko do Rossa stojącego w progu drzwi.
Blondyn nie miał pojęcia, co ma zrobić. Czuł się nieswojo, do tego w pokoju przebywał jakiś obcy chłopak.
Słońce, jeżeli jeszcze pomyślisz, że cię zdradzam, to obiję ci tą ładną twarzyczkę.
- Lari, poznaj Drake'a. Drake, to Laura, moja nowa przyjaciółka - wyjaśniła wesoło dziewczynka - a kto tam stoi? - wskazała palcem na mojego chłopaka.
- To mój chłopak, Ross. Bardzo chciał cię poznać.
Mała uśmiechnęła się lekko i podbiegła do zdziwionego Lyncha, kiedy ja miałam czas wstać i podać rękę nieznajomemu.
- Jestem tylko jej kuzynem - powiedział lekko i z cichym westchnieniem spojrzał na kuzynkę - Drake. Jeśli chcesz z nią spędzać czas to musisz mieć dużo energii. Danielle nikomu nie odpuszcza.
- Chyba pozytywnej energii - też spojrzałam z rozczuleniem na małą - to niesamowite. Widzi mnie dopiero drugi raz, a tak się cieszy na mój widok.
Ponownie westchnął, teraz w jego głosie można było usłyszeć zawód.
- Łatwo się przywiązuje. I do niej też się bardzo łatwo przywiązać.
Kiwnęłam lekko głową i podeszłam do następnej dwójki. Dani ciągnęła Rossa za rękę wgłąb sali. Blondyn chyba już się przyzwyczaił do nowej sytuacji, bo pewniejszym krokiem skierował się do nas. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko w policzek, a potem objęłam ramieniem dziewczynkę, która uparcie czegoś szukała w teczce.
- Ale jestem głupia - wyszeptała sama do siebie i klepnęła się w czoło - gdzie ja wsadziłam tą głupią kartkę?
Ross witał się z Drake'm, a ja patrzyłam na poczynania blondynki.
- Znalazłam! - krzyknęła głośno i podskoczyła do góry tak mocno, aż spadłam na ziemię - ojć, przepraszam, Lari, nie chciałam - mimo tej skruchy nie mogłam nie zauważyć uśmiechu błąkającego się w kącikach jej ust i usłyszeć cichego chichotu.
Obaj chłopcy też chichotali.
- Nadęte nastolatki - mruknęłam - może ktoś by się pofatygował i pomógł mi wstać?
Ross od razu się obudził i złapał mnie za dłoń. Dani, której jeszcze chyba było za mało tego wszystkiego złapała mnie za drugą i we dwójkę próbowali mnie podnieść do góry. Z marnym skutkiem. Podobno jestem taka lekka, a Ross nie potrafi mi pomóc z czyjąś pomocą. Co z tego, że to pomoc małej, siedmioletniej dziewczynki.
- Dajcie spokój, poradzę sobie - powiedziałam znudzona i podniosłam się z podłogi - a wszyscy twierdzą, że nie umiem sobie z niczym poradzić - szeptałam sama do siebie.
- No więc, powód twojego upadku z mojego łóżka jest spowodowany, hmm... sama nie wiem czym. Ale chciałam ci coś pokazać, Lari.
Wyprostowała lekko pogiętą z jednego boku kartkę i podała mi ją. Rysował tam się zarys dwóch postaci. Rysy twarzy ani postura nie były widoczne, ale było widać, że ta dwójka jest zakochana.
- Kto to jest?
- Ty - odparła - nie wiedziałam, czy kogoś masz i zaczęłam robić taki szkic. Może ci się spodoba i powiesisz w swoim pokoju, gdy skończę rysować ciebie i Rossa.
- Och, Dani - uśmiechnęłam się delikatnie i przytuliłam dziewczynkę mocno do siebie - dziękuję ci. Jesteś wspaniała.
- Nie, to ty jesteś - wymamrotała i wtuliła się we mnie jeszcze mocniej.
Czy to możliwe, że między nami jest większa zażyłość niż pomiędzy mną i moją rodziną, w zaledwie dwa spotkania?

~*~

- Lubi cię - powiedział Ross i pocałował mnie w czoło - będziesz dobrą matką.
- Dzięki, Ross - uśmiechnęłam się sarkastycznie - bo ja już myślę o dzieciach.
Przewrócił teatralnie oczami i zaśmiał się cicho, obejmując mnie ciaśniej ramieniem.
Siedzieliśmy właśnie w prawie pustym autobusem, który jechał w kierunku parku. Chciałam w końcu coś porobić gdzieś indziej niż na plaży. Poza tym było za zimno na kąpiele w oceanie.
- Mówiłem ogólnie - wyszeptał mi do ucha, lekko przygryzając jego płatek, na co zadrżałam - już sobie wyobrażam, jak będziemy mieli po dwadzieścia parę lat i gromadka dzieci przy naszym boku.
Westchnęłam cicho czując, jak jego pocałunki zmierzają ku mojej szyi.
- Ross, przestań - poprosiłam cicho.
Mój głos drżał.
- Dlaczego?
- Jesteśmy w autobusie, to podstawowy powód.
Zachichotał cicho, ale usiadł prosto i spojrzał na chwilę na budynek, który mijaliśmy.
- Jesteś strasznie sztywna.
Teraz ja przewróciłam oczami i walnęłam go lekko w ramię.
- Czep się słonia. Czytaj, Van. Ona będzie chętna.
Roześmiał się cicho.
- Wybacz, ale ja szaleję za inną dziewczyną z rodu Marano.
- Hmm, pomyślmy... za Paulem? - spytałam z ironią.
- Normalnie przezabawne.
Wystawiłam mu język.
- W moim wykonaniu wszystko jest cool.
Oparłam wygodniej głowę na ramieniu chłopaka i przymknęłam powieki. Czułam jego wzrok na sobie, ale nie chciałam podnosić głowy. Było mi za wygodnie.
- Bo chcesz mieć dzieci, prawda? - spytał trochę spiętym tonem.
Od małego wiedziałam, że Ross chce mieć co najmniej dwójkę dzieci. Jego marzenia nigdy nie zmieniły się od czternastu lat. Już w piaskownicy, kiedy po raz pierwszy wysypałam na jego głowę całe wiaderko piasku, opowiedział mi o tym. Kocha bardzo młodszego brata, Rylanda. Mając zaledwie kilka lat różnicy opiekował się nim jako dziecko.
- Tak, chcę - westchnęłam cicho - ale jeszcze nie teraz. Chcę skończyć liceum. I może studia fotograficzne. Lub muzyczne.
Dotknął ciepłą ręką mojego policzka.
- Zaraz wysiadamy - oznajmił.
- Nie dacie mi odpocząć - jęknęłam i usiadłam normalnie - w ogóle, co my będziemy robić?
Ross uśmiechnął się głupkowato.
- Spacerować?
Prychnęłam śmiechem i wsadziłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Podrapałam się po dłoni i czujnie spojrzałam na staruszkę, która siedziała zaledwie kilka rządków przed nami, odwrócona w naszą stronę. Kobieta wciąż się patrzyła, a ja czułam się nieswojo.
Autobus zatrzymał się na naszym przystanku i wysiedliśmy. Ross złapał moją dłoń w swoją i pociągnął w stronę miejskiego parku. Już przy głównej ulicy można było usłyszeć wrzaski i śmiechy dzieci. Przypomniały mi się moje najlepsze lata dzieciństwa. Żadnych zmartwień, żadnych nienawiści, żadnych problemów i kłótni. Nic już nigdy nie będzie takie same. Te czasy nie wrócą. Możemy iść tylko naprzód.
- Lari, żyjesz? - blondyn mnie szturchnął.
- Lari? Serio? - spojrzałam na niego rozbawiona - ściągasz od Dani.
Uśmiechnął się słodko.
- To takie chwytliwe. I słodko to brzmi.
Resztę popołudnia spędziliśmy razem spacerując po parku. Zrobiliśmy sobie mnóstwo zdjęć, Ross postawił mi kilka lodów i watę cukrową, od czego potem pewnie będę wymiotować, ale było warto; Lynch wydurniał się i bawił się z dzieciakami na placu zabaw, kiedy ja zjadałam swoją kolejną porcję jedzenia. No i wrzucił mnie do fontanny, po czym odwdzięczyłam mu się tym samym udając, że się topię.
Idiota. Od dziecka wie, że umiem doskonale pływać. I wody w fontannie było zaledwie do kolana. Ale warto było.

*********************

Morning :)
Rozdział krótki, ale ostatnio tylko takie mi się udają. Będzie jeszcze kilka rozdziałów, a potem będzie epilog pierwszej części. A będzie się jeszcze działo, oj będzie ;3
Nie mam siły już tu nic dopisywać. Dziękuję Wam, za wszystko! Jesteście wspaniałe ♥
Cierpliwie czekajcie na następny rozdział :)

W środę piszę konkurs z chemii. Będziecie trzymać za mnie kciuki? Dla mnie to bardzo ważne C:

I wpadajcie na Szanell i mój blog. Został odwieszony, rozdział trzeci się pojawił. Każdy komentarz jest dla nas bardzo ważny c;
www.fight-for-this-love-raura.blogspot.com

+

Jeśli ktoś chce, to może pisać do mnie na gg : 3775247
albo na tt : https://twitter.com/kalinowska_ola
Nie gryzę i nie połykam w całości, a chętnie bym z kimś popisała ;3



czwartek, 23 października 2014

29. Crazy Stupid Love

"Szanowny Panie Boże! 
Na imię mi Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam." - Eric-Emmanuel Schmitt "Oskar i Pani Róża" 

Wciąż ten sam dzień.

Nigdy nie podejrzewałabym, że zacznę pomagać charytatywnie. Nigdy nie byłam zbyt dobra ani miła, aby to czynić. Lecz wystarczy tylko garstka przyjaciół, pozytywne nastawienie, a już znajdujesz się w szpitalu z chorymi dziećmi.
Zakupy z Rydel były przemiłe. Dziewczyna ględziła cały czas o jakimś chłopaku, którego poznała w sklepie przez swoją niezdarność, była rozmarzona, kompletnie w drugim świecie. Jak on miał na imię? Beth? Barney? Bernie? Nie wiem. Ale miło było patrzeć na kogo, kto jest w podobnym stanie emocjonalnym, co ja. Byłam zdecydowanie zbyt dobra dla Rossa (koniecznie muszę te dobro przelać na innych ludzi, a nie na mojego chłopaka!), ale nie mogę bez niego żyć. Może to brzmi jak kiczowata, daleka od prawdy, nierzeczywista historyjka, z której, w kompletnym poważaniu, można stworzyć najbardziej kiczowaty scenariusz na kolejne romansidło, ale właśnie w takim gównie tkwiłam ja. I było mi z tym dobrze.
A potem, kiedy temat nowego znajomego blondynki się skończył zaczęła mówić o tym, że idzie dziś do szpitala, aby zapisać się na jakiś wolontariat, chcąc pomagać dzieciom. W gruncie rzeczy nie pociągało mnie to, ale nie chciałam spędzić samotnego wieczoru w domu (znając moją rodzinę, nikt jeszcze nie wrócił), a Ross był potrzebny Stormie w domu. A gdy kupiłam sobie przecudną małą czarną, która idealnie opinała moje kształty, odłożyłyśmy zakupy w moim domu i już znalazłyśmy się w tym szpitalu.
Szczerze?
Nie czułam się tu dobrze. Stałam przed drzwiami do biura szefowej tego szpitala, wciąż błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu i czułam na sobie oczy mnóstwa dzieci, jakbym była tu diabłem i chciała ukraść ich młode duszyczki. Nie jestem wspaniałym człowiekiem, nic na to nie poradzę.
A jednak jakimś sposobem wylądowałam w tym biurze i podpisywałam papiery co do wolontariatu. Co we mnie wstąpiło?
- Jeszcze tutaj podpis - usłyszałam gruby, surowy głos otyłej kobiety siedzącej po drugiej stronie biurka - wiecie, co się z tym wiąże? Te dzieci są chore, niektóre nieuleczalnie - mówiła bezdusznie, ale szczerze - nie radzę się z nimi wiązać.
Wtedy przypomniały mi się słowa z książki "Mały Książę. "Decyzja oswojenia niesie ze sobą ryzyko łez". To tak idealnie opisywało całą tę sytuację.
Wyszłyśmy z Rydel z biura i blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu. Przed nami przebiegła grupka dzieci. Jeden chłopiec był poparzony, skóra była cała czerwona. Za nim biegła inna dziewczynka, ciągnąc go za koniec bluzki. Nie posiadała ani jednego włosa na głowie. Nowotwór.
Dalej za nimi biegła kolejna dwójka, jedna dziewczynka była okropnie niska, a drugi chłopiec strasznie chudy, zmarszczona skóra opinała jego kości.
- Rozejrzyj się trochę - zaproponowała blondynka - ja też spróbuję. A może właśnie tu znajdziesz swoją bratnią duszę?
Uśmiechnęłam się lekko i przełknęłam nerwowo ślinę.
- Najpierw pójdę to toalety. Wiesz, gdzie to jest?
- Do końca korytarza prosto, a potem w prawo. Łatwo trafisz - przyjaciółka podbiegła do mnie radośnie i cmoknęła mnie w policzek - widzimy się na dziedzińcu za pół godziny, okej?
Pokiwałam głową i poszłam w kierunku toalet. Podążałam za wskazówkami Delly, próbując na nikogo nie wpaść, bo naprawdę dużo dzieci bawiło się teraz, a ja nie chciałam być sprawczynią jakiejś katastrofy z powodu chęci opróżnienia mojego pęcherza.
Za zakrętem było o wiele ciszej i spokojniej, ale za to echem odbijał się czyjś śpiew. Dziewczęcy, czysty śpiew. Momentalnie zapomniałam o tym, gdzie miałam iść i zaczęłam podążać w stronę, gdzie znajdowało się źródło tego głosu.
Podeszłam do lekko uchylonych drzwi do jednego z pokoi. Biel biła po oczach, ale w tym całym świetle mogłam zobaczyć krótkowłosą malutką blondynkę. Dziewczynka leżała na łóżku trzymając w ręku notatnik i kilka kredek oraz nuciła sobie pod nosem. Była bardzo drobna, tonęła w bieli pościeli i ledwo można było ją zobaczyć.
Zapukałam cicho w drzwi dając znać o swojej obecności, a potem weszłam do pokoju. Dziecko spojrzało na mnie najpierw zdziwione, a potem jej wzrok zmienił się w pobłażliwy, a na jej twarz wypłynął szczery, szeroki uśmiech. Odłożyła notatnik na bok i spojrzała na mnie uważnie, lustrując mój wygląd.
Odchrząknęłam cicho i też starałam się uśmiechnąć.
- Hmm... cześć, jestem Laura - zrobiłam ostatnie kroki i przysiadłam się na brzegu łóżka dziewczynki.
- Danielle - powiedziała radośnie i dotknęła zimnymi palcami mojej ręki - jesteś tu nowa? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
- Tak. Dopiero co się zapisałam na wolontariat - w tej chwili poczułam się trochę dziecinnie mówiąc o swoich przeżyciach dziecku.
- Mieszka tu wiele wspaniałych dzieci. Na pewno kogoś znajdziesz - powiedziała lekko, a potem obejrzała się na ścianę za moimi plecami - razem ze mną mieszkają tutaj jeszcze Alex i Carly.
- Czemu nie bawisz się z innymi? - spytałam ostrożnie i wypatrywałam drastycznych zmian nastrojów nowo poznanej. Nic takiego.
- Nie mam dziś siły - wzruszyła ramionami - dzieci chore na białaczkę tracą szybko siły.
Kiedy ja trawiłam jej słowa ona znowu zaczęła nucić melodię pod nosem. Białaczka.
Było to dla mnie nowe przeżycie. Jak byłam małym dzieckiem i nasza rodzina była jeszcze pełna oglądałam mnóstwo seriali kryminalnych i medycznych. Dorośli nigdy nie potrafili się pogodzić ze śmiercią, płakali, obrażali się na cały świat, nie chcieli zostawiać najbliższych. Danielle była tego kompletnym przeciwieństwem.
- A gdzie twoi rodzice?
- Poszli wypić kawę. Są niedaleko razem z moim kuzynem Drake'm. Nie musisz udawać, że jest ci mnie żal. Pogodziłam się już z tym, że długo już nie pożyję.
- Co? Danielle, nie gadaj głupot - w tym momencie cisnął mi się na usta najbardziej oklepany tekst na świecie, cudem powstrzymałam się, aby nie powiedzieć trzech bezsensownych słów "wszystko będzie dobrze".
- Nie musisz mnie okłamywać, Lauro. Wiem mnóstwo już o tym. W ogóle nie rozumiem, co wy, dorośli z tym wszystkim macie. Rodzice reagują tak samo. Wciąż wierzą w cuda, uważają, że wyzdrowieję, płaczą po każdej nieudanej operacji. Może zamiast mnie oszukiwać chcesz mi pomóc dokończyć malować psa?
Blondynka była zaskakująca. Wzięła do ręki swój notatnik i odwróciła na drugą stronę, gdzie rysował się już szkic małego beagle'a.
Westchnęłam cicho i wzięłam do ręki brązową kredkę, zaczynając kolorować łatę na jego grzbiecie.
Danielle znowu się uśmiechnęła i dotknęła mojego ramienia.
- Nie smuć się. Wszyscy bliscy odchodzą. Niektórzy wcześniej, inni później. Taka jest postać rzeczy.

~*~

- Wszystko w porządku?
Nie, Ross, nic nie jest w porządku.
- Tak.
Na przekór moich myśli musiałam kłamać. Dobrze, że blondyn nie widział mojej mimiki twarzy, bo domyśliłby się od razu, że coś jest nie tak.
- Słyszałem, że byłaś dziś z Delly w szpitalu.
Och, słońce, naprawdę musiałeś zaczynać ten temat? To właśnie jest głównym wirusem moich myśli, a ja nigdzie nie mogłam znaleźć antywirusa. Komputerowe terminy.
- Tak, byłam - odparłam krótko - rozejrzałyśmy się trochę i wróciłyśmy do domu - w sumie, nie skłamałam. Nie byłyśmy tam jakoś szczególnie długo.
Będąc w towarzystwie małej Danielle zaczęłam się czuć nieco pewniej i zaczęłyśmy żartować oraz rozmawiać. Jak na swój wiek była bardzo mądra. Przy niej straciłam rachubę czasu, a gdy po pół godzinie Rydel odnalazła mnie w tym pokoju, obok dziewczynki wróciłam na ziemię i przypomniało mi się, że chciałam do toalety. Wychodząc, słyszałam jeszcze cichy szept dziewczynki "przyjdziesz jutro, prawda?". Nie przemyślałam tego, ale widząc jej słodkie oczy i znając jej historię kiwnęłam tylko twierdząco głową i zniknęłam za drzwiami. Naprawdę zaczęłam ją lubić, co było moją absolutną zgubą.
- Poznałaś kogoś?
Zachichotałam.
- W jakim sensie? Bo wiesz, widziałam kilku przystojnych wolontariuszy.
Okręciłam się wokół własnej osi, patrząc na swoje odbicie w lustrze w nowo kupionej sukience i czekałam na wybuch zazdrości Rossa. Za trzy, dwa, jeden...
- Słucham?!
- Oj, daj spokój - wyszłam zza drzwi i zrobiłam kilka kroków w jego stronę - poznałam dziewczynkę, idę do niej jutro. Chcesz ją poznać?
Miał szeroko otwarte usta, ale kiwnął twierdząco głową.
- A dobrze w tym wyglądam?
Opamiętał się i parsknął.
- Jesteś cholerną diablicą zesłaną na ziemię na moją zgubę.
Uśmiechnęłam się złośliwie i podbiegłam do niego, wieszając mu się na szyi. Pocałowałam go lekko w usta i złapałam za rękę.
- Nikt mi tego jeszcze nie powiedział. Aż tak źle? - spytałam, udając smutną.
Przełknął nerwowo ślinę, przewrócił teatralnie oczami i za wszelką cenę starał się na mnie nie patrzeć. Złapałam jego policzki między dłonie i znowu go pocałowałam, teraz nieco pewniej. Ross złapał mnie za talię i zatraciliśmy się w tym, co robiliśmy, aż usłyszałam dźwięk zbijanego przedmiotu. Oderwałam się od niego i z rumianymi policzkami spoglądałam na Vanessę, która zbierała z ziemi kawałki rozbitego szkła. Nie było to takie intymne, jak by mogło się wydawać, ale nigdy nie lubiłam, jak ktoś mnie na tym przyłapywał. Wtedy wyglądałam okropnie, jak burak.
- Hmm... no wiecie, nie będę wam przeszkadzać, przepraszam - była tak samo zmieszana jak ja. Rodzinne geny.
- Nie, spokojnie. Dzieci jeszcze nie planujemy - powiedział Ross, jako jedyny rozbawiony w tym pomieszczeniu.
Ha-ha, na żarty mu się zebrało. Walnęłam go lekko w ramię i podeszłam do siostry, pomagając jej sprzątać.
- Coś się stało?
Pokręciła głową.
- Nic, po prostu umówiłam się z Rikerem, że pomogę mu ogarnąć jeden temat. Chciałam, abyś pomogła mi wybrać ubrania, bo nie wiem, jak się ubrać, bo... no wiesz - spojrzała na nic nierozumiejącego blondyna stojącego za moimi plecami. Jej policzki były takie jak moje. Poważnie. A to nie lada wyzwanie.
- Jasne. Skarbie, usiądź w miejscu i nic nie dotykaj - zastrzegłam Lyncha z sarkazmem - jeszcze byś coś mi zniszczył.
Zrobił naburmuszoną minę i założył ramię na ramię, ale posłusznie usiadł na łóżku. Złapałam siostrzyczkę za rękę i wyprowadziłam z pokoju.
- Nie możemy powiedzieć Rossowi, no wiesz... że podoba ci się Riker? - wyszeptałam.
Pokręciła przecząco głową i weszła do swojego pokoju.
- Chyba bym się spaliła ze wstydu - wyznała - przepraszam, że wciągnęłam cię w moje popaprane życie miłosne.
- Do którego należę, słoniu - uśmiechnęłam się lekko - daj spokój, nie ma sprawy. Przecież jesteśmy prawie jak siostry.
Prawie, to słowo klucz. Rozstałyśmy się na bardzo długo, straciłyśmy nasze kontakty, ja byłam obrażona na cały świat, ona zajmowała się swoją karierą na drugim końcu świata i nie utrzymałyśmy swoich relacji. Nie zachowujemy się jeszcze jak siostry. Jeszcze.
Szatynka wyraźnie posmutniała i zarzuciła swoje czarne, falowane włosy na plecy podchodząc do szafy.
- Jasne. Wiesz, myślałam nad zieloną sukienką w groszki a czerwoną z paskiem w talii. Poza tym, świetna sukienka - powiedziała, a ja podziękowałam jej skinieniem głowy - sama ją kupiłaś?
- Nie. Rydel pomagała mi wybierać.
Nie wiem czemu, ale cieszyło mnie zmieszanie i smutek Van. Jestem chorą masochistką, która rani wszystkich dookoła, ale sprawia mi to przyjemność. Powinni mnie spalić.
Ale potem poczułam się głupio i przytuliłam siostrę.
- Po prostu potrzebowałam kobiecej rady - co raz bardziej się pogrążałam, mówiłam głupotę za głupotą.
W tej chwili miałam ochotę strzelić się w ten głupi, pusty łeb.
- A ja to nie jestem kobietą? - spytała rozdrażniona, zakładając ręce na biodra.
- Ja... przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć - odpowiedziałam szczerze - po prostu chciałam cię jakoś pocieszyć... no wiesz...
Westchnęła cicho.
- Nie mam do ciebie żalu. To ja zaprzepaściłam nasze relacje. A Rydel zawsze była, kiedy mnie nie było.
Miałam ochotę zaprzeczyć, powiedzieć, że to nieprawda, to tylko moja wina, ale skłamałabym. To była wina nas dwóch.
- Nie bierz wszystkiego na siebie - powiedziałam cicho, a potem podeszłam do szafy dziewczyny i wyjęłam z niej czarną spódnicę do połowy uda i szarawy podkoszulek z inicjałami Davida Bowie - ubierz to. Pożyczałam to od ciebie, bo zostawiłaś to w domu, ale nigdy to nie wyglądało na mnie tak dobrze jak na tobie.
Uśmiechnęła się promiennie i odebrała ode mnie ubrania.
- Dziękuję, jesteś wspaniała - pocałowała mnie w policzek i radosnym krokiem zniknęła za drzwiami łazienki, gdzie było już słychać szum puszczanej wody z prysznica. Kąpiel w środku dnia? Takie rzeczy tylko z Van.
Podeszłam jeszcze do łóżka siostry i wzięłam zdjęcie stojące na szafce obok niego. Padłam ciężko na brzeg i zaczęłam się wpatrywać w radosne miny nas obu. Kochałam te zdjęcie, stało u mnie na półce. Tęskniłam za tamtymi czasami.
Ale teraz nic już nie było takie jak wcześniej. I tego musiałyśmy się trzymać.

~*~

*Rydel*

Wpatrywałam się tępo w ekran mojego telefonu. Wciąż przed oczami przelatywały cyferki w moim telefonie, ale nie wiedziałam, czy mam to zrobić. Zadzwonić czy nie? A może lepiej zostawić tę sprawę? Poznaliśmy się dopiero dzisiaj. To byłoby nachalne i niezdrowe.
Ale wciąż coś mnie ciągnęło do tego, aby wcisnąć zieloną słuchawkę i znowu usłyszeć jego głos. Jestem kompletną idiotką. Boże, jeszcze zaraz wyniknie, że się w nim zakochałam? Będę jak jakaś psychiczna fanka, która będzie go śledzić jego każdy krok? Miałam ochotę to wszystko zostawić, zapakować się jak naleśnik w kołdrze i zasnąć, zostawiając moje przemyślenia na później. Ale nie mogłam tego odwlekać.
Zaraz, zaraz. Od kiedy moje palce żyją własnym życiem? O cholera.
Wypuściłam powietrze z płuc, które przez jakiś czas przetrzymywałam i przyłożyłam telefon do ucha, gdzie mogłam już usłyszeć zaniepokojony głos Bruce'a.
- Cześć - powiedziałam cicho, pewnie nawet mnie nie usłyszał.
- Witaj, Rydel - usłyszałam - wszystko tam w porządku?
- Tak, tak - spojrzałam na plakat Katy Perry wiszący na mojej ścianie i przełknęłam ślinę - a jak u ciebie? Z nogą, rzecz jasna.
Usłyszałam jego cichy śmiech.
- Wszystko w porządku. Bolała mnie, ale jak już dojechałem do domu, to ani śladu po bólu, jaki mi wyrządziłaś wózkiem. Co ja ci takiego zrobiłem? - był rozbawiony, kompletnie przeciwnie co do mnie. Byłam spięta i nie miałam pojęcia, co powiedzieć, aby było dobrze.
- No nie wiem. Może włazłeś pod nogi? - spytałam z sarkazmem i całe zdenerwowanie miarowo ze mnie uciekało, a był to bardzo powolny proces.
- Och, ja? - spytał, chichocząc - to nieprawda. To panna Rydel wjechała mi na nogę i zrobiła coś, co nie jest godne wytłumaczenia.
Zawtórowałam mu i położyłam się na łóżku. Na mojej twarzy wciąż rysował się uśmiech. Zaraz chyba zdrętwieją mi policzki.
- Tak, pan Bruce chyba ma coś nie tak z głową, żeby pannę Rydel o takie rzeczy oskarżać.
Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. To było naprawdę miłe - śmiał się ze mną, a nie ze mnie. To była bardzo zasadnicza różnica decydująca o przyszłości naszej znajomości. Bracia wciąż się ze mnie śmieją, ale z nimi skończyć nie mogę, to moja rodzina. Nieuleczalna głupota chyba przechodzi z pokolenia na pokolenie, zostawiając przy normalności jedną osobę. Gdyby ktoś nie zrozumiał, chodzi o mnie.
- A tak na serio, okej?
- Mhm - wymruczał - słuchaj, Rydel. Tak się zastanawiałem... Czy nie chciałabyś wyjść ze mną na kawę czy coś?
Ledwo się powstrzymałam, aby nie wrzeszczeć w niebo głosy ze swojej radości, ale wyszłabym wtedy na wariatkę. Nie mogłam też brzmieć dziwnie ani odpowiedzieć za szybko.
- Hmm... niech pomyślę i sprawdzę w moim notatniku spotkań. Bo wiesz, jestem tak popularna, że znajomi biją do mnie drzwiami i oknami błagając o spotkanie. Taka jestem rozchwytywana - zażartowałam, ale słysząc ciszę po drugiej stronie musiałam się uspokoić - no jasne. Tylko żartowałam. To kiedy i o której?
- Może... dziś o szóstej przy Starbucks'u? No wiesz, jeżeli moja dziewczyna pozwoli.
Schodzimy na takie docinki? Mi to pasuje, jestem w tym dobra.
- Wcale nie śmieszne. Jasne, będę.
- Tamto też nie było śmieszne.
- Było, było - gdyby był przede mną, a nie po drugiej stronie słuchawki to wystawiłabym do niego język, jak mała, pięcioletnia dziewczynka.
Tak na marginesie, spotkałam dziś taką. Już jutro wychodzi ze szpitala, wyleczyli ją z jakichś problemów z dopływem krwi i w ogóle. Opowiadała mi, jak jej skóra miała niebieskawy kolor. To było miłe, dzieci są takie ufne.
- Do zobaczenia, Rydel.
- Do miłego - mruknęłam i jako pierwsza się rozłączyłam.
Zachowywałam się jak jakaś najarana nastolatka. Chyba naćpałam się żelkami. To wszystko przez moich braci.
I czułam się tak, jakby ktoś spryskał mi twarz klejem. Nie mogłam przestać się uśmiechać. I teraz naprawdę zrozumiałam, że zachowuję się jak nastolatka, ale... szczerze? Nie przeszkadzało mi to.

~*~

*Christina*

- Och nie, Josh, tak się boję - zawołałam z sarkazmem i schowałam się za ozdobnym strachem na wróble czekając na ruch chłopaka.
Szczerze? Gdybym gustowała w kupce słomy pewnie bym wyszła za mąż za tego stracha. Obsługa się postarała o ładne udekorowanie.
- Chris? Daj spokój, i tak będziesz niebieska. Albo zielona.
Zagryzłam dolną wargę i starałam się być jak najciszej. Sprawdziłam w kieszeni mój zapas naboi, czyli balonów napełnionych farbą. Paintball jest fajny.
Zrobiłam kilka kroków, co było moim błędem, bo nastąpiłam na jakąś gałązkę i dałam znać o swoim miejscu pobytu. No świetnie.
Piszcząc zupełnie jak dziewczyna, którą oczywiście byłam zaczęłam uciekać od bruneta, a jednocześnie rzucałam w niego swoimi balonami. Kurczowo trzymałam w swojej dłoni pistolet, aby nie wyleciał mi z ręki, bo straciłabym kolejne sekundy, a mogłam to przypłacić to swoją jak na razie niezaprzeczoną czystością. A chciałam zobaczyć minę Josha na koniec, kiedy to będzie całe podsumowanie, on we wszystkich kolorach tęczy, a ja bez ani jednej plamki. Proste? No jasne, że tak.
- Jesteś szybka, ale nie wystarczająco szybko, aby ode mnie uciec.
- Jakbyś nie zauważył, drogi kuzynie, to ty jesteś brudny, nie ja.
- Niedługo to się zmieni.
Spojrzałam na czasomierz i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie sądzę. Godzina minęła.
W tej chwili zadzwonił jakiś dzwonek, a my musieliśmy wyjść z pomieszczenia. Zdjęłam z siebie biały kombinezon i rzuciłam go na pozostałą stertę, a potem nałożyłam swoje buty i wyszłam na zewnątrz. Znajdowaliśmy się na skraju jakiejś plaży, więc daleko do morza nie było. Dla Josha to dobrze, bo nie sądzę, aby chciał gonić po całym mieście jak pomalowany jednorożec. Jeszcze tylko brakuje mu jakiegoś serduszka na tyłku. Ohyda, i tak bym tego nie zobaczyła. Idiotyzm.
Czekałam na swojego kuzyna na zewnątrz. Przed oczami latały mi półnagie dziewczyny w bikini, rozmawiały, śmiały się. Było naprawdę gorąco jak na listopadowy dzień. Tęskniłam za Laurą i Olivią. Ostatnimi czasy stałyśmy się we trzy takimi egoistkami, które dzwonią do siebie, gdy tylko czegoś potrzebują. Laura jest zajęta Rossem, co nie jest złe, bo w końcu jest szczęśliwa. Liv omawia szczegóły swojego spotkania z Leo, które odbywa się codziennie. Czułam się jak piąte koło u wozu, jako jedyna nie miałam chłopaka.
- W końcu jesteś - uśmiechnęłam się.
- Tak. Muszę przyznać, jesteś w tym dobra. Nawet, jeśli grasz w tym swoim zespoliku.
- To nie jakiś tam zespolik, tylko mój zespół, w którym grałam ze znajomymi.
- Grałaś?
Uśmiechnęłam się smutno.
- Grałam. Nie mamy czasu i po co robić prób.
- Rodzice ci na to pozwolili?
Prychnęłam.
- Nawet nic o tym nie wiedzą. Przesiadują całymi dniami gdzieś tak z klientami, których nazywają przyjaciółmi, co jest mi nawet na rękę. Żadnych kłótni, nie demoralizują Patricka.
Zachichotał.
- Demoralizują?
- Nie sądzę, żeby kilkuletni chłopiec chciałby już być biznesmenem. On ma dzieciństwo.
Ceniłam sobie Josha. Nawet jako mój kuzyn, siostrzeniec mojej matki krytykował moich rodziców i współczuł nam.
Kiedy tylko skończę pełnoletność to jadę do sądu i odbieram im Patricka. Nie pozwolę, aby dalej niszczyli mu życie. Odbiorę go im, nawet jeśli to niezgodne z prawem, aby siostra wychowywała młodszego brata.
- Szczerze? Współczuję wam.
- Ja też nam współczuję - wyznałam i spojrzałam na zbliżające się ku zachodowi słońce - ale niedługo już będzie lepiej. Tylko lepiej.

*************************************************

Witam!
Jak tam rozdział? Bo ja nie potrafię go ocenić.
Nie mam siły, aby się tu rozpisywać. Proszę tylko o komentarze od Was, moi kochani czytelnicy. Aby było Was jak najwięcej.
Kocham Was!



piątek, 10 października 2014

28. Stay With Me

Łatwiej powiedzieć "nie" na początku niż na końcu -Leonardo da Vinci.


7 listopad

poniedziałek 


Nie chciałam się ruszać z łóżka. Chciałam tu przeleżeć całe życie, zapomnieć o wszystkim albo wtopić się, jak to w różnych dziwnych horrorach bywa. Niestety, w moim życiu wszystko musi być na przekór tego, co chcę, aby się działo. I dobrze wiedziałam, że mama nie odpuści mi, kiedy po raz kolejny zawagaruje. Ciężko jest mieć matkę dyrektorkę.
Wstałam więc, niechętnie, ale wstałam. Przy okazji pokaleczyłam sobie stopy niepozbieranym szkłem po rozbitej lampie. Faktycznie muszę chyba nikogo nie obchodzić, skoro na pewno usłyszeli hałas, a nikt się nie pojawił. Ja nawet nie pamiętam, żebym zasnęła.
Nie miałam siły na nic. Chociaż był ten plus, że było niewiele po szóstej rano i mogłam spokojnie się odprężyć, na przykład w wannie. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wybrałam z szafy czarny strój (naprawdę, wszystko było czarne!) i poszłam do łazienki. Nalałam sobie pełną wannę parującej wody i wlałam tam wszystkie detergenty. Weszłam i syknęłam cicho, gdy moja stopa dotknęła gorącej wody. Po chwili było tylko lepiej.
Po prawie godzinnej kąpieli wyszłam w końcu z wanny, dokładnie się wytarłam i ubrałam. Wilgotne włosy wysuszyłam i związałam w wysokiego kucyka, i zaczęłam malować oczy na czarno. Chciałam, żeby wiedział, że mnie nie zniszczył, nigdy. Co z tego, że to nieprawda? On ma tak myśleć.
No i się udało. Wyglądałam jak jakaś śmierć, tylko kosy mi brakowało. Nie chciałam, żeby ludzie uważali mnie za wariatkę albo się mnie obawiali, po prostu kocham ten kolor i tyle.
Gotowa zeszłam na dół. Kuchnia była pusta, na lodówce wisiała karteczka, że mama pojechała już do pracy, a Vanessa... gdzieś tam. W sumie, niech jedzie. Paul też gdzieś zniknął. Czyli tylko Abby może mi dziś potowarzyszyć i liczyć na mnie, że cokolwiek dziś zje.
Śmieszne jest to, że nawet nie muszę jej wołać. Wystarczy, że podniosę jej metalową miskę, a ta od razu zbiega ze swoim cielskiem na dół. Co ona, jakiś agent FBI?
- Cześć, ślicznotko - uśmiechnęłam się szczerze do suczki i poklepałam ją lekko po grzbiecie - no, głodna litwo, poczekaj sekundkę - powiedziałam radośnie, kiedy zaczęła trącić moją rękę zimnym nosem.
Nasypałam jej całą miskę karmy i postawiłam na miejsce. Nalałam też do drugiej miski wody, a potem umyłam ręce i zaczęłam się zastanawiać, co zjeść. Albo czy w ogóle mam ochotę coś zjeść i nie zwrócić. W końcu zdecydowałam się tylko na jabłko. Z owocem w ręce skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, aby na chwilę wyjść na werandę. Uwielbiałam rześkie, poranne powietrze. Podniosłam z ziemi, jak codziennie, nową gazetę, nawet nie wiem po co mama nadal je zamawia, skoro i tak ich nikt nie czyta; i wtedy coś zobaczyłam na końcu schodów. Niepewnie zeszłam na dół i zobaczyłam ogromny bukiet bratków. Podniosłam kwiaty i powąchałam - to były moje ulubione kwiaty. Ciekawe, kto je przysłał? Ten ktoś musi mnie znać i to dobrze. Już się w sumie domyślałam, kto to. Wystająca karteczka tylko potwierdziła moje przekonanie "Wybacz mi, proszę". Westchnęłam cicho i wróciłam do domu, zatrzaskując drzwi. Wstawiłam kwiaty do wazonu, były zbyt piękne, aby je wyrzucać. Wtedy spojrzałam na zegarek. Cholera, było dziesięć minut do lekcji!
Wzięłam swoją torbę i klucze, a potem wybiegłam znowu z domu, wypuściłam psa do ogrodu i zamknęłam drzwi na klucz. Z garażu wypakowałam swój stary, dawno nieużywany rower i znalazłam jakąś blokadę. No cóż, Olivia będzie musiała pogodzić się z faktem, że dziś pójdzie sama do szkoły. Już pewnie to zrobiła.
Jechałam chyba najszybciej w całym swoim krótkim życiu. Nie zdziwiłabym się, gdyby za rogiem walnęła mnie jakaś ciężarówka, ale teraz ważniejsze było nie spóźnić się - przez Rossa zmarnowałam już cały limit cierpliwości matki i innych nauczycieli. A biologica nie należy do najsympatyczniejszych kobiet.
Przed szkołą, cała zdyszana, zsiadłam z roweru i przypięłam go do bramki. Biegiem weszłam do szkoły i odetchnęłam z ulgą widząc, że pani Knight dopiero schodzi z góry. Jej szpilki nie umożliwiają na szybsze manewry, więc mam jeszcze dużo czasu. Szybko wbiegłam do sali, nim zdążyła wyjść zza zakrętu prowadzącego do pomieszczenia. Wzrok wszystkich był wbity we mnie - normalność. Nie miałam nic do powiedzenia, bo taka ludzka natura - po co przejmować się swoim życiem, skoro można cudzym?
W kilka sekund w moim wnętrzu kłębiło się uczucie złości na Olivię oraz niechęci do Ross'a. Przyjaciółka postanowiła mnie wystawić i zamienili się z Rossem miejscami - teraz blondynka siedziała koło Dove, a blondyn w ławce, na jej miejscu. Już miałam budować w myślach jakiś plan, jak zabijam swoją najlepszą przyjaciółkę, a potem morduję mojego chłopaka, ale przerwała mi kobieta wchodząca do sali. Z całej siły trzasnęła drzwiami, aby zwrócić na nas swoją uwagę, a ja, chcąc czy nie chcąc, musiałam usiąść koło Lynch'a. Przewróciłam teatralnie oczami i usiadłam na swoim miejscu, wcześniej wyciągając książkę i piórnik, a torbę zrzucając na ziemię. Zaczął się wykład powtórkowy o DNA. Nie słuchałam jej, wciąż myślałam czymś innym. Ross musiał wszystko powiedzieć Holt, a ta dobroduszna dla wszystkich istota chciała mu pomóc.
- Wiem, że jesteś zła - usłyszałam szept.
Zacisnęłam mocno oczy.
- Nic nie wiesz - parsknęłam cicho - daj spokój.
- Chcesz robić awanturę o to do końca życia?
- Jeśli będzie trzeba - nawet na niego nie patrzyłam - skoro tak ciężko było ci to powiedzieć, to co będzie, jak zrobisz coś gorszego?
Usłyszałam, jak zachłysnął się powietrzem.
- Uważasz, że mógłbym cię zdradzić? Daj spokój, Laura. Nie zrobiłbym ci tego - spojrzał na chwilę na tablicę - kwas azotowy i reszta kwasu fosforowego, pani Knight - podał odpowiedź na pytanie, którego nawet nie słyszałam.
Automatycznie otworzyłam oczy i spojrzałam na starą maniaczkę kotów - patrzyła na nas wściekła, ale nie mogła dużo zrobić, skoro nie udało jej się złapać Ross'a na "złym uczynku".
- Przepraszam cię - znowu usłyszałam - jest szansa, że ci to wynagrodzę?
Przegryzłam dolną wargę.
- Jasne, że jest.
Uśmiechnął się lekko, kiedy w końcu na niego spojrzałam.
- Więc, zabieram cię dziś w dwa miejsca.
- Jeszcze się nie zgodziłam - przerwałam mu, ale byłam podekscytowana kolejną randką z nim.
W moim brzuchu kłębiło się stado motyli i chciałam się uderzyć w twarz za to, że tak na mnie działa, że nawet moja złość do niego znika w jednej sekundzie, a nawet i krócej.
- Pierwsze będzie świetne, dobrze będziemy się bawić - zignorował moją uwagę - a w drugim będzie romantycznie. Zgadasz się?
Spojrzałam na niego z przymrużonych powiek.
- Uważasz, że jeśli przyślesz mi bukiet kwiatów i przeprosisz, to wszystko będzie w porządku? Jedno przepraszam nie wystarczy, aby wszystko było fajnie. Spróbuj wbić kilka gwoździ w ścianę, a potem je wyjmij. Będą dziury. Pomyśl, że taki gwóźdź wbiłeś w moje serce.
- Przecież się staram - westchnął - chcę, żebyś to zapomniała, ale ty zawsze wszystko utrudniasz.
- Ciekawe - odparłam z sarkazmem - już taka jestem. Nikt ci nie kazał się ze mną wiązać. Kto w ogóle powiedział, że związki są łatwe?
Zacisnął ręce w pięści tuż przy końcu blatu. Jego knykcie pobielały.
- Porozmawiamy o tym po lekcji.
- Jeżeli uda ci się mnie złapać - powiedziałam wyzywająco.
- Masz zamiar uciekać? Chcesz zachowywać się jak dziecko?
- To nie ja uciekam od problemów w tym związku - parsknęłam, tym razem już zbyt głośno.
Uwaga wszystkich w klasie była zwrócona ku nam.
- Och, przepraszam, że nie jestem dorosły - Ross też już nie kontrolował głośności swego głosu - bo Laurze podobają się tylko dorośli, poważni mężczyźni!
- To nie prawda! - wstałam, głośno odsuwając krzesło. Nawet stojąc byłam niewiele wyższa od niego, gdy siedział - bawiłam się z tobą bardzo długo, wiesz?! Znam twoich braci i to powinno mi wystarczyć, żeby uważać cię za dość odpowiedzialnego! Ale oczywiście tylko ja stwarzam problemy! Przecież to tylko błahostki! Nie ma się nigdy czym martwić! Kogo to obchodzi, że zmarnowałeś czternaście lat naszej przyjaźni dla zwykłych idiotów pozbawionych jakichkolwiek uczuć, zostawiając mnie na ponad cztery lata! - teraz i on wstał, chcąc się wtrącić, ale mu na to nie pozwoliłam - nie praw mi morałów o tym, że stwarzam problemy, bo one zawsze są! Między nami one są zawsze, nie potrafimy ich pokonać! Nie potrafimy pójść na kompromis, jak inni ludzie w innych związkach, tylko wiecznie się kłócimy, bo się strasznie różnimy i...
I w tej chwili zrozumiałam już stwierdzenie, że pocałunek wymyślili mężczyźni, aby uciszyć kobiety. Ross nie pozwolił mi się od niego odciągnąć, kiedy zamknął moje nadgarstki w swoich dłoniach. Po chwili mnie już też przestało obchodzić, że oglądają nas ci wszyscy ludzie, na pewno zaraz będziemy mieli kłopoty, powinnam być na niego piekielnie wściekła i upierać się, aby go odepchnąć - o nie. Ja po prostu zaczęłam oddawać wszystkie pocałunki, po kolei. Spodziewałam się wszystkiego - że zaczną zaraz wszyscy krzyczeć, śmiać się z nas, biologica na nas nawrzeszczy i wyśle do dyrektora albo wpisze uwagę, że zachowujemy się jakbyśmy grali w komedii romantycznej (w sumie, całe moje życie i związek z Lynch'ami to jedna wielka komedia!), ale na pewno nie tego, że wszyscy zaczną nam bić brawo, a kobieta będzie wycierała łzy płynące po jej twarzy.
Na pewno nie było już mowy o kontynuowaniu dalej lekcji ani o tym, że usiądę po tym wszystkim z nim w ławce i zacznę myśleć o biologii. Zamiast tego, gdy oderwaliśmy się już od siebie po prostu wybiegłam z klasy. Potrzebowałam chwili samotności, ale wiedziałam, że gdy będę stała na korytarzu zaraz Christie, Olivia albo Ross znajdą mnie i mój plan spłonie na panewce. Biegłam więc prosto przed siebie, torba obijała mi boki, bolało mnie wszystko, a zwłaszcza rozdarte serce i musiałam się po prostu schować. Nie pomyślałabym, że to będzie sala woźnych, ale nie było innego wyboru. Zsunęłam się po zamkniętych drzwiach i zaczęłam niekontrolowanie płakać. Wszystko było takie trudne, a on tego nie ułatwiał. Walnęłam mocno otwartą dłonią w ścianę i zaczęłam krzyczeć - tusz spływał mi po policzkach, a na moich rękach zostawały czarne plamy symbolizujące moje jeszcze niedawno idealnie pomalowane oczy.
Nie spodziewałam się, że chłopak znajdzie mnie tak szybko. Wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz, siadając koło mnie. Szlag, czemu ja nie zamknęłam tych drzwi?
- Możemy pogadać?
- O czym chcesz pogadać? O tym, jak już tego wszystkiego mam dość? Że czasami czuję się nikomu niepotrzebna i chcę się zabić? Pociąć się nie jest trudno, w domu znajduje się mnóstwo żyletek albo nawet noży.
Westchnął głęboko i starł swoją ręką moje łzy. Jego gorący dotyk mnie poparzył, więc się od niego odsunęłam. To było niekontrolowane.
- Jesteś mi potrzebna. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - nie zraził się, wręcz przeciwnie, znowu się do mnie przysunął - Laura, proszę cię. Nie chciałem cię nigdy skrzywdzić, wybacz mi - jego głos brzmiał bardzo smutno, drżał, ale nie wiedziałam, czy mu wierzyć, zawsze był świetnym aktorem - uwierz mi. Czemu ci tak trudno uwierzyć w swoją wartość? Jesteś nam wszystkim potrzebna. Mamie, Vanessie, Paulowi, mojej całej rodzinie, twoim przyjaciołom. Mi.
Znowu łzy popłynęły z moich oczu. Usiadłam blondynowi na kolanach i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową, która miarowo podnosiła się i upadała, a serce biło strasznie szybko. Objął mnie swoimi silnymi ramionami i całował wciąż w czoło, we włosy, gdzie tylko dosięgał, wciąż powtarzając jak bardzo mnie kocha.
- Ja też cię kocham - wymamrotałam wciąż w niego wtulona. Oderwałam się od niego i spojrzałam na jego koszulkę - przepraszam.
- Nic się nie stało. Odpierze się. Więc wszystko pomiędzy nami w porządku? Znowu jesteśmy razem, bez kłótni?
Pokiwałam lekko głową.
- Ale musisz mi obiecać, że już wszystko będziesz mi mówił.
- Obiecuję. W sumie nie mam innego wyboru. Opowiedziałem wszystko wczoraj Rydel, była na mnie potwornie wściekła i dała mi jakąś kartkę do podpisu. Okazało się, że mam cię przeprosić i obiecać nigdy nie skrzywdzić albo ona skrzywdzi mnie. Widząc jej wczorajszą minę wolę tego nie zmarnować, poza tym twoje uczucia są najważniejsze.
Zachichotałam.
- Wrócimy już dziś do domu? - spytałam cicho.
Pokiwał głową.
- Dla ciebie wszystko, kochanie - pogłaskał mnie po włosach - mogą mnie nawet wywalić ze szkoły dla ciebie.
- Porozmawiam o tym z mamą - nie potrafiłam mówić głośniej, miałam okropną chrypkę - przepraszam cię, Ross.
- Ja ciebie bardziej, Laur - pocałował mnie czule - ale ty za to obiecaj, że już nigdy nie spróbujesz się skrzywdzić, już zawsze przy mnie zostaniesz i zawsze będziesz mi wierzyć.
- Obiecuję - wyszeptałam.
Może i byłoby to bardziej romantyczne, gdybyśmy byli w ogrodzie pełnym róż. Albo na jakimś pikniku. A zamiast tego kisimy się w kącie woźnego.
Ugh, life is brutal.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał - chodźmy już, proszę - złapał mnie za dłoń i wyprowadził ze szkoły. Nie obchodził go mój okropny wygląd, nie wstydził się mnie. Tak bardzo go kocham.
- Więc... ślub nadal aktualny?
- Jasne - uśmiechnął się szeroko - gdybyś mi nie wybaczyła, w ogóle bym tam nie poszedł i byśmy zrobili przykrość Jessice.
Pamiętałam Jessy. Często w młodości przyjeżdżała do Lynch'ów. Pamiętam, że zawsze ganiałam ją i Rydel, chcąc być taka sama jak one. Kochałam je i często się z nimi bawiłam. Jessica jest w wieku mojej starszej przyjaciółki, ale różnica wieku nigdy nie robiła nam różnicy. Tak dawno jej nie widziałam. W sumie od końca szkoły podstawowej.
- Ślub i wesele są za tydzień, w sobotę - oznajmił - jesteś pewna, że w końcu znajdziesz tę idealną sukienkę?
- Jestem pewna - kiwnęłam głową - albo ty mi pomożesz.
- Raczej Rydel. Ona się bardziej zna na modzie, poza tym wolę umrzeć na miejscu z zachwytu na twój widok, a nie przed przebieralnią w sklepie z damskimi ubraniami. Nie chcę myśleć, jak zareagowałaby ekspedientka.
- Ukradłaby mi cię i nie wypuściła już nigdy ze swego łóżka - zażartowałam - mogłaby już mi pomóc?
Wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na godzinę.
- Jasne. Powinna już być w domu.
Kto by pomyślał, że przez tę godzinę tak wiele się zdarzy?

~*~

*Rydel*

Kiedy wychodziłam z domu nie pomyślałam, że mogę sobie nie dać rady z zakupami. A szykowało się ich naprawdę dużo. Ell miał być ze mną,  ale ostatni raz widziałam go pół godziny temu przy automacie. Kłócił się z jakimś rozpieszczonym chłopcem o to, kto jest lepszy w jakąś głupią grę. 
Pchałam ciężki wózek tym razem w stronę działu z słodyczami. Rocky by mnie chyba zjadł, gdybym nie kupiła mu ulubionej paczki żelków. Wrzuciłam kilka paczek słodyczy do koszyka i zaczęłam myśleć o Rossie i Laurze. Marano jest moją najlepszą przyjaciółką, z jej starszą siostrą mam trochę gorszy kontakt, bo Vanessy długo nie było. Zależy mi na jej szczęściu; jej i mojego brata. Oboje tyle wycierpieli, że im się to należy.
Czasami się zastanawiam, czemu nie mam takiej zdolności, że mogę rozmyślać i zwracać uwagę na otoczenie. Ale w sumie, tym razem to może szczęście.
Spojrzałam na siedzącego na ziemi chłopaka, którego akurat potrąciłam i się rozmarzyłam. Ciemne włosy opadały mu na czarujące, niebieskie oczy, jego policzki były zaróżowione, usta lekko otwarte, a przez obcisłą bluzkę, którą miał na sobie można było zauważyć rysujące się mięśnie. Zauważyłam, jak z lekkim szokiem patrzy na mnie, cały czas rozmasowując sobie kostkę.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - schyliłam się ku niemu - przepraszam, przepraszam...
- Nic mi nie jest - odparł zdziwiony - jestem Bruce - wyciągnął ku mnie rękę.
- Rydel - też wyciągnęłam do niego rękę, ale już nie w geście przywitania, ale żeby pomóc mu wstać - mocno cię boli?
- Szczerze? Moja siostrzenica robiła mi zabieg kosmetyczny, tamto bolało o wiele bardziej.
Uśmiechnęłam się szczerze i pomogłam chłopakowi się podnieść na swoje nogi. Owinęłam jego ramię wokół mojej szyi, sama złapałam jedną ręką jego talię, a drugą wózek i odwróciłam się w drugą stronę, do części odzieżowej. Tam zawsze są ławeczki, aby mierzyć buty, a mój nowy znajomy musi teraz szczególnie usiąść.
- Dzięki - stęknął i usiadł - muszę teraz kogoś znaleźć, aby pomógł mi dojechać do domu.
Zmarszczyłam czoło i wyciągnęłam telefon z kieszeni.
- Poczekaj chwilę - wymamrotałam i znalazłam w kontaktach odpowiedni numer, oddalając się od bruneta - no odbierz ten przeklęty telefon, idio... o, cześć Ell! - starałam się brzmieć normalnie - gdzie się do cholery podziewasz?
- Hej, Del. Zgubiłem się - przyznał - jestem przy owocach i warzywach oraz nie mogę cię znaleźć.
- Jestem przy obuwiu - poinformowałam przyjaciela - rusz się, bo potrzebuję twojej pomocy - spojrzałam na Bruce'a i uśmiechnęłam się do niego słodko - proszę, Ell.
- Super Ellington już nadlatuje, księżniczko.
- Księżniczko? - spytałam, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo się rozłączył.
Z cichym westchnieniem wróciłam do znajomego i usiadłam na miejscu koło niego.
- Mój przyjaciel zaraz tu będzie i nam pomoże. To znaczy tobie - uśmiechnęłam się nerwowo i zaplątałam kosmyk swoich włosów na palcu - o, już idzie! - wskazałam na Ratliffa i odetchnęłam.
Dziękowałam Bogu, że przyszedł, bo z Bruce'm oplatała nas niezręczna cisza.
- Już jestem - uśmiechnął się ku mnie i pocałował mnie delikatnie w policzek - cześć - teraz posłał uśmiech także brunetowi - jestem Ellington.
- Bruce - uścisnęli sobie dłonie.
- Więc, w czym problem? - brunet wytarł swoje spocone ręce w jeansy.
- Za dużo myślałam - wyznałam - i niechcący potrąciłam Bruce'a. Teraz boli go kostka, ja muszę zapłacić za zakupy i nie mam pojęcia, jak mogę mu pomóc.
- Poradzę sobie... - próbował wymigać się nowo poznany.
Pokręciłam głową.
- To moja wina. Pomożemy ci. Może ty, Ell, pomóż Bruce'owi dojść do jego samochodu, a ja pójdę zapłacić i zaraz do was dojdę.
Nim zdążyli odpowiedzieć zniknęłam pomiędzy półkami sklepowymi, kierując się w stronę ogromnej kolejki prowadzącej do jednej otwartej kasy. No świetnie, czeka mnie super czekanie.
Szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło, kiedy usłyszałam sygnał nowo otwieranej kasy. Poprzepychałam się chwilę, a potem znalazłam się pierwsza w nowej kolejce i odetchnęłam z ulgą. Nienawidzę czekać.
Kasjerka patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. No cóż, nie każda nastolatka kupuje takie zapasy jedzenia, które starczyłyby jej na rok. Mi niestety wystarczy na góra dwa dni. Zapłaciłam wszystko, co do centa, wzięłam swoje reklamówki i wyszłam z supermarketu.
Zaczęłam rozglądać się po parkingu, aż zobaczyłam, jak mój przyjaciel ciągnie się z nowym znajomym. Jeszcze nawet nie doszli do tego samochodu.
- Dasz radę dojechać sam do domu? - spytałam Bruce'a.
Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję ci, Rydel. To było najbardziej emocjonujące poznanie nowej osoby w życiu.
Zarumieniłam się lekko, starając się to ukryć włosami.
- Nie musisz ich zakrywać. Pięknie wyglądasz z rumieńcami - dodał, a potem dotknął lekko mojej dłoni - do zobaczenia - rzucił i zamknął drzwiczki od swojego auta, powoli wyjeżdżając na wstecznym.
Przez chwilę patrzyliśmy z Ratliffem za odjeżdżającym nastolatkiem, a potem z zamyślenia wybudził mnie przyjaciel dając mi kuksańca w bok.
- Ktoś tu się zakochał - powiedział dziwnie wysokim głosem.
Popchnęłam go lekko i zachichotałam.
- Nieprawda. A teraz pomóż mi to donieść, bo zaraz mi chyba stawy popękają.
- Nieprawda? Hmm? - spytał, patrząc na mnie uważnie i biorąc ode mnie cały stos toreb - w takim razie kłaniaj się świętemu Mikołajowi.
- Och, Ell, dorośnij w końcu. Nawet nie wiem, czy go jeszcze kiedykolwiek spotkam.
- Spotkasz - mrugnął do mnie - a jeśli nie, to przeszukam całe Los Angeles w poszukiwaniu go, a potem zaciągnę go do ołtarza. Jeśli będzie trzeba.
- Nie będzie trzeba - zarzekłam - dobra, wracajmy do domu. Jeśli zaraz czegoś wam nie zrobię, to Rocky umrze z głodu. Bo po co zrobić sobie jeść? Lepiej czekać na siostrę, niech ona wszystko za mnie zrobi!
Gestykulowałam tak głośno i bardzo, aż brunet wybuchnął śmiechem.
- Jeśli chcesz to mogę ci pomóc dziś zrobić.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Korzystaj, dopóki możesz, Lynch.

********************************

Szczerze? Bardzo miło i przyjemnie pisało mi się ten rozdział, a nawet mi się podoba, a to chyba nowość c;
Dziękuję za miłe komentarze, ale mam wrażenie, jakby było was co raz mniej z każdym rozdziałem. Coś robię źle? To też możecie napisać w komentarzach. Przecież się nie obrażę :3 Naprawdę chcę, aby ktoś to komentował, bo ja się staram, piszę to czasami godzinami, a wam komentarz zajmuje małą chwilkę. Ale się nie obrażę :) 
Do następnego, kochani ♥


poniedziałek, 29 września 2014

27. I'm a mess

Uf­ność niewin­nych jest naj­większym da­rem dla kłamcy. ~Stephen King "Sklepik z marzeniami" 


6 listopad
niedziela 


- A może ta? - spytałam, przykładając do swojego ciała krótką, fioletową sukienkę - pomóż mi, Liv. Wiesz, że muszę wyglądać wyjątkowo.
- Ty nawet w worku po ziemniakach wyglądasz wyjątkowo - burknęła i znowu wbiła swój wzrok w punkt na ścianie za mną.
- Co się stało? - spytałam, odwieszając typową sukienkę ze sklepu "Clarissy's". 

- Nic - odparła - jestem tylko totalną idiotką - z cichym westchnieniem usiadła na małym, kwadratowym, obitym brązowym materiałem siedzeniu - wczoraj byłam z Leo w kinie. 
- Ta informacja nie czyni cię większą idiotką, jaką byłaś dotychczas - zażartowałam, ale blondynka się nawet nie uśmiechnęła - co się takiego stało w tym kinie?
Koleżanka odprowadziła wzrokiem namolną szatynkę, która wyszła zza fioletowej zasłony przebieralni. 
- Nic takiego oprócz tego, że wyznał mi, że mu się podobam i chciał mnie pocałować. 
- To wspaniale...
- Wcale nie - przerwała mi - miałam metlik w głowie i po prostu uciekłam od niego.
Zawstydzona schowała twarz w dłoniach. Pogłaskałam ją po plecach w ramie pocieszenia.
- Przecież jeszcze się spotkacie i wszystko sobie wyjaśnicie.
- To wcale nie jest takie proste. 
- To jest proste - zaoponowałam - mówienie o uczuciach jest stresujące i pewnie bardzo się denerwujesz, ale co złego może się stać? 
- Na przykład... może mnie odrzucić - powiedziała, jakby nie była pewna tego,  co mówi.
- Nagle się w tobie odkochał, magik - parsknęłam. 
- Albo może mnie uderzyć. - mówiła co raz mniej prawdopodobne rzeczy. 
- Jasne i od razu zrobi ci pogrzeb i załatwi trumnę w kwiatki i jednorożce. Daj spokój, nie masz żadnego powodu, aby się martwić. 
- Nagle się znalazła zaklinaczka miłości - powiedziała z sarkazmem - ty z Rossem ukrywaliście swoje uczucia ponad trzy lata. 
- To nie to samo - oburzyłam się - tobie chociaż chłopak się przyznał, że mu się podobasz.
- On nie musiał nic mówić, aby to okazać, a teraz idziesz z nim na ślub do osób, których nawet nie znasz. Ufasz mu z całego serca, to widać.
Uderzyłam ją żartobliwie w ramię.
- Na wasz ślub też pójdziemy - wytknęłam jej.
Uśmiechnęła się i wystawiła mi język.
- Dokończmy już szukanie tej sukienki i potem chodźmy na kawę - zaproponowała i wstała, mając więcej energii.

- Jasne - kiwnęłam głową i zrobiłam kilka kroków w stronę wieszaków, kiedy usłyszałam jej cichy głos.
- Laura?
- Tak? - odwróciłam się.
- Dziękuję.
Posłałam jej ciepły uśmiech, a potem zanurkowałam w kolejnych warstwach materiałów.

~*~

- Jestem wykończona - parsknęła Liv i usiadła ciężko na fotelu w Starbucksu - a to wszystko twoja wina! 

- Moja? - spytałam rozbawiona i podniosłam rękę, aby przywołać kelnera.
- Jasne, że twoja. A kto kazał mi chodzić po sklepach prawie trzy godziny i nie wybrał tego, po co przyszedł?
- Nie było tej idealnej sukienki - przewróciłam teatralnie oczami.
Koło mojej nogi przewróciła się torba z ubraniami, które zdążyłam dziś kupić, więc rzuciłam się na nie, aby je pozbierać. Nie chciałabym mieć zabrudzonej nowej niebieskiej, luźnej bluzki, którą chcę nałożyć jutro do szkoły.
- Co podać? - usłyszałam dość znajomy głos, a potem zadrżałam. 

Podniosłam głowę spod stołu i spojrzałam ostrzegawczo na chłopaka stojącego obok naszego stolika. Kiedy nasze oczy się spotkały, zbladł, a potem już domyślił się, kim jesteśmy.
Próbował niezauważenie odchrząknąć i potarł swoje skronie, a potem znowu wrócił duchem do nas i ponowił swoje pytanie.
- Frappuccino i duży deser lodów waniliowych, Rick - powiedziałam z przekąsem i poprawiłam pasmo włosów, które właśnie spadło mi na twarz.
Olivia kopnęła mnie pod stołem kostkę i spojrzała na mnie ostrzegawczo.
- A ja poproszę gorącą czekoladę - powiedziała przesłodkim głosem.
Czemu zawsze te głupie sytuacje, w których występuję, kojarzą mi się z głupimi romansidłami pozbawionymi krzty romantyzmu?
Brunet wszystko zapisał i zniknął szybciej, niż się tu pojawił.
- Mogłabyś pohamować swoją nienawiść, złotko - rzekła rozbawionym głosem blondynka, a potem rzuciła we mnie gumką do włosów, którą miała założoną na rękę jak bransoletkę - trzymaj, wątpię, żebyś chciała mieć stado swoich włosów w lodach.
- Prędzej będzie tam stado włosów tego przemiłego jegomościa, który nas obsługuje - nie mogłam pohamować sarkazmu, który wypływał wbrew mojej woli w każdym zdaniu.
Olivia parsknęła śmiechem.
Przez cały czas, kiedy czekałyśmy na zamówienie, rozmawiałyśmy o wszystkim, co nam ślina na język przyniosła. Holt obiecała, że zadzwoni do Leo gdy tylko wróci do domu, ale jeśli tego nie zrobi, zmuszę ją, aby wyjaśnili sobie wszystko jutro, w szkole. Oczywiście, gdy tylko zahaczyłam o temat jej wielbiciela, ona musiała odgryźć się Rossem, co szczerze mało już mnie ruszało. Liczyło się tylko to, co jest między nami.
- Zamówienie gotowe - podskoczyłam na głos bardzo uroczego chłopaka, który chciał mnie zmusić do randki ze sobą (to był sarkazm, jakby ktoś nie załapał :D ~od autorki). Postawił przed nami nasze napoje i chciał już odejść, ale go zatrzymałam.
- Czekaj. Nie rozumiem jednego, Rick - powiedziałam ostro - co ty widzisz w tym swoim zespole i czemu tak bardzo chciałeś iść na randkę z dziewczyną, której kompletnie nie znasz?
- Ty nic nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz - parsknął wściekły - ty masz te swoje kolorowe jednorożce na tapecie w pokoju, kolorowe życie, najlepsze ubrania i wszystko, co tylko zechcesz, księżniczko. Ja nie mam nic.
- A co ty możesz wiedzieć o mnie, co? - wstałam prędko i zaczęłam głośno.
- Widzę to po tobie.

- A ja widzę po tobie, że nie masz ani krzty wdzięczności dla osób, które cię otaczają - gdyby tylko mogła, para wydobywała się z moich uszu - nie znasz mnie ani nic nie wiesz o moim życiu.
- Ani ty o moim, więc mnie zostaw - zagryzł dolną wargę - nie udawaj, że jest inaczej, niż mówiłem. Znam takie dziewczyny, które mają wszystko i są totalnymi idiotkami. Zupełnie jak ty.

Nie wytrzymałam i spoliczkowałam go z całej siły, na jaką było mnie stać. Dłoń mnie zapiekła, a chłopak, zdziwiony, złapał się za bolące miejsce na swoim policzku, gdzie widniał jeszcze ślad mojej dłoni.
- Sukinsyn - wyszeptałam i wzięłam wszystkie swoje rzeczy, aby po chwili skierować się ku wyjściu i trzasnąć drzwiami.
Kiedy sadowiłam się na podłodze ze łzami w oczach, z kawiarni wyszła moja przyjaciółka i usiadła obok mnie, obejmując ramieniem. Ludzie się na nas patrzyli jak na wariatki, ale nikt nic nie komentował. Zwykli, namolni, szarzy ludzie, którzy nie mają własnego życia. No właśnie, ale czy ja je mam? Do cholery, dlaczego jestem taka wrażliwa?

- Wszystko będzie dobrze - szeptała wciąż blondynka i opatuliła mnie swoimi ramionami, kołysząc nami na boki.
Ta pozycja zawsze była wyśmiewana przez Vanessę. Uważała, że tak bujają się tylko sieroty, a te słowa były takie wredne, że często kończyło się to bezsensowną kłótnią.
Mój płacz przerwał dzwonek telefonu. Zdziwiona, że w ogóle mam komórkę ze sobą, przypomniałam sobie, że Ross kupił mi nowy telefon. Zabroniłam mu, ale oczywiście musiał się uprzeć i mam jeden z najnowszych dotykówek. Nie mam pojęcia, ile przetrwa i niech się modli, żeby chociaż kilka tygodni.
"Jeśli chcesz sprawdzić wiarygodność i wierność swojego chłopaka, przyjdź za kwadrans do parku przy fontannie". Numer zastrzeżony.

- Ktoś chyba robi sobie z ciebie jakieś żarty - warknęła Liv. 
- Żart czy nie żart, nie wiem, co o tym myśleć - wyznałam.
- Nie ufasz Rossowi?
- Jasne, że ufam - powiedziałam prędko, trochę wściekle - wiadomo już, że wszystko będzie ustawione. Nawet godzina i miejsce!
- Chcesz to sprawdzić? - spytała mnie blondynka spokojnie i powoli, jakby nie wiedziała, jak zareaguję.

Nigdy wcześniej chyba nie czułam się tak bezradna. Wzruszyłam ramionami i westchnęłam.
- Chyba chcę, żeby zobaczyć, o co chodzi i jak zareaguje Ross. 
Już po chwili siedziałyśmy w samochodzie mojej mamy i jechałyśmy z naszego ulubionego centrum handlowego do parku. Na szczęście to nie było tak bardzo daleko, więc byłyśmy już na miejscu kilka minut potem. Schowałyśmy się za drzewem i czekałyśmy. Samantha pojawiła się niedługo po nas, rozglądając się wokół i chyba nas zauważyła, bo uśmiechnęła się złośliwie i usiadła na murku na fontannie. Udawała znudzoną i oglądała dokładnie swoje paznokcie, ale po chwili zrozumiałam, że nie była znudzona - czekała tylko na dobre show i pewnie na to, abyśmy razem z Rossem zerwali. Chyba po moim trupie.
Po kilku minutach pojawił się też Ross. Na jego widok zabrakło mi powietrza w klatce piersiowej, wyglądał idealnie. Miał na sobie białą koszulkę i zwykłe czarne jeansy oraz ramoneskę, którą mu kiedyś dałam w prezencie jako cichy wielbiciel. Chyba jednak dobrze wiedział, że to ode mnie.
- Czego... ? Nie mam... Daj spokój... - słyszałam różne urywki rozmów.
- I co? - spytała Olivia - suka tylko próbuje go wrobić. 

A potem stało się coś, czego SIĘ SPODZIEWAŁAM. Tak, spodziewałam się, że Sam pocałuje mojego chłopaka, a on będzie zbyt zdziwiony, żeby ją odepchnąć. Też miałam kiedyś podobną sytuację, tylko bez publiczności znajomych osób.
- Co za suka - parsknęła Holt przy mnie, a ja ją tylko uciszyłam ruchem ręki.
Ross w końcu odepchnął ją od siebie, a Sam spojrzała na nas i dostała chyba wewnętrznego zdziwienia, widząc, że nadal tu jestem, nie uciekłam z płaczem, jak to bywa w filmach.
- Ross ją odepchnął, to chyba dobry znak, nie? - ponownie zadała mi retoryczne pytanie.

- Teraz wystarczy, że się ulotnimy, a Ross mi o wszystkim powie. Związek buduje się na zaufaniu i chyba też chciałby wiedzieć, gdyby jakiś kretyn mnie całował na oczach wszystkich.
Przyjaciółka kiwnęła głową i wróciłyśmy do domów.

~*~

- Cześć, kochanie - powiedział blondyn i pocałował mnie w policzek - jak ci minął dzień?
- A dobrze - odparłam ucieszona, że się u mnie pojawił - byłyśmy z Olivią na zakupach.

- Iiii?
- Nie mam jeszcze sukienki.
- Laura - roześmiał się - masz jeszcze tydzień, poradzisz sobie?
- Ja? Nie poradzić sobie? Chyba żartujesz - prychnęłam i cmoknęłam go w nos - a powiesz mi, co ty dziś robiłeś ciekawego?
Miałam ochotę wiedzieć, jak zareaguje. Po jego twarzy przemknął cień, ale starał się to zamaskować i uśmiechnął się szeroko.

- Byłem cały dzień w domu - skłamał.
Miałam ochotę krzyczeć na cały świat, walić w ściany głową i sobie coś zrobić. Czemu po prostu nie mógł mi tego powiedzieć prosto w twarz? Dlaczego mnie okłamywał? Nie ważne, jak głupio brzmiałyby jego wytłumaczenia, chciałabym poznać prawdę z jego ust.

- Coś się stało? - spytał zaniepokojony, widząc moją minę.
- Wszystko w porządku, tak myślę. Na prawdę byłeś tylko w domu?
- Nie ufasz mi? - spytał i spuścił wzrok.

- Sądzę, że w tej sprawie ci nie zaufam.
Nie chciałam się kłócić. Nie chciałam krzyczeć, nawet tylko dlatego, aby pokazać Sam, że jest tępą idiotką i nie udało jej się, ale w jakiś sposób jej się udało, bo wiedziałam, że zaraz będziemy się kłócić.
- Słucham? A na jakiej podstawie sądzisz, że kłamię?
- Bo wiem, że nie byłeś tylko w domu - odparłam spokojnie - widziałam cię w parku. I zgadnij z kim? Z Sam. 

- Jeszcze mi może powiesz, że uciekłaś z płaczem, jak to tylko w komediach romantycznych bywa?
- Nie, nie uciekłam.
- Więc w czym problem? Odepchnąłem ją przecież.
Stopniowo podnosiliśmy na siebie głos.
- Związek buduje się na miłości i zaufaniu - warknęłam - sądzę, że mogłabym o tym wiedzieć.

- Przecież wiesz.
- Z twoich ust! - krzyknęłam - nie sądzisz, że też chciałbyś wiedzieć, gdybym się całowała z jakimś gościem spod supermarketu?!
- A co miałem powiedzieć? "Cześć, Laura, całowałem się z Sam, co słychać?" Nie bądź idiotką.
Po moich policzkach poleciały łzy, a Ross natychmiastowo złagodniał.

- Wyjdź - powiedziałam sucho.
- Ale... 
- Wyjdź! - warknęłam - wyjdź i nigdy tu nie wracaj! Wyjdź i idź do Sam! Wyjdź i znajdź sobie dziewczynę, która spełni twoje wymagania i nie będzie idiotką! Wyjdź!
- Ja... przepraszam - wyszeptał smutno i wyszedł.

Jeszcze bardziej zaniosłam się płaczem. Ze złości wzięłam lampę, wyrwałam jej kabel z kontaktu i rzuciłam nią o ścianę. Przedmiot rozbił się na tysiąc szklanych kawałeczków, a ja położyłam się do łóżka i przykryłam po głowę kołdrą.
Jeśli nie umie mi teraz o tym szczerze powiedzieć, to co będzie później?

**************************************

Morning, sunshines.
Jak wam mija dzień? Mi okropnie. Przyjaciółka po raz kolejny mnie wystawiła (nawet nie wiem, czy mogę ją nazywać przyjaciółką) i po prostu mam taki zły dzień.
Niedługo będzie epilog oznaczający koniec pierwszej części bloga. Potem wezmę sobie kilka tygodni przerwy i pomyślę, co ma się dziać, itp. :)
Nie bójcie się. Raura pokłóciła się naprawdę lekko (wrócą do siebie szybciej, niż wam się wydaje, ponieważ nie potrafią bez siebie żyć).
 Życzę Wam miłego wieczoru.
Kocham was, moje słoneczka ♥
Dziękuję za 18 komentarzy, mam nadzieję, że były one szczere, bo zrozumiałam, że nie chcę mieć fałszywych pochlebców. Pragnę, aby wszyscy szczerze oceniali mój wkład i moją pracę, a nie fałszywie oceniali, bo się obrażę, czy bla bla bla. To nieprawda. Prowadziłam kiedyś inny blog, o Zmierzchu i dostałam kilka negatywnych komentarzy. Jasne, to nie jest miłe, ale ja to piszę dla was, ale głównie dla siebie i swojej przyjemności. Dzięki takim słowom będę najwyżej wiedziała, co zrobiłam źle i w czym się poprawić. Naprawdę, dla mnie to też motywuje.
Dziękuję wam jeszcze raz i życzę miłego wieczoru oraz miłego dnia jutrzejszego w szkole, ja jutro mam kartkówkę z Polskiego z lektur z gwiazdką, bo szykujemy się do egzaminu, a do tego odpowiedź z niemieckiego, którego nie cierpię, bo nie mogę go ogarnąć i z historii.

Szlag, ale się rozpisałam ;-; 
Jeśli ktoś chce coś, to szukajcie mnie na twitterze, gdzie bywam o wiele częściej niż na facebooku lub poczcie.

https://twitter.com/kalinowska_olaDo następnego :3