niedziela, 16 marca 2014

07. Really Don't Care

Nie bój się cieni. One świad­czą o tym, że gdzieś znaj­du­je się światło.


Może i będę się powtarzać. Moje życie nigdy nie było łatwe. Zawsze na mojej drodze pojawiały się trudności, które próbowały mnie zatrzymać, a nawet zrzucić na dno. 
Ale nie należy poddawać i bać się cieni oraz ciemności, bo to jest straszne uczucie. Nigdy nie dałam się zatrzymać, gdy sobie coś wymyśliłam. Trzymałam się przy swoim zdaniu i nigdy nie można pozwolić, aby ktoś nas zmienił w kukły bez mózgu i własnego zdania. Znam takie powiedzenie, że warto jest trzymać się przy swoim zdaniu, nawet jeśli ty to popierasz. Czy coś w tym stylu. I tego zamierzam się trzymać.

7 październik 
(piątek)

Zwykły poranek. Prozaiczna czynność. Nic niezwykłego.
Połowę nocy nie spałam i rozmyślałam nad moim braciszkiem. Cieszę się, że w końcu znalazł sobie ukochaną, ale on nigdy nie gustował w takich dziewczynach. Może i nie widziałam jej z bliska, ale wiedziałam, że nie była ani naturalna, ani prawdziwa, ani szczera. Takie dziewczyny tylko ranią takich chłopaków jak mój brat. Naiwnych chłopaczków, których można tylko wykorzystać na własną korzyść. 
Przeciągnęłam się i wstałam szybko do garderoby. Wybrałam czarną, skórzaną spódnicę, cieniste rajstopy i czarną koszulkę na ramiączkach. W łazience, po prysznicu, pomalowałam lekko rzęsy, usta maznęłam błyszczykiem, a włosy podkręciłam lokówką. Gotowa zeszłam na dół, aby zjeść śniadanie, ale czekało mnie rozczarowanie. W kuchni nikogo nie było, tak jak w całym domu.
Na stole leżała karteczka. Rozpoznałam pismo mamy.

Musiałam wcześniej wyjść. Przepraszam za to i za wczorajszą kłótnię. Nie miałam nic złego na myśli. A wracając do tematu, będę wieczorem. Buziaki, mama. 

Jestem zbyt leniwa, aby zrobić sobie śniadanie.
- Paul! - krzyknęłam.
Nie, nie miałam zamiaru prosić go o to.
Gdy nikt mi nie odpowiadał, krzyknęłam ponownie.
- No zaraz! - odkrzyknął po dłuższej chwili.
A po kolejnych kilku minutach zszedł ciężko po schodach z zdenerwowaną miną.
- Ciesz się, że nie wylałam na ciebie wody - powiedziałam z sarkazmem.
Wzruszył ramionami.
- I tak nic nie zmieni mojego nastroju.
- A co spowodowało twój nastrój? Może wczorajsza dziewczyna?
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Skąd o niej wiesz? - spytał.
- Jeśli chciałeś, abym o tym nie wiedziała, to nie trzeba było się całować w miejscach publicznych. Nieważne, to twoje życie - westchnęłam, a do rąk wcisnęłam mu kilkanaście dolarów - idź i kup sobie coś na śniadanie. Mi się nie chce go robić.
- Leń - skomentował z ironią, ale go zignorowałam.
Zarzuciłam na ramiona jeansową kurteczkę, a na jedno z nich (ramion) torbę z książkami.
- Będę później - rzuciłam i wyszłam z domu.

~*~

- Kim zamierzacie być w przyszłości? - spytałam ni z tego, ni z owego przy... koleża... przyjaciółki i koleżanki.
- A jak myślisz? - Olivia posłała mi pobłażliwe spojrzenie - lekarzem, of course!
Uśmiechnęłam się.
- A ty Christie?
- Striptizerką.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Żartujesz?
- Tak - uśmiechnęła się - gitarzystką jakiegoś fajnego, rockowego zespołu. Wokalistą będzie mój wytatuowany mąż i będziemy razem podbijać cały świat.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Nie powiem, masz dziwaczne poczucie humoru.
Wzruszyła ramionami.
- Cała ja.
No cóż, faza na wyśmiewanie się z Liv nie do końca minęła. Nie byłam zbyt przekonująca, więc mi nie uwierzyli. Ale za to potem do akcji weszła Christie, której ciętego języka nie brakuje.
Wszyscy się za nami oglądali. Na początku myślałam, że to z powodu Christiny.
Gdy siedziałyśmy pod salą od chemii, podeszli do nas ci sami, co wczoraj. Cmokali i co chwilę wybuchali śmiechem. Chciałam wstać, ale blondynka mnie zatrzymała.
- Nie warto - pokręciła głową.
Mnie może i zatrzymała, ale nie zdołała utrzymać Christie.
Brunetka wstała na nogi (była ubrana w czarną koszulkę z logo Linkin Park, czarne, skórzane spodnie i wysokie czarne koturny. I kto to mówił, że ja jestem pesymistką?) i podeszła do tej całej grupki.
- Macie jakiś problem? - warknęła.
Wybuchnęli kolejnym śmiechem, ale dziewczyna stanęła i założyła ręce na biodra, patrząc na nich wyczekująco.
- W sumie nie wiem, co was bawi.
Podszedł do niej Jasper.
- Twoja blondwłosa koleżaneczka ma o sobie zbyt duże mniemanie i myślała, że ma szanse u Grega.
- Bo co? Myślisz, że jesteś od niej lepszy? Ciekawe w czym.
- Dziewczyny to słaba płeć - powiedział pewny swoich słów - i nie mają nawet szans być tak dobre, jak chłopcy.
Christina nadepnęła mu na nogę i spojrzała na niego z wyższością.
- Wczoraj Laura niezbyt wam napędziła stracha? Dalej chcecie się bawić w tą powaloną gierkę? To szach-mat, idioto. Wygrałam. I to niby kobiety są słabe.
- Taka jest prawda, kretynko - odezwał się inny.
Brunetka zmarszczyła czoło.
- Kretynko? A powiedz, jak tam ci się układa z twoją dziewczyną? Ona jest ciebie warta? Widziałeś ją kiedykolwiek bez makijażu i ubraną, jak normalna, poukładana nastolatka?
- Taka jak ty?
- Nigdy nie twierdziłam, że jestem poukładana, ale czasem wasze "warte was" dziewczynki powinny błyszczeć czymś innym niż gołym tyłkiem. Znacie takie coś, jak inteligencja?
- Słuchaj, nie wiem, za kogo ty się uważasz... - zaczął Jasper, ale Christ mu przerwała, policzkując go.
- Uważam się za normalna dziewczynę. I nie waż się niszczyć mojego dobrego imienia.
- Uważasz się za...
- Spadaj idioto.
Odeszła stamtąd i znów usiadła koło nas.
- I tak wpuściłam w nich jad - uśmiechnęła się z triumfem.

~*~

- Co powiesz na próbę naszego nowego zespołu? - zaproponowała Liv Christinie.
- W sumie to nie taki zły pomysł. A przekazałyście dla tego... jak on tam... o, Leo, nowinę, że będzie z nami grał?
Pokiwałam prędko głową.
- Powiedziałam mu wczoraj wieczorem - powiedziałam - szedł razem ze mną i Olivią najdłużej.
- Spoko.

~*~

Leo spojrzał bez przekonania na piwnicę w naszej szkole.
- Tutaj mamy ćwiczyć?
- Nie mamy na razie innego miejsca - zauważyłam - sala gimnastyczna odpada. Najwyżej że u kogoś w domu lub garażu, ale u mnie od razu odpada. Nie ma zbytniego miejsca na to wszystko.
Westchnął.
- No dobrze.
- Nie przejmuj się stary - Calum poklepał kolegę po plecach - zagracie jeden koncert na balu i będzie po wszystkim.
Rudzielec zaproponował, że nas poobserwuje i, jakby co, da ważne rady. Przecież to on jest krytykiem.
- Zasiadaj na krzesełku i wal w te swoje bębny - powiedziała brunetka.
Już czuję, że się nie polubili.
- Och, dajcie spokój - Liv próbowała załagodzić sytuacje - dla każdego to jest nowa sytuacja (sorki za powtórzenie xd - od aut), ale chociaż się nie kłócę.
Zignorowali to.
- Ale to nie są żadne głupie bębny. To jest poważny instrument.
- I jeszcze mi powiesz, że do muzyki klasycznej - prychnęła Redford.
- Nie - Leo zacisnął zęby - ale tak samo ważny instrument, jak dla ciebie twoja gitara. Laura, nie wiem, czy to wypali - chłopak zwrócił się do mnie.
- No właśnie - poparła go Christie - bo ktoś tu ma problemy z samokrytyką.
- Możesz do mnie nie nawiązywać?
- Bo co? Straszny "bad boy" mnie uderzy? Zabije? Zgwałci w krzakach? Powiedziałam samą prawdę. Nie umiesz przyjąć żadnej, ale to nawet najlżejszej krytyki.
- Dość! - warknęłam, ustawiając ich do pionu - nikt nie każe wam się kochać, ale moglibyście się chociaż zaakceptować.
- Ty też mogłabyś się zaakceptować z Rossem - zauważył Howard.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- To nie to samo - wycedziłam przez zaciśnięte zęby - my to robimy dla dobrej sprawy.
- Życie byłoby lepsze, gdybyście się zaprzyjaźnili. Znowu - dodał.
- Leo! - krzyknęłam zła - mógłbyś przestać? To nie ciebie, do cholery, zraniono! To nie ciebie zostawiono jak głupią idiotkę na lodzie, rozumiesz? Ty i Christie to nie to samo, co ja i Lynch. Proszę, nie chcę się kłócić. Kochamy wszyscy muzykę, więc nie ma powodu, aby się kłócić o głupoty.
- Aż tak ci na tym zależy? - spytał Calum.
- Tak - westchnęłam - choć raz chciałabym, aby matka mnie za coś doceniła a nie postrzegała całe życie jako tą złą. Przecież to nie ja nie zrobiłam kariery w Hollywood, tylko Vanessa. A poza tym, lubię, a nawet kocham was wszystkich po przyjacielsku i kocham muzykę. Chcę coś zrobić dla dobra sprawy i żeby spędzić z wami trochę czasu. Czy aż tak dużo wymagam?
Zapadła cisza.
- Proszę was - dodałam - zróbcie to dla mnie i zamiłowania do muzyki.
Pierwsza złamała się Christie.
- Zgoda. Zdołam przedołać i spróbuję nie krytykować jego poważnego instrumentu.
Leo się zaśmiał.
- A ja postaram się nie krytykować wszystkiego, co mnie w niej irytuje.
- Dzięki - warknęła z sarkazmem.
Czułam, że to będzie długi wieczór.

~*~

Trying hard to fight these tears
I'm crazy worried
Messing with my head this fear
I'm so sorry
You know you gotta get it out
I can't take it
That's what being friends about

I, I want to cry
I can't deny
Tonight I wanna up and hide
And get inside
It isn't right
I gotta live in my life
I know I, I know I
I know I gotta do it
I know I, I know I
I know I gotta do it

Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate
Push until you can't and then demand more
Determinate, d-determinate
You and me together, we can make it better
Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate

Hate to feel this way
And waste a day
I gotta get myself on stage
I shouldn't wait or be afraid
The chips will fall where they may
I know I, I know I
I know I gotta do it
I know I, I know I
I know I gotta do it

Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate
Push until you can't and then demand more
Determinate, d-determinate
You and me together, we can make it better
Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate

It's Wen and I'm heaven-sent
Use it like a veteran
Renegade, lemonade, use it in my medicine
Go ahead and try to name a band we ain't better than
Reason why the whole world's picking us instead of them
People need a breather 'cause they're feeling that adrenaline
Stop! Now hurry up and let us in. Knock!
'Cause we're coming to your house (and)
People keep on smiling like the lemons in their mouths
I'm the real deal, you know how I feel
While they're in it for the mill
I'm just in it for the thrill
Get down now I ain't playin' around
Put your feet up on the ground
And just make that sound like

Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate
Push until you can't and then demand more
Determinate, d-determinate
You and me together, we can make it better
Gotta turn the world into your dance floor
Determinate, d-determinate

Come on and, come on and
Come on and get it going
Come on and, come on and
Come on and get it going
On the dance floor
On the dance floor
D-D-Dance floor
D-Determinate


- W końcu - odetchnęłam z ulgą. 
Początek tej piosenki należał do mnie, a reszta do Christie.
- Muszę przyznać, że wykonaliście kawał dobrej roboty - powiedział zadowolony Calum.
Nagle ktoś stanął w drzwiach i zaczął klaskać.
- Brawo! - uśmiechnął się ironicznie Ross - świetna piosenka.
- Jak dużo słyszałeś?
- Wystarczająco - przyznał i uśmiechnął się do mnie szeroko - świetny wokal.
Nie zarumieniłam się, jak to miałam w zwyczaju. Przyzwyczaiłam się już, że Lynch próbuje 
mnie tym złamać i udowodnić, że się w nim kocham. Niedoczekanie! 
- To już nie jest twój problem.
- Ale tylko cię pochwaliłem.
- Obelgą? - zmarszczyłam czoło - co ty tu w ogóle robisz o tej godzinie? Kto cię wpuścił?
- Muszę ze zdziwieniem przyznać, że szkoła nadal była otwarta. A wy? Co tu robicie o 
siedemnastej?
- Już nic. Idziemy - zakomendorowałam, nakładając torbę na ramię i "przypadkowo" 
uderzając ją Lyncha - przepraszam - ręka ześlizgnęła mi się po jego ramieniu, a po ciele 
przeszły dreszcze, co mi się kompletnie nie spodobało - mam nadzieję, że ci niczego nie 
uszkodziłam. 
- Na razie, skarbie - pomachał mi na pożegnanie, ale pokazałam mu środkowy palec.
- Skarb to sobie znajdź gdzieś indziej. Zapytaj Samanthę, może ona będzie chętna.

**********************************

Jestem wredna, straszna i pesymistycznie nastawiona ostatnio do świata. 
Od razu mówię, że nie proponujcie mi blogów, na których nie ma Raury albo Auslly, bo tylko do tych się przyzwyczaiłam.

Mam zły humor, do tego klawiatura coś się psuje, ale mniejsza z tym. Blogger mnie kocha. Następny niedługo ♥ 


środa, 5 marca 2014

06. Whataya Want From Me

Nie zawsze mów, co wiesz, ale zawsze wiedz, co mówisz. 

~*~ 

6 październik

 Ranienie innych stało się ostatnio numerem jeden na moich listach dnia codziennego. Nie było dnia, abym kogoś nie skrzywdziła - czy psychicznie, czy fizycznie. I to jest właśnie najgorsze.
Kiedyś nie pomyślałabym, że mogę się stać taka oschła i wściekła na cały świat. Kiedyś byłam dzieckiem, które kochało każdego człowieka, każdą chwilę i zabawę. Kiedyś miałam lojalnego przyjaciela! Chociaż wtedy go tak nazywałam.
Każdy człowiek jest w środku egoistą. Myśli tylko : "a co by było, gdybym..." , albo "a co za to będę miał?..." . I to jest najgorsza wada człowieka.
Jasne, można się wypierać, że jest inaczej, ale po co się okłamywać? Życie w kłamstwie jest okropne.  
I ludzie po prostu kochają się kłócić! Ile razy zdarzyła się sytuacja, że rodzice kłócą się z tobą bo, na przykład, nie wyniosłeś śmieci. Albo nie wyszedłeś z psem. Ile razy mi się zdarzyło kłócić z Lynchem. Bóg to wie! I kto by uwierzył, że kiedyś byliśmy nierozłączni? Chyba po prostu ja mam inną definicję 'przyjaciela' niż Ross. 

Ranek normalny. Bieganie Rocky'ego stało się normalnością dnia, więc nie zdołał poprawić mi humoru. A uwierzcie, nastrój miałam okropny. A to spotengowała jeszcze kłótnia z matką. 
Wiecie, normalne, ludzkie, poranne czynności. Po prysznicu ubrałam się w przygotowany zestaw : czarne jeansy, niebieska bluzka na ramiączkach i granatowe koturny. Włosy zakręciłam lokówką, a oczy podkreśliłam czarną kredką oraz pomalowałam rzęsy. Chciałam, aby mój wygląd wyrażał mój humor. 
Ale moja matka oczywiście musiała zwrócić akurat dziś na mnie uwagę. Pieprzone szczęście.
Zaczęło się niewinnie - robiła szybko śniadanie. Usiadłam na kanapie obok zamyślonego Paula i wpatrywałam się tępo w grający ekran telewizora. Dopiero po pięciu minutach zwróciłam uwagę, co oglądałam - był to Tom i Jerry. 
- Dzieci, śniadanie! - krzyknęła z jadalni. 
Brat automatycznie rzucił się do pomieszczenia, jakby tylko na to czekał od kilkunastu lat. Ja wstałam powoli, z cichym jękiem, bo nie było łatwo. Weszłam do pokoju.
- Matko Boska, dziecko, jak ty wyglądasz?! - wydarła się matka, gdy mnie zobaczyła - marsz w tej chwili i masz zmyć ten straszny makijaż!
Sama była ubrana na kolorowo i czepia się pesymistów. 
- Nie ma mowy - zacisnęłam usta w wąską linijkę i pokręciłam przecząco głową - nie będę wyglądała przez całe życie jak aniołek. 
- Masz mnie słuchać - warknęła - nie pokażesz się tak w szkole.
- A chcesz się założyć, mamo? - założyłam ręce na biodra i spojrzałam na nią wyzywająco.
Westchnęła, jakby miała na ramionach najgorszy ciężar na świecie. Mnie. 
- Po prostu idź i zmyj tą kredkę. Tusz może zostać, ale nie te kreski.
- Nie - uparłam się - proszę, nie każ mi tego robić, bo nie chcę się kłócić, a tego nie zrobię. 
Paul spoglądał na nas z zainteresowaniem, wcinając swoją porcję śniadania. 
- Czemu choć raz nie możesz wyglądać dobrze? 
- Oo, czyli zawsze wyglądam jak szmata, tak? Jak laska spod mostu? Spoko, dziękuję - warknęłam wściekła. 
Wyszłam z jadalni trzaskając drzwiami. Skierowałam się do korytarza. Normalnie byłam tak zła, że bym mogła wybuchnąć. 
Mama skierowała się za mną jak cień.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić i kompletnie nie o to mi chodziło - powiedziała cicho i moim zdaniem, zbyt wymuszenie - po prostu wiesz, jak mają matki.
- Matki dzielą się na dwie grupy : te, które są nadopiekuńcze oraz te, które w ogóle nie zwracają uwagi na swoje dzieci. Proszę, nie udawaj, że jesteś z grupy tych pierwszych - powiedziałam kwaśno i założyłam torbę na ramię - na razie. Będę po siedemnastej.
Wybiegłam z domu. Kierowałam się w stronę domu Holtów. Obecność Olivii zawsze dobrze na mnie wpływała. Miałam nadzieję, że tak będzie i tym razem. 
Torba obijała się o mój bok, ale to zignorowałam. Cały czas biegłam, aż się dziwię, że jeszcze nie zemdlałam. Obojętnie minęłam dom Lynchów i truchtałam dalej. Gdy dobiegłam do domu, wpadłam na Liv, która wychodziła akurat z domu, odbiłam się od niej i upadłam na chodnik. 
- Sorki, śliczna - powiedziała Olivia, uśmiechając się.
- To moja wina - mruknęłam i szykowałam się do wstania.
- Może pomogę? - usłyszałam znajomy głos.
Przed sobą zobaczyłam Rossa.
- Nie, dzięki. Sierotą nie jestem, ręce i nogi posiadam, tak samo jak mózg. Chyba - dodałam - poradzę sobie.
Zaśmiał się.
- Nie marudź, tylko chodź - złapał mnie za ramiona i podniósł do góry - co jest przyczyną twojego dzisiejszego wyglądu? - spytał niewinnie.
- Ci też nie pasuje? - wycedziłam - ludzie, nauczcie się tolerancji! 
- Czy coś źle powiedziałem? 
- Twoja matka coś źle zrobiła osiemnaście lat temu - warknęłam - daj mi już spokój. Nie udawaj świętoszka. 
- Czemu ty taka jesteś? To ty mnie zostawiłaś. 
Zaniemówiłam, a potem parsknęłam.
- Ja ciebie? Miej chodź odrobinę dumy i powiedz prawdę ludziom, okej? Proszę, miej tą odwagę. Bo najwidoczniej twoja duma poleciała razem z balonem ku niebiosom, bo pochlebiasz sobie obrażając mnie i moją rodzinę.
- Ale...
- Nie chcę twoich tłumaczeń, jasne? - przerwałam mu - zrobiłeś błąd kilka lat temu i nie naprawisz już tego - dokończyłam spokojnie - chodź, Liv.
Pociągnęłam przyjaciółkę za ramię w stronę szkoły. 

~*~ 

- Czy to prawda? - panującą między nami ciszę przerwała Olivia.
- Ale co? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- To, że to on cię zostawił. 
- Nie wierzysz mi? - zmarszczyłam czoło - naprawdę myślisz, że ja go zostawiłam? A przypomnij sobie, jaki obraz miałaś przed oczami, gdy zobaczyłaś mnie pierwszy raz.
Chyba sięgnęła do pamięci, a potem się wzdrygnęła.
- Takich reakcji to nikt nie mógł we mnie zrobić - powiedziałam - oprócz niego. Był dla mnie najważniejszy. A ten obraz to obrazek biedy i rozpaczy. Wiesz, jak mi było ciężko? Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół oprócz niego, a on mnie zostawił i rozgadał, że to ja zrobiłam to mu. Byłam pośmiewiskiem i w nikim oparcia. No bo niby w kim? Rydel była zajęta całkowicie czymś innym. Swoim byłym, James'em. Jej rodzina też nie mogła mi pomóc, a tym bardziej moja. No bo jak? Starsza siostra, która chyba jako jedyna mogła mi pomóc, wyjechała i nie chciała przyjechać, aby mnie wspierać. Matka mnie nienawidzi, a Paul miał chyba z siedem lat! Myślisz, że zrozumiałby moje problemy, skoro miał własne na temat alfabetu? 
To chyba była moja najdłuższa wypowiedź odkąd się poznałyśmy. 
Zapadła między nami niezręczna cisza.
- To nie było zbyt miłe - mruknęła w końcu, a ja westchnęłam.
- Bo nie było. I proszę, nie zadawaj mi więcej pytań na jego temat. Może kiedyś się pogodzimy. Może za kilka tygodni, a może za kilka lat. Może nigdy. Tyle. 

~*~ 

Gdy weszłyśmy do szkoły, nie było dobrze. Wszyscy posyłali nam ukradkowe spojrzenia i czułam, że plotkowali o nas.
- Mam coś na twarzy czy co? - mruknęłam do przyjaciółki.
Pokręciła przecząco głową.
- To nie to. Pamiętasz, co było wczoraj? Rozgadał - jej głos stał się płaczliwy - teraz już będzie piekło.
Spojrzałam na nią krzywo.
- Myślisz, że dam cię zrównać z ziemią? Nie bez powodu jestem nazywana szkolną złośnicą i kłótnicą, czy jak oni to tam nazywają.
Zachichotała.
- Racja. Ale wiesz, jak to będzie. Tak już będzie przez kilka dni. Może i przez resztę dnia dadzą sobie spokój, ale już jutro będzie znowu źle. 
- To znowu cię obronię - objęłam ją ramieniem - kujonku, jesteś moją przyjaciółką. Takie rzeczy się robi przyjaciołom.
- No dobra - westchnęła.
Szłyśmy pod salę od chemii w ciszy. Gdy siedziałyśmy pod salą i czekałyśmy na upragniony dzwonek, wyskoczyli chłopacy z klasy sympatii Liv i zaczęli nas wytykać palcami i wyśmiewać.
- Macie jakiś problem? - wstałam na równe nogi. 
- Jak słodko. Złośnica broni swojego kujonka - wyśmiewali się ze mnie.
- Jasne - stanęłam niedbale - a czy wy też umiecie bronić siebie nawzajem?
Spojrzeli po sobie zdziwieni. Nie umieli zrozumieć mojej zagrywki i tu miałam dziurę w ich obronie.
- Posiadanie matki dyrektorki może i jest dziadowskie, ale też bardzo przydatne, jeśli chcesz się na kimś zemścić.
- O co ci chodzi? - Nataniel zmarszczył czoło.
- Wasze mamusie lubią się chwalić swoimi synkami.  Dzwonią często do mojej mamy, aby poplotkować. Wiem o was wszystko - dokończyłam tajemniczym tonem.
- Blefujesz - zaprotestował Kellan.
- Chcesz się założyć? - spytałam wyzywająco.
Coś za dużo to dziś powtarzam.
- Mamusie kochają plotkować. Zupełnie jak dziewczyny. A ja - wskazałam na siebie - nie ważne jaką, ale jestem dziewczyną. Mogę posłać takie nowinki, że się nie pozbieracie przez rok. 
- Jasne - prychnął Peter - no to powiedz coś o mnie?
Zastanowiłam się. Szukałam w głowie odpowiedniej kartoteki chłopaka.
- Kochasz piłkę nożną - skrzywił się ze śmiechu.
- To akurat każdy wie.
- Zaczekaj - przerwałam mu - wiem też, że twoja matka jest lekarzem, a ojciec żołnierzem. Oraz że podoba ci się LUCY HARDWIKE! - krzyknęłam, aby każdy na korytarzu mnie usłyszał. 
Chłopak się zarumienił.
- Jutro się zemścimy - powiedział złowieszczo Kevin.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Czekam. 
- Hazardzistka się znalazła. Tylko by się zakładała - mruknęła Liv, gdy odeszli.
Roześmiałam się.
- Jasne, czemu nie.
- Ale dziękuję za pomoc - przytuliła mnie.
Odwzajemniłam jej uścisk. 
- Nie ma za co. Od czego są przyjaciele.

~*~
Już po pierwszej lekcji było po staremu. Wszyscy mnie unikali, Ross szukał zaczepek, bo nie doszło do niego to, co powiedziałam rano. Pierwsza sytuacja była po drugiej godzinie lekcyjnej. Blondyn był jeszcze bardziej nieznośny. 
W końcu pierwszy raz się uśmiechnęłam tego dnia, a on od razu ten uśmiech starł. 
Rozmowę z Christie i Olivią przerwał mi właśnie on.
Był niedbale oparty o framugę drzwi i czekał na mnie. Udawał, że mnie dziś pierwszy raz widzi. 
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Naszą kochaną złośnicę - roześmiał się. 
- Przykro mi, Rossiu, ale nie popieram twojej radości - przepchnęłam się przez ich grupkę - złaź mi z drogi, śledziu! - krzyknęłam, gdy na mojej drodze stanął Tom. 
- Przykro mi, Lau - szepnął i złapał mnie za ramiona, uniemożliwiając ruch.
- Ależ droga Lauro - powiedział to wolno, wyraźnie i dobitnie (ROSS)  - jak to można mnie nie kochać? 
Przyglądająca się z boku sytuacji Christie szybkim krokiem podeszła do Toma i go popchnęła.
- Wiesz, że się nienawidzą - warknęła - chcesz doprowadzić do III wojny światowej?
Uwolniona odeszłam na kilka kroków.
- Gdzie się wybierasz, słońce? - spytał Lynch, podchodząc do mnie. 
- Jak najdalej od ciebie. Nienawidzę hipokrytów. 
- Idiotka - mruknęła Sam, była Rossa. Stała niedaleko, więc słyszałam każde jej słowo, nawet przez powstały harmider.
Przez Christinę wybuchła wielka awantura. Każdy kłócił się z każdym. Nawet Calum, który dotąd był cichutki jak mysz pod miotłą kłócił się z jakimś koleżką Lyncha.
- Idiotki nienawidzą idiotek, więc przetransportuj się dalej - powiedziałam zła - nie wiem, co kombinujesz, ale wiedz, że ci się nie uda - zwróciłam się do blondyna - nie wkurzysz mnie, nie zniszczysz mojego życia, nie pogorszysz i tak już złych stosunków z matką, a przede wszystkim nie zniszczysz mnie znowu. 
- Nie mam takiego zamiaru - odparł lekko.
Pokiwałam ironicznie głową.
- Tia, jasne. 

Drugi raz nie był wcale przyjemniejszy. A może jednak o wiele lepszy, bo przynajmniej dobrze zastosowałam moją porcję lunchu. 
Jakie musiałam mieć powalone szczęście, że stał w kolejce równo przede mną! 
Chciał mnie wkurzyć, więc dotykał swoimi przebrzydłymi rękami wszystko, co popadnie. Aż kucharka popatrzyła na niego karygodnie. Zignorował ją. Wzięłam moją porcję sałatki i zacisnęłam zęby, aby nie wybuchnąć. 
W końcu szala się przebrała.
- Mógłbyś nie dotykać wszystkiego swoimi brudnymi palcami?! - krzyknęłam. 
- Oo, może powinnaś pójść gdzieś, gdzie nikt nie dotyka owoców "swoimi brudnymi palcami" - świetnie się bawił wkurzając mnie. 
Prychnęłam.
- Może pójdę - warknęłam.
- No to świetnie - posłał mi ironiczny uśmieszek.
- No jasne, że świetnie!
- Fajnie.
- Fajnie! 
Już chciałam odejść, ale potknęłam się o swoje sznurówki i wyryłam orła. Cała moja porcja - sałatka, hamburger i sok jabłkowy - wylądowała na jego koszulce! 
Spalił buraka i wściekły wybiegł ze stołówki. Wiedziałam, że się zemści.
Ale na dziś dał już sobie spokój. 
No i dobrze! Myślałam, że nigdy już nie da sobie spokoju.  

~*~ 

Wracałam z przyjaciółmi. (patrz : bohaterowie - ekipa Laury - od aut). Szliśmy przez park, rozmawiając na każdy możliwy temat. Pomimo tego, że Christie była dopiero od poniedziałku (a jest już czwartek) czuła się w naszym towarzystwie dość swobodnie. 
Rozeszliśmy się dopiero około 16 (lekcje skończone o 14.30).
Szłam dalej przez park. Nagle zauważyłam, że dotarłam do ulubionego miejsca przebywania Paula - boiska do piłki nożnej. Ten park był naprawdę świetny.
Ujrzałam z daleka znajomą sylwetkę brata.
Całował się z jakąś ładną dziewczyną.
- A więc to jest powód twojego częstego znikania - wyszeptałam sama do siebie i wróciłam powolnym krokiem do domu.

*************************************

Tępo mam jak ta lala xd
Wczoraj o Auslly, dziś, jutro lub pojutrze na drugim o Raurze. 

Love love love
Like like like 
It's a special king of feeling
But not always so appealing
What you want is to get close
But to close is kinda gross
You gotta to go for what you want
But your keeping things on a friendly level is also a good option if you want things to stay the same. xd



















  














CZEKAM NA WASZE OPINIE ☺ ♣ ☻ ♥