~*~
6 październik
Ranienie innych stało się ostatnio numerem jeden na moich listach dnia codziennego. Nie było dnia, abym kogoś nie skrzywdziła - czy psychicznie, czy fizycznie. I to jest właśnie najgorsze.
Kiedyś nie pomyślałabym, że mogę się stać taka oschła i wściekła na cały świat. Kiedyś byłam dzieckiem, które kochało każdego człowieka, każdą chwilę i zabawę. Kiedyś miałam lojalnego przyjaciela! Chociaż wtedy go tak nazywałam.
Każdy człowiek jest w środku egoistą. Myśli tylko : "a co by było, gdybym..." , albo "a co za to będę miał?..." . I to jest najgorsza wada człowieka.
Jasne, można się wypierać, że jest inaczej, ale po co się okłamywać? Życie w kłamstwie jest okropne.
I ludzie po prostu kochają się kłócić! Ile razy zdarzyła się sytuacja, że rodzice kłócą się z tobą bo, na przykład, nie wyniosłeś śmieci. Albo nie wyszedłeś z psem. Ile razy mi się zdarzyło kłócić z Lynchem. Bóg to wie! I kto by uwierzył, że kiedyś byliśmy nierozłączni? Chyba po prostu ja mam inną definicję 'przyjaciela' niż Ross.
Ranek normalny. Bieganie Rocky'ego stało się normalnością dnia, więc nie zdołał poprawić mi humoru. A uwierzcie, nastrój miałam okropny. A to spotengowała jeszcze kłótnia z matką.
Wiecie, normalne, ludzkie, poranne czynności. Po prysznicu ubrałam się w przygotowany zestaw : czarne jeansy, niebieska bluzka na ramiączkach i granatowe koturny. Włosy zakręciłam lokówką, a oczy podkreśliłam czarną kredką oraz pomalowałam rzęsy. Chciałam, aby mój wygląd wyrażał mój humor.
Ale moja matka oczywiście musiała zwrócić akurat dziś na mnie uwagę. Pieprzone szczęście.
Zaczęło się niewinnie - robiła szybko śniadanie. Usiadłam na kanapie obok zamyślonego Paula i wpatrywałam się tępo w grający ekran telewizora. Dopiero po pięciu minutach zwróciłam uwagę, co oglądałam - był to Tom i Jerry.
- Dzieci, śniadanie! - krzyknęła z jadalni.
Brat automatycznie rzucił się do pomieszczenia, jakby tylko na to czekał od kilkunastu lat. Ja wstałam powoli, z cichym jękiem, bo nie było łatwo. Weszłam do pokoju.
- Matko Boska, dziecko, jak ty wyglądasz?! - wydarła się matka, gdy mnie zobaczyła - marsz w tej chwili i masz zmyć ten straszny makijaż!
Sama była ubrana na kolorowo i czepia się pesymistów.
- Nie ma mowy - zacisnęłam usta w wąską linijkę i pokręciłam przecząco głową - nie będę wyglądała przez całe życie jak aniołek.
- Masz mnie słuchać - warknęła - nie pokażesz się tak w szkole.
- A chcesz się założyć, mamo? - założyłam ręce na biodra i spojrzałam na nią wyzywająco.
Westchnęła, jakby miała na ramionach najgorszy ciężar na świecie. Mnie.
- Po prostu idź i zmyj tą kredkę. Tusz może zostać, ale nie te kreski.
- Nie - uparłam się - proszę, nie każ mi tego robić, bo nie chcę się kłócić, a tego nie zrobię.
Paul spoglądał na nas z zainteresowaniem, wcinając swoją porcję śniadania.
- Czemu choć raz nie możesz wyglądać dobrze?
- Oo, czyli zawsze wyglądam jak szmata, tak? Jak laska spod mostu? Spoko, dziękuję - warknęłam wściekła.
Wyszłam z jadalni trzaskając drzwiami. Skierowałam się do korytarza. Normalnie byłam tak zła, że bym mogła wybuchnąć.
Mama skierowała się za mną jak cień.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić i kompletnie nie o to mi chodziło - powiedziała cicho i moim zdaniem, zbyt wymuszenie - po prostu wiesz, jak mają matki.
- Matki dzielą się na dwie grupy : te, które są nadopiekuńcze oraz te, które w ogóle nie zwracają uwagi na swoje dzieci. Proszę, nie udawaj, że jesteś z grupy tych pierwszych - powiedziałam kwaśno i założyłam torbę na ramię - na razie. Będę po siedemnastej.
Wybiegłam z domu. Kierowałam się w stronę domu Holtów. Obecność Olivii zawsze dobrze na mnie wpływała. Miałam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Torba obijała się o mój bok, ale to zignorowałam. Cały czas biegłam, aż się dziwię, że jeszcze nie zemdlałam. Obojętnie minęłam dom Lynchów i truchtałam dalej. Gdy dobiegłam do domu, wpadłam na Liv, która wychodziła akurat z domu, odbiłam się od niej i upadłam na chodnik.
- Sorki, śliczna - powiedziała Olivia, uśmiechając się.
- To moja wina - mruknęłam i szykowałam się do wstania.
- Może pomogę? - usłyszałam znajomy głos.
Przed sobą zobaczyłam Rossa.
- Nie, dzięki. Sierotą nie jestem, ręce i nogi posiadam, tak samo jak mózg. Chyba - dodałam - poradzę sobie.
Zaśmiał się.
- Nie marudź, tylko chodź - złapał mnie za ramiona i podniósł do góry - co jest przyczyną twojego dzisiejszego wyglądu? - spytał niewinnie.
- Ci też nie pasuje? - wycedziłam - ludzie, nauczcie się tolerancji!
- Czy coś źle powiedziałem?
- Twoja matka coś źle zrobiła osiemnaście lat temu - warknęłam - daj mi już spokój. Nie udawaj świętoszka.
- Czemu ty taka jesteś? To ty mnie zostawiłaś.
Zaniemówiłam, a potem parsknęłam.
- Ja ciebie? Miej chodź odrobinę dumy i powiedz prawdę ludziom, okej? Proszę, miej tą odwagę. Bo najwidoczniej twoja duma poleciała razem z balonem ku niebiosom, bo pochlebiasz sobie obrażając mnie i moją rodzinę.
- Ale...
- Nie chcę twoich tłumaczeń, jasne? - przerwałam mu - zrobiłeś błąd kilka lat temu i nie naprawisz już tego - dokończyłam spokojnie - chodź, Liv.
Pociągnęłam przyjaciółkę za ramię w stronę szkoły.
~*~
- Czy to prawda? - panującą między nami ciszę przerwała Olivia.
- Ale co? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- To, że to on cię zostawił.
- Nie wierzysz mi? - zmarszczyłam czoło - naprawdę myślisz, że ja go zostawiłam? A przypomnij sobie, jaki obraz miałaś przed oczami, gdy zobaczyłaś mnie pierwszy raz.
Chyba sięgnęła do pamięci, a potem się wzdrygnęła.
- Takich reakcji to nikt nie mógł we mnie zrobić - powiedziałam - oprócz niego. Był dla mnie najważniejszy. A ten obraz to obrazek biedy i rozpaczy. Wiesz, jak mi było ciężko? Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół oprócz niego, a on mnie zostawił i rozgadał, że to ja zrobiłam to mu. Byłam pośmiewiskiem i w nikim oparcia. No bo niby w kim? Rydel była zajęta całkowicie czymś innym. Swoim byłym, James'em. Jej rodzina też nie mogła mi pomóc, a tym bardziej moja. No bo jak? Starsza siostra, która chyba jako jedyna mogła mi pomóc, wyjechała i nie chciała przyjechać, aby mnie wspierać. Matka mnie nienawidzi, a Paul miał chyba z siedem lat! Myślisz, że zrozumiałby moje problemy, skoro miał własne na temat alfabetu?
To chyba była moja najdłuższa wypowiedź odkąd się poznałyśmy.
Zapadła między nami niezręczna cisza.
- To nie było zbyt miłe - mruknęła w końcu, a ja westchnęłam.
- Bo nie było. I proszę, nie zadawaj mi więcej pytań na jego temat. Może kiedyś się pogodzimy. Może za kilka tygodni, a może za kilka lat. Może nigdy. Tyle.
~*~
Gdy weszłyśmy do szkoły, nie było dobrze. Wszyscy posyłali nam ukradkowe spojrzenia i czułam, że plotkowali o nas.
- Mam coś na twarzy czy co? - mruknęłam do przyjaciółki.
Pokręciła przecząco głową.
- To nie to. Pamiętasz, co było wczoraj? Rozgadał - jej głos stał się płaczliwy - teraz już będzie piekło.
Spojrzałam na nią krzywo.
- Myślisz, że dam cię zrównać z ziemią? Nie bez powodu jestem nazywana szkolną złośnicą i kłótnicą, czy jak oni to tam nazywają.
Zachichotała.
- Racja. Ale wiesz, jak to będzie. Tak już będzie przez kilka dni. Może i przez resztę dnia dadzą sobie spokój, ale już jutro będzie znowu źle.
- To znowu cię obronię - objęłam ją ramieniem - kujonku, jesteś moją przyjaciółką. Takie rzeczy się robi przyjaciołom.
- No dobra - westchnęła.
Szłyśmy pod salę od chemii w ciszy. Gdy siedziałyśmy pod salą i czekałyśmy na upragniony dzwonek, wyskoczyli chłopacy z klasy sympatii Liv i zaczęli nas wytykać palcami i wyśmiewać.
- Macie jakiś problem? - wstałam na równe nogi.
- Jak słodko. Złośnica broni swojego kujonka - wyśmiewali się ze mnie.
- Jasne - stanęłam niedbale - a czy wy też umiecie bronić siebie nawzajem?
Spojrzeli po sobie zdziwieni. Nie umieli zrozumieć mojej zagrywki i tu miałam dziurę w ich obronie.
- Posiadanie matki dyrektorki może i jest dziadowskie, ale też bardzo przydatne, jeśli chcesz się na kimś zemścić.
- O co ci chodzi? - Nataniel zmarszczył czoło.
- Wasze mamusie lubią się chwalić swoimi synkami. Dzwonią często do mojej mamy, aby poplotkować. Wiem o was wszystko - dokończyłam tajemniczym tonem.
- Blefujesz - zaprotestował Kellan.
- Chcesz się założyć? - spytałam wyzywająco.
Coś za dużo to dziś powtarzam.
- Mamusie kochają plotkować. Zupełnie jak dziewczyny. A ja - wskazałam na siebie - nie ważne jaką, ale jestem dziewczyną. Mogę posłać takie nowinki, że się nie pozbieracie przez rok.
- Jasne - prychnął Peter - no to powiedz coś o mnie?
Zastanowiłam się. Szukałam w głowie odpowiedniej kartoteki chłopaka.
- Kochasz piłkę nożną - skrzywił się ze śmiechu.
- To akurat każdy wie.
- Zaczekaj - przerwałam mu - wiem też, że twoja matka jest lekarzem, a ojciec żołnierzem. Oraz że podoba ci się LUCY HARDWIKE! - krzyknęłam, aby każdy na korytarzu mnie usłyszał.
Chłopak się zarumienił.
- Jutro się zemścimy - powiedział złowieszczo Kevin.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Czekam.
- Hazardzistka się znalazła. Tylko by się zakładała - mruknęła Liv, gdy odeszli.
Roześmiałam się.
- Jasne, czemu nie.
- Ale dziękuję za pomoc - przytuliła mnie.
Odwzajemniłam jej uścisk.
- Nie ma za co. Od czego są przyjaciele.
~*~
Już po pierwszej lekcji było po staremu. Wszyscy mnie unikali, Ross szukał zaczepek, bo nie doszło do niego to, co powiedziałam rano. Pierwsza sytuacja była po drugiej godzinie lekcyjnej. Blondyn był jeszcze bardziej nieznośny.
W końcu pierwszy raz się uśmiechnęłam tego dnia, a on od razu ten uśmiech starł.
Rozmowę z Christie i Olivią przerwał mi właśnie on.
Był niedbale oparty o framugę drzwi i czekał na mnie. Udawał, że mnie dziś pierwszy raz widzi.
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Naszą kochaną złośnicę - roześmiał się.
- Przykro mi, Rossiu, ale nie popieram twojej radości - przepchnęłam się przez ich grupkę - złaź mi z drogi, śledziu! - krzyknęłam, gdy na mojej drodze stanął Tom.
- Przykro mi, Lau - szepnął i złapał mnie za ramiona, uniemożliwiając ruch.
- Ależ droga Lauro - powiedział to wolno, wyraźnie i dobitnie (ROSS) - jak to można mnie nie kochać?
Przyglądająca się z boku sytuacji Christie szybkim krokiem podeszła do Toma i go popchnęła.
- Wiesz, że się nienawidzą - warknęła - chcesz doprowadzić do III wojny światowej?
Uwolniona odeszłam na kilka kroków.
- Gdzie się wybierasz, słońce? - spytał Lynch, podchodząc do mnie.
- Jak najdalej od ciebie. Nienawidzę hipokrytów.
- Idiotka - mruknęła Sam, była Rossa. Stała niedaleko, więc słyszałam każde jej słowo, nawet przez powstały harmider.
Przez Christinę wybuchła wielka awantura. Każdy kłócił się z każdym. Nawet Calum, który dotąd był cichutki jak mysz pod miotłą kłócił się z jakimś koleżką Lyncha.
- Idiotki nienawidzą idiotek, więc przetransportuj się dalej - powiedziałam zła - nie wiem, co kombinujesz, ale wiedz, że ci się nie uda - zwróciłam się do blondyna - nie wkurzysz mnie, nie zniszczysz mojego życia, nie pogorszysz i tak już złych stosunków z matką, a przede wszystkim nie zniszczysz mnie znowu.
- Nie mam takiego zamiaru - odparł lekko.
Pokiwałam ironicznie głową.
- Tia, jasne.
Drugi raz nie był wcale przyjemniejszy. A może jednak o wiele lepszy, bo przynajmniej dobrze zastosowałam moją porcję lunchu.
Jakie musiałam mieć powalone szczęście, że stał w kolejce równo przede mną!
Chciał mnie wkurzyć, więc dotykał swoimi przebrzydłymi rękami wszystko, co popadnie. Aż kucharka popatrzyła na niego karygodnie. Zignorował ją. Wzięłam moją porcję sałatki i zacisnęłam zęby, aby nie wybuchnąć.
W końcu szala się przebrała.
- Mógłbyś nie dotykać wszystkiego swoimi brudnymi palcami?! - krzyknęłam.
- Oo, może powinnaś pójść gdzieś, gdzie nikt nie dotyka owoców "swoimi brudnymi palcami" - świetnie się bawił wkurzając mnie.
Prychnęłam.
- Może pójdę - warknęłam.
- No to świetnie - posłał mi ironiczny uśmieszek.
- No jasne, że świetnie!
- Fajnie.
- Fajnie!
Już chciałam odejść, ale potknęłam się o swoje sznurówki i wyryłam orła. Cała moja porcja - sałatka, hamburger i sok jabłkowy - wylądowała na jego koszulce!
Spalił buraka i wściekły wybiegł ze stołówki. Wiedziałam, że się zemści.
Ale na dziś dał już sobie spokój.
No i dobrze! Myślałam, że nigdy już nie da sobie spokoju.
~*~
Wracałam z przyjaciółmi. (patrz : bohaterowie - ekipa Laury - od aut). Szliśmy przez park, rozmawiając na każdy możliwy temat. Pomimo tego, że Christie była dopiero od poniedziałku (a jest już czwartek) czuła się w naszym towarzystwie dość swobodnie.
Rozeszliśmy się dopiero około 16 (lekcje skończone o 14.30).
Szłam dalej przez park. Nagle zauważyłam, że dotarłam do ulubionego miejsca przebywania Paula - boiska do piłki nożnej. Ten park był naprawdę świetny.
Ujrzałam z daleka znajomą sylwetkę brata.
Całował się z jakąś ładną dziewczyną.
- A więc to jest powód twojego częstego znikania - wyszeptałam sama do siebie i wróciłam powolnym krokiem do domu.
*************************************
Tępo mam jak ta lala xd
Wczoraj o Auslly, dziś, jutro lub pojutrze na drugim o Raurze.
Love love love
Like like like
It's a special king of feeling
But not always so appealing
What you want is to get close
But to close is kinda gross
You gotta to go for what you want
But your keeping things on a friendly level is also a good option if you want things to stay the same. xd
CZEKAM NA WASZE OPINIE ☺ ♣ ☻ ♥
Super! mega mi się podoba! Uwielbiam i koffam ciem oraz bloga twego :*
OdpowiedzUsuńTo rozdzial jest zarabisty!!! Czekam na kolejny... ♥♥♥ Zapraszam tez do mnie: never-say-never-r5-and-laura.blogspot.com ♥★
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!! :) czekam na nexta :)
OdpowiedzUsuńzajebisty!!!!!!!!! Słodko, że Paul ma jakąś dziewczynę. :D Ciekawi mnie to kiedy w końcu ktoś się dowie jak było na prawdę z rozstaniem Ross'a i Laury. Coś w tym jest, bo nie mogła być tylko jego wina, ale jej też. Doprowadzasz mnie do umysłowego szaleństwa, bo już nie wytrzymuję (powód: piszesz za dobrze). czekam na next z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńZajefajny. Super, że Paul ma dziewczynę. Ale szkoda, że matka podejrzewa go o narkotyki.
OdpowiedzUsuńNo i czekam na nexta!
Zarąbiście!!!! Dawaj next;a :)
OdpowiedzUsuńWspaniale wyszedł ci ten rozdział. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wstaw szybko nexta. Christine
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do LBA. Christine
Usuń