poniedziałek, 28 kwietnia 2014

11. Somebody

Tak jak księżyc wyłoń się zza chmur. Zajaśniej! ~Budda 

Wszyscy miewamy złe dni, ale ciemność zawsze zapowiada światło. Masz możliwość wyboru oraz siłę, by wydobyć się z wszelkich mroków czy tarapatów, które cię nękają. Skorzystaj ze swego wewnętrznego światełka, by zajaśnieć i rozświetlić świat. Niekiedy wystarczy wprowadzić jakąś dobrą myśl do głowy albo uśmiechnąć się, kiedy wcale nie jest nam do śmiechu. Dam ci radę, a jednocześnie zadanie - rozpromień świat swoim uśmiechem, nawet jeśli jesteś markotna. Pokaż światu, że masz tą siłę!

~*~

14 październik
(piątek)

Dość szybko dowiedziałam się o planach matki i Lynchów. Z samego rana zbudziła mnie dość podle (wylała na mnie miskę wody, bo zakrywałam się kołdrą!), pozwoliła nie iść do szkoły (ją samą zastąpi wicedyrektorka) i kazała się pakować. Spotykając się z moim pytającym spojrzeniem wyjaśniła, że rodzinnie jedziemy na biwak do lasu, aby spędzić ze sobą czas i się zintegrować. Rodzinnie to było słowo kluczowe.
Dość entuzjastycznie podeszłam do tego planu, kiedy doszło do pół godziny przed naszym wyjazdem. Do naszego domu wpakowali się wszyscy Lynchowie + chłopak, którego w życiu na oczy nie widziałam!
- Umm, mamo? Możemy porozmawiać? Na osobności - zaznaczyłam i pociągnęłam matkę za ramię do ogrodu, nie zasuwając szklanych drzwi - mogę wiedzieć, co oni tu  robią? - wskazałam ręką na rodzinę, która z uwagą obserwowała każdy mój ruch i zapewne podsłuchiwała naszą rozmowę.
- Jadą z nami na biwak - odpowiedziała mi, jakby było to oczywiste.
Dla mnie nie było.
- Miałyśmy jechać na rodzinny biwak.
- I jedziemy. Przecież będziemy razem. Lynchowie i Ellington są taką jakby doczepką.
- Kto?
- Ellington, przyjaciel chłopców.
- Super, kolejny narcyz - jęknęłam - myślałam, że chodziło o nas, Vanessę i Paula. Wiem, co mogę zrobić! Zostanę z Abby!
- Przykro mi Laura, ale już jest za późno. Wszystko zostało zaplanowane. Abby będzie u Holtów, a ja wynajęłam świetne miejsce na camping. Pojedziesz z nami, nawet jeśli będę musiała cię pchać siłą do auta.
- Nie wiem, co sobie myślicie, ale ten pieprzony biwak nie naprawi moich relacji z Ross'em! - krzyknęłam.
- Nigdy nie mów nigdy, kochanie - pocałowała mnie w policzek - proszę, znieś grzecznie swoje torby, bo zaraz trzeba odprowadzić Abby i wyjeżdżamy.
- Tatuś nigdy mi nie mówił, że jestem grzeczną dziewczynką - powiedziałam, jak mała rozkapryszona dziewczynka.
Odwróciłam się i chciałam odejść, ale mnie zatrzymała.
- Laura, proszę - położyła mi rękę na ramieniu - nie bądź egoistką oraz masochistką i postaraj się dobrze bawić
Zrzuciłam jej dłoń.
- Ja egoistką? No ładnie.
- Laur...
- Idę odprowadzić Abby - przerwałam jej wrednie - niedługo wrócę.
I właśnie w taki sposób zostałam wplątana w biwak, na który kompletnie nie chciałam jechać.

~*~

Po godzinie byliśmy już kilkadziesiąt kilometrów od domu. Siedziałam w vanie obok Rydel, a obok niej siedział Ross. Tylne siedzenia nie są takie złe. Otworzyłam okno i oparłam głowę o oparcie, pozwalając wiatrowi rozwalać moje włosy. Z przodu siedzieli państwo Lynch, Rocky oraz Riker. W drugim aucie siedziała Vanessa, Paul, mama, Ellington (którego zdążyłam już wystarczająco poznać) i Ryland.
- Mogłabyś zamknąć okno? Zimno mi - burknął Ross.
Już nie pierwszy raz podczas naszej drogi zdążył się do mnie czepiać.
- To nałóż sobie bluzę - uprzedziła mnie Stormie, żeby nie zacząć kolejnej głupiej sprzeczki, które zaczęły już ich nudzić - to będzie najdłuższy weekend w dziejach - szepnęła do Mark'a.
- Jak pani chcę, to z wielką chęcią wyskoczę z auta - zaproponowałam, dokładnie słysząc jej słowa - jestem też uprzedzona, jak pani. I będziecie się lepiej bawić beze mnie.
- Laura, nie żartuj - posłała mi smutny pół-uśmiech - będzie świetnie.
- Tak, jasne - mruknęłam - banda dzieciaków latająca po lesie. Świetna zabawa, ju hu.
Rydel dała mi kuksańca w bok i zachichotała.
- Na szczęście ty będziesz ze mną - oparłam głowę na jej ramieniu, a ona potargała mi włosy.
- W campusie jest już zapewniona rozrywka - powiedział Mark Lynch - będzie mnóstwo zabawy. Będą też kajaki, rejs żaglówką i wiele innych.
- Nałożyłem bluzę i nadal jest mi zimno - wciął się blondyn.
Westchnęłam. Wyciągnęłam z podręcznej torebki słuchawki i MP3. Wsadziłam sobie słuchawki do uszu, wsłuchując się z rockowe brzmienia Linkin Park, kompletnie zapominając o otaczającym mnie świecie. No i chyba zasnęłam.

~*~

- Muszę przyznać, że jest tu naprawdę ładnie - powiedziałam, wysiadając z samochodu i podziwiając naturę.
Zawsze lubiłam świeże powietrze i takie biwaki, bo w L.A tego brakowało.
- Popieram - powiedziała zadowolona Rydel, wysiadając za mną - byliśmy już w kilku miejscach, ale tu jest szczególnie pięknie.
Podeszłam do bagażnika, gdzie pan Mark wyjmował nasze bagaże. Chwyciłam swoją torbę i odwróciłam się do mamy.
- Więc... śpimy w namiotach?
- Trzyosobowych - stwierdziła - i rozdzieliłam już, kto z kim śpi.
- No super - usiadłam na trawie - będę z Ross'em, na sto procent.
- Wow, nie połamałaś języka wymawiając moje imię - rzekł Lynch, przechodząc obok mnie.
- Zaraz ty będziesz miał coś innego złamanego, niż język - warknęłam.
Wkurzyłam się. Najpierw zakładali mu gips, bo myśleli, że złamana. Potem nagle przyszli na wizytę, inny lekarz i powiedział, że jest lekko zbita i skręcona. No ludzie! To są dopiero amatorzy. Mogę się założyć, że Liv będzie o miliony lata świetlne lepsza od tych dzisiejszych lekarzy. No właśnie, przypomniałam sobie o niej. Jak przyprowadziłam moją suczkę, cmoknęła mnie lekko w policzek i zabrała smycz, aby po chwili zacząć mnie wyganiać, bo mi się spieszy. Wyciągnęłam telefon, by napisać do niej SMS-a, ale nagle komórka zniknęła mi sprzed oczu.
- Bez telefonów - powiedziała matka, machając mi urządzeniem przed oczami - to ma być inny weekend niż wcześniej.
- Będzie inny, jeśli wrzucę Lyncha do jeziora i utopię, jak blondynka rybę - znów warknęłam - oddaj go!
Matka pokręciła głową. Tupnęłam nogą wściekła i bezradna. Nagle wstałam i zaczęłam biec przed siebie. Nie obchodziło mnie to, że mogę się zgubić. Że mogą się o mnie martwić, albo że ktoś zaraz mnie zamorduje. Musiałam po prostu odetchnąć i spędzić czas samotnie.

~*~

- Gdzieś ty była?! - wrzasnęła moja matka, kiedy tylko postanowiłam wrócić do obozu.
Było grubo po 17, a wybiegłam około 12. Muszę przyznać, pogubiłam się, ale język do kijowa zaprowadzi. Popytałam kilka osób i oto jestem!
- Gdzieś tam - wskazałam ręką w las - nie liczy się to, że jestem cała i zdrowa?
- Zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie - powiedziała wściekła - szukaliśmy cię!
- Ale już jestem! Cała i zdrowa! I nie potrzebuję ekipy poszukiwawczej, poradziłam sobie sama.
- Laura i Ellen, spokojnie - Stormie objęła mnie lekko ramieniem - wina leży po obu stronach. Ty Laura, nie powinnaś tak wybiegać, ale też masz trochę racji. Potrzebowałaś chwili samotności.
- To wcale nie była chwila! - matka nie zamierzała przegrać tej słownej walki. Wolałam oddać jej miejsce i niech się cieszy.
Podeszłam po swoje rzeczy i wzięłam torbę do ręki.
- Z kim śpię?
- Z Ross'em i Rydel.
Pokiwałam obojętnie głową, bo i tak wiedziałam, że nic nie zdziałam krzykiem.
- I tak wam się nie uda - powiedziałam pewnie i skierowałam się do namiotu.
Po pół godzinie samotnego siedzenia ogarnęłam się już i lekko rozgościłam w namiocie. Wyszłam na wieczorne, świeże powietrze i zaczęłam oddychać pełną piersią. Już dawno nie spędzałam czasu tak niegroźnie. Usłyszałam głośne śmiechy i okrzyki. W jeziorze kąpali się Lynchowie i Vanessa z Paulem. Od dawna nie spędzali ze sobą czasu. Dołujące jest, że to wszystko moja wina.
- Rocky, nie masz prawa! - krzyknęła Van, kiedy Rocky nurkował pod nią i łapał ją za nogi. Teraz miał zamiar ją trochę podtopić.
- Nie masz zamiaru się z nimi pobawić? - obok mnie stanęła znowu pani Lynch.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie pasuję tam. Oni się lepiej bawią beze mnie. Czasami myślę, że niepotrzebnie żyję. Że tylko wszystkim zawadzam - wyszeptałam drżącym głosem.
- Co ty gadasz? Laura, jesteś jedną z najwspanialszych młodych dziewcząt, jakie znam. Okej, może nie łącząc cię już zbyt bliskie kontakty z moimi synami, ale oni pomimo wszystkiego wciąż traktują cię jak przyjaciółkę. Zawsze będziesz częścią naszej rodziny.
Po moim policzku popłynęła łza.
- Dziękuję - szepnęłam i przytuliłam blondynkę - naprawdę dziękuję.
- A teraz wskakuj w strój i sama lub z nimi idź się pokąp.
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową.

~*~

Wszyscy umilkli, gdy tylko stanęłam nad brzegiem. Rysowałam nogą wzorki i nie miałam odwagi na nich spojrzeć.
- Mogę...? - wskazałam głową.
Nie musiałam kończyć pytania.
- Jasne - uśmiechnął się Riker - wow, kto postanowił do nas dołączyć? Szanowna Laura Marie Marano, proszę państwa!
Roześmiałam się.
- Nie żartuj.
Rydel uśmiechnęła się szeroko.
- Wskakuj.
Weszłam powoli do zimnej wody, oswajając się z nią.
- Już nie musisz - usłyszałam znajomy głos i lodowatą wodę na moich plecach.
- Ross! - krzyknęłam - jak śmiałeś!
Wybuchnął śmiechem.
Zaczął uciekać, więc podążyłam w ślad za nim.
Nie liczyło się teraz to, co pokazujemy światu. Nie liczyła się nasza nienawiść, nasza niechęć.
Liczyło się teraz tylko to, co teraz się działo. I wiedziałam już, że pani Stormie ma rację. Oni na zawsze pozostaną moimi przyjaciółmi, a ja zawsze będę częścią ich licznej rodziny.
Gdy dogoniłam Ross'a, choć było ciężko, bawiłam się w najlepsze z resztą. I dobrze wiedziałam, że moja matka i rodzice Lynchów patrzą się na nas z uśmiechem na twarzy.
Kochałam tych ludzi. Kocham ich. Nigdy to się nie zmieni.

************************************

Hejka!

Dziś mija 3 miesiące, odkąd założyłam tego bloga :)
Kto się cieszy razem ze mną?

Krótkie podsumowanie :
7600 wyświetleń
19 obserwatorów
111 komentarzy
i 15 postów, w tym 11 rozdziałów + prolog.

Może i nie jest to jakaś powalająca liczba, ale mi wystarczy!
Dziękuję wam ♥
Teraz tylko czekać na jeszcze 3 miesiące! :)

Kocham tą piosenkę ♥


I te gify ♥


♥♥♥


No ja nie mogę :D 


Hahahahahahhahahahah xd 


Sweet ♥

Do następnego! 

niedziela, 20 kwietnia 2014

10. Want U Back

"Nawet się nie obejrzysz, a będą przy tobie osoby, które będziesz uważał za przyjaciół, a tak naprawdę nimi nie są" ~Laura Marano [oczywiście nie prawdziwe]

Zawsze pragnęłam mieć mnóstwo przyjaciół przy sobie. Lubiłam mieć mnóstwo towarzystwa, być w centrum zainteresowania pomimo tego, że byłam taką szarą myszką. Szukałam znajomych na siłę, aż sama straciłam tych prawdziwych i niepowtarzalnych. Nie warto otaczać się fałszywymi ludźmi, którzy ledwo będą cię akceptować tylko uważać na tych, których masz przy sobie. Szkoda tylko, że tak późno to zrozumiałam.

~*~

10 październik
(poniedziałek)

Pomijając rzeczy oczywiste i codziennie przechodzę do konkretów. Po co opowiadać o sprzeczkach z matką, szybkim śniadaniu i beznadziejnym przygotowaniu do szkoły? To normalka.
Gdy tylko weszłam za drzwi szkoły powrócił ten znienawidzony widok, zapach, smak czy co tam jeszcze sobie ludzie potrafią wymyślić. Wszystko wróciło do normy po weekendzie, ogarnęłam się po wczorajszym wieczorze. Wmawiałam sobie chwilę słabości, normalną rzecz. Wmawiaj sobie dalej, podstępny umyśle! To nie prawda. Ja nigdy niczego nie zapomniałam. Mam w pokoju zdjęcia. Schowane, ale są. Nie wszystkie schowane. Jedno nasze wspólne stoi na mojej szafce nocnej, o czym nigdy nikomu nie mówiłam. Nikt oprócz mnie i Abby nie zaglądał do mojego pokoju od wieków, więc czym mam się przejmować?
Był letni, słoneczny dzień. Rodzice, jeszcze w komplecie, mały Paul i Ryland. Nasz ogródek, Lynchowie. Grill. Po co sobie odmówić wtedy było, prawda? Ross obejmował mnie za ramię, a ja dotykałam Delly. Rocky i Riker strzelali głupie miny do obiektywu. Vanessa uśmiechała się jak wariatka. Wszyscy byli szczęśliwi.
Ale to przeszłość.
Ojciec jest w więzieniu, matka zmieniła się nie do poznania. Vanessa wyjechała i dopiero teraz wróciła. Nie przyjaźnię się z Lynchami. Ryland i Paul wyrośli. Ten drugi przeżył już swoje piekło. Jedyną rzeczą, która się nie zmieniła jest to, że mama nadal przyjaźni się z panią Stormie oraz to, że okropnie ich wszystkich kocham i za nimi tęsknię. Nienawidzenie ich jest tylko maską, zbroją. Jestem wojowniczką. Gówno prawda.
Wczoraj w nocy przytulałam do siebie to zdjęcie i płakałam w poduszkę. Jestem tylko słabą jędzą i dobrze o tym wiem. Tęsknie za dawnymi czasami.

- No hej - usłyszałam przy sobie słodki, znajomy głos.
Nawet się nie obejrzałam, a odpłynęłam na kilkanaście minut na szkolnym korytarzu. Dawne marzenia.
- Cześć Liv - posłałam przyjaciółce słaby uśmiech, z czego wyszedł pewnie grymas.
Ona już wiedziała, że coś jest nie tak.
- No co, złamasie? Jak twój samotny dzień?
- Żaden samotny. No, może trochę - mruknęłam - Vanessa wróciła.
- A powiesz mi, czemu jesteś smutna? Czuć to na kilometr. Uwierz, Lynch posyłał ci zdziwione spojrzenia.
Wzruszyłam ramionami i oparłam się o oparcie ławki. Przyjaciółka objęła mnie ramieniem.
- Tak po prostu - skłamałam od niechcenia - wstałam dziś lewą nogą.
- Patrz, bo uwierzę - Olivia uśmiechnęła się - mnie nie oszukasz. No gadaj.
Westchnęłam.
- Powiedziałam ci tylko połowę prawdy, więc zasadniczo nie skłamałam. Mam po prostu zły nastrój i tyle.
- Matka? - spytała.
- I Lynchowie. Wszystko niszczą - tupnęłam bezradna - wspomnienia powróciły. Pieprzona Vanessa!
- Ej, przykro mi, Lau. Ale tego nie zmienisz. Albo się z nimi pogodzisz, albo wspomnienia będą cię męczyć do końca życia. A tego chyba byś nie chciała. Jestem za tym pierwszym.
- Chciałabym - wyszeptałam - ale nawet jeśli przeprosiłabym go, duma nie pozwoliłaby mu na to wszystko. Znam go na wylot. A wspomnienia mnie wymęczą. Przez Vanessę prawie wpadłam pod samochód. Po prostu pięknie!
Zadzwonił dzwonek.
- Pogadamy na chemii.

~*~

Olivii, Christie, Calumowi i Leo udało się poprawić mój humor. Rozśmieszali mnie przez prawie każdą lekcję i przerwę. Wspaniali ludzie.
Christie gadała mi, jak to jej rodzice lubią się kompromitować. W połowie się z nią zgadzam. Ja wariuję z jedną matką-świruską w domu, a o niej już wspomnieć nie mogę.
Leo i Calum streszczali mi wszystkie komedie, które im przyszły do głowy.
A Olivia gadała o głupotach. Przy niej ciężko się dobrze NIE bawić.
Szłam teraz z obiema przyjaciółkami w stronę szafki. Znów straciłam uwagę nad tym, gdzie idę. I zgadniecie, na kogo wpadłam? Na gościa, który mnie prawie potrącił. Zasadniczo dziś też mnie potrącił, tyle że nie autem.
- Oho, na kogo znowu wpadam? - poleciałam oczywiście na ziemię i podniosłam głowę do góry - jakiś magnez czy co? - podał mi rękę, aby pomóc mi się podnieść.
- Może i tak - uśmiechnęłam się lekko - Laura. Laura Marano.
- A ja Luke. Luke Benward. Jak w Jamesie Bondzie.
Zachichotałam.
- Ej, przepraszam za dziś. I wczoraj - dodałam po dłuższym zastanowieniu.
- Nic się nie stało. Grunt, że jesteś cała i zdrowa.
Olivia przyglądała nam się z zainteresowaniem, które z chwili na chwilę rosło. Nagle się wcięła między nas.
- Laura, może nas przedstawisz?
Z ociąganiem spojrzałam na nią.
- Luke, to jest moja przyjaciółka Olivia. Olivia, to Luke. Gość, któremu cały czas plączę się pod nogi.
Oboje się zaśmiali, podając sobie ręce.
- A to jest Christie. Moja druga przyjaciółka.
Oni także mieli dobry kontakt. Luke postanowił odłączyć się od swoich kumpli i przejść się z nami. Po raz kolejny dzisiejszego dnia zatopiłam się w swoich przemyśleniach i nie kontaktowałam. Benward z dziewczynami prowadzili żywą rozmowę, w której nie uczestniczyłam.
- A ty co myślisz, Lau? - spytała mnie Christina.
Wyrwała mnie z przemyśleń.
- Że co? O czym...? To znaczy, jaki był temat? - pytałam bez sensu.
Przyjaciółki zachichotały.
- Rozmawialiśmy o... a nieważne. Niech Luke ci powie. My z Christie uciekamy, bo... musimy... pogadać z Leo! No właśnie, musimy z nim pogadać - palnęła Liv i zanim zdążyłam się zorientować zostałam sama z nowym znajomym.
- Miłe są twoje koleżanki - przyznał - lecz nie miałem szansy poznać ciebie.
Machnęłam ręką.
- Nie masz czego poznawać. Mam zupełnie nienormalne życie.
Szliśmy po pełnym szkolnym korytarzu.
- Co lubisz robić? - spojrzałam na niego - jakieś hobby? Olivia lubi czytać, a Christie muzykę. Dużo się o nich dowiedziałem - uśmiechnął się.
- Też to lubię.
- Ale co?
- Muzykę. Pisanie piosenek. Z resztą, to zupełnie nudne.
- Ja bardziej interesuję się aktorstwem. Ale lubię słuchać muzyki. Może kiedyś usłyszę i kupię twoją solową płytę.
Zarumieniłam się lekko.
- Mam zupełnie przeciętny głos.
- Na pewno jest zupełnie odwrotnie. Masz jakąś niską samoocenę, czego kompletnie nie rozumiem. To już moje trzecie liceum i dziewczyna, która jest na ustach całej szkoły jest zupełnym twoim przeciwieństwem. Pcha się do wszystkiego, wygląda jak prostytutka i obśmiewa tylko innych.
- Byłeś już w trzech liceach?
- Laura, z całej mojej wypowiedzi wyłapałaś tylko to? - spojrzał na mnie krzywo.
- Nie. Słyszałam wszystko.
- Więc?
- Nie jestem taka. Nie mam zamiaru ubierać się w jaskrawe, krótkie ciuchy ani rządzić innymi. Wystarczy, że moja matka jest tutaj dyrektorką, a więcej mi nie potrzeba.
- Twoja matka jest tutaj dyrektorką?
- Luke, z całej mojej wypowiedzi wyłapałeś tylko to? - zacytowałam go, na co roześmiał się.
- Być może - zrobił brewki - spotkamy się potem, okej?
Pokiwałam głową.
- Do zobaczenia.
Do swojej szafki doszłam już sama, ale po chwili przybiegły Liv i Christ.
- Już pogadałyście z Leo? - spytałam niby od niechcenia, nie patrząc na nie.
- Ależ oczywiście, skowronku - Olivia się uśmiechnęła - a teraz gadaj. Podoba ci się?
Wzięłam do ręki odpowiednie książki i trzasnęłam drzwiami od szafki.
- Nie - mruknęłam - TNMT.
- Co? - nie zrozumiała Christina.
- Totalnie nie mój typ.
- Zaczęłaś porozumiewać się skrótami?
- To nieważne - przerwała jej Holt - niby czemu?
- Wydaje się dobrym kumplem, ale nie widzę w nim swojego przyszłego męża. I tak, chyba zacznę porozumiewać się skrótami NMNP.
- Co?
Zachichotałam.
- Najdroższa moja najlepsza przyjaciółko.
- Poczekaj, nigdy nie mów nigdy - blondynka złapała mnie za ramiona - wyobraź sobie was na łące. Na randce. Tak się to zaczyna. I bum! I już masz męża! To znaczy tak to wygląda w reality show I bum! I już masz męża!
- Liv, nie ma mowy. Idźmy już na biologię.

****************************************

Brak Raury. Pojawia się Benward, pojawi się Cameron. Taka mania filmowa :D
Po prostu ich lubię i tyle!
Raury będzie sporo w trzech kolejnych rozdziałach. Przejdę od razu w rozdziale 11 do piątku i wyda się plan rodziny Lynch. Pomysł, który kiedyś podstawiła mi pod nos moja kochana Christine!
I kochana, gdzie nowe pomysły? Byłaś moją inspiracją :)

Do następnego! ♥



środa, 9 kwietnia 2014

09. Who Says

ROZDZIAŁ DEDYKOWANY MOJEJ KOCHANEJ CHRISTINIE! ♥



Who says you can't be the best? (tł. Kto mówi, że nie możesz być najlepsza?) ~Selena Gomez [Who Says]

A właśnie? Kto mówi, że nie możesz być najlepsza? Że nie możesz być co raz lepsza z dnia na dzień? Że nie możesz być lepsza od swojego wroga czy prześladowcy?

Nikt. A więc weź się w garść, rusz tyłek i podbijaj świat! 

~*~

9 październik
(niedziela)

Mój codzienny, ukochany rytuał przerwał dzwonek do drzwi. Znowu?! Już drugi dzień z rzędu. Jeśli to znowu będzie Lynch, to go osobiście zabiję parasolką, bo nie chcę go jakoś widzieć dziś. Na wszelki wypadek nałożyłam na siebie leginsy do kolana, a na nogi miękkie kapcie.
Kolejne pukanie.
Abby głośno zaszczekała, budząc się ze snu. Przepchnęła się pomiędzy mną, a ścianą i zbiegła szybko na dół, obszczekując drzwi.
- No zaraz! - warknęłam do suczki - nie każdemu natura dała szybkie łapy!
Wariuję. Wariuję. Powinni mnie zamknąć do wariatkowa. Kłócę się z psem!
Zeszłam leniwie na dół i podeszłam do wyjścia. Otworzyłam drzwi i wytrzeszczyłam oczy. Między mną, a gościem zapanowała nieprzyjemna cisza.
- Mogę wejść? - spytała miło Vanessa, przystępując z nogi na nogę, na progu mojego domu z walizkami u boku.
Wpuściłam ją do środka.
- Zaczekasz chwilkę? - uśmiechnęłam się niemrawo - muszę do kogoś zadzwonić.
Siostra kiwnęła głową i stanęła na środku salonu, wcześniej zdjąwszy buty. Chwyciłam w rękę swój telefon komórkowy i weszłam do kuchni. Wpisałam na klawiaturze numer do matki.
Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci.
Już chciałam się rozłączyć, kiedy usłyszałam jej głos.
- Halo? - spytała znudzona.
- Możesz mi powiedzieć, czemu mi nie powiedziałaś, że przyjeżdża Vanessa? - naskoczyłam na nią.
- Uznałaś, że jej nienawidzisz, więc nie musisz na nią zwracać uwagi.
- Tylko że warto byłoby to wiedzieć!
- Daj spokój, Laura. Ciesz się obecnością siostry i nie marudź, bo nie wiesz, na ile przyjechała.
Zazgrzytałam zębami.
- Ty zapewne się nią nie nacieszysz.
Rozłączyłam się i zdenerwowana rzuciłam telefonem na szafkę. Westchnęłam i zaczęłam się kręcić po pomieszczeniu.
Po chwili poczułam delikatny dotyk na moim ramieniu. Odskoczyłam jak oparzona.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytała mnie Ness.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Po prostu rozmawiałam sobie z mamą.
- Rozmawiałaś? - siostra spojrzała na mnie sceptycznie - nie wydaje mi się.
I powróciła stara, rządząca się Vanessa.
- Czy to ważne? Dobrze wiesz, jaka jest mama. Nienawidzi mnie.
- Jak to cię nienawidzi?
- Normalnie - mruknęłam - nieważne. Chyba pamiętasz drogę do twojego pokoju, prawda? Czy muszę ci ją wskazać?

~*~

Wiedziałam, że raniłam Vanessę swoją oschłością i docinkami, ale nie mogłam inaczej. Okej, pojechała spełniać swoje marzenia, a ja zachowuję się jak rozwydrzona egoistka, ale zostawiła nas samych. Zostawiła mnie i Paula na pastwę matki, którą, jak ktoś ją wkurzy, to się na nas wyżywa. Kłóci się, daje nam kary, a czasami ponosi ją i do większych. Dlatego jej częste wychodzenie stało się nawet plusem pomimo tego, że się oddaliłyśmy.
Przesiedziałam cały dzień w swoim pokoju. Kręciłam się bez celu. Tu słuchałam muzyki, tu czytałam tą samą książkę po raz setny, tu siedziałam na komputerze. Raz wyszłam z Abby. Van chciała iść ze mną, ale jej odmówiłam mówiąc, że potrzebuję samotności, aby wszystko sobie poukładać. I byłam sama, więc tak naprawdę nie skłamałam.
Matka wróciła z Paulem po 17. Zapanowała wielka radość. Brat rzucał się starszej siostrze w ramiona, a matka całowała ją cały czas w policzki mówiąc, jak bardzo się za nią stęskniła. I tak jutro wyjdzie rano, a wróci wieczorem, więc taka to jest ta tęsknota.
Nie chciałam być już taka zła, więc zeszłam na dół. Przywitałam się z rodzinką.
- Nie cieszysz się z mojego widoku - bardziej stwierdziła niż zapytała Vanessa.
- Dziwisz się? - odwróciłam się do niej, popijając wodę z szklanki - zostawiłaś nas.
- Laura... - brunetka westchnęła - daj spokój, wiesz jak jest. Chciałam spełnić swoje marzenia, a na twoim miejscu nie zakazywałabym sobie tego. Ty też niedługo pewnie je spełnisz.
- Ale nie zostawię swojej rodziny ze względu, jak bardzo bym tego chciała - wycedziłam przez zaciśnięte zęby - a miałam na to mnóstwo okazji. Nie jestem taka.
Odstawiłam półpełny kubek i pobiegłam na górę. Nałożyłam na siebie białą koszulkę na ramiączkach i granatowy dres. Na nogi trampki i zbiegłam na dół.
- Wychodzę.
- Od kiedy ty chodzisz biegać? - spytała mnie mama.
- Od dziś.
- Mogę iść z tobą? - spytała Van - chcę porozmawiać na osobności.
Westchnęłam.
- Masz pięć minut, aby się przebrać. Inaczej idę bez ciebie.
Siostra kiwnęła głową i potruchtała szybko do swojego pokoju. Po dwóch minutach zbiegła w niebieskim dresie. Związałam włosy w wysokiego kucyka i razem wybiegłyśmy z domu.
- Jest szansa, że będą między nami cieplejsze stosunki w czasie mojego pobytu? - zadała mi pytanie po kilku minutach.
- A na jak długo przyjechałaś?
Wzruszyła ramionami.
- Na jak długo będziesz chciała.
Spojrzałam na nią, przystając.
- Na ile ja będę chciała? Możesz w ogóle nie wyjeżdżać.
Uśmiechnęła się. Zrobiło mi się gorąco, więc przewiązałam bluzę w pasie.
- To naprawdę miłe, dziękuję. Wiesz, że nie chciałam was zostawiać. Teraz postaram się znaleźć jakiś casting tu, abym nie musiała wyjeżdżać.
Zaczęłyśmy znowu biec.
- A tak w ogóle co u Lynchów? Dawno nie widziałam takiego stada pajaców - roześmiała się.
Nie zawtórowałam jej.
- A ja widzę tą watahę ostatnio aż za często. Oczywiście oprócz Ross'a, na którego jestem wprost zmuszona. A co ma być? Lynch udaje, że jestem jego największym wrogiem i próbuje mnie ze wszystkich sił upokorzyć na oczach szkoły. Ostatnio rozwaliłam bluzkę Rocky'ego. A z resztą za bardzo nie rozmawiałam.
- Och - jęknęła - kolano mi strzyka.
Skuliła się i pomasowała swoją nogę.
- Chcesz wrócić? - zaproponowałam.
Pokręciła przecząco głową.
- Nie ma mowy. Straciłam kondycję i muszę ją odzyskać. A co do Ross'a, naprawdę nie wiem, co go napadło. Byliście takimi dwoma słoniami w dzieciństwie, które trzymają się w stadzie.
- Dzięki za porównanie do słonia - mruknęłam z ironią - dodatkowo dlatego, że jestem zgrabna i powabna.
Siostra wybuchnęła śmiechem.
- Jasne. Wmawiał to sobie dalej.
Przez kochaną brunetkę mój umysł zalały przyjemne wspomnienia z Rossem w roli głównej. Nasze wspólne zabawy, spędzanie czasu. Widzieliśmy się codziennie. Codziennie mnie wspierał, rozśmieszał i pozwalał, abym się w nim zakochiwała. Pieprzony egoista.
Przez nieuwagę straciłam panowanie nad tym, gdzie biegnę. Z przemyśleń wyrwał mnie krzyk Vanessy.
- Laura, uważaj!
Prawie wpadłam pod samochód. Prawie, bo kierowca zatrzymał wóz z piskiem opon, a ja ledwo dotykałam karoserię. Wpadłam w histerię, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy. W moich wspomnieniach było tak pięknie, ale to już przeszłość. Fikcja. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Stałam na środku jezdni, powodując korek i zalewając się łzami, ale w moim życiu to była normalka.
- Czy ty dziewczyno jesteś normalna? - z auta wysiadł młody chłopak, może w moim wieku.
Był przystojny i dobrze zbudowany, ale ledwo na to zwracałam uwagę.
- Mógłbym ci coś zrobić!
- Ja... ja... - nie umiałam się wysłowić - prze..przepraszam.
Trochę złagodniał.
- Luke, ogarnij - jego towarzyszem był pewnie jego kumpel albo brat - przecież nic się już nie stało.
- Nie jestem już zły. Po prostu mógłbym jej coś zrobić, a nie mam ochoty nikogo zabijać.
- Ja naprawdę przepraszam - zaczęłam gorączkowo wycierać twarz rękoma, aby w jakimkolwiek stopniu ukryć moją chwilę słabości - nie chciałam zrobić czegoś złego.
- Spokojnie. Już dobrze. Na następny raz uważaj.
Poklepał mnie po ramieniu i mrugnął do mnie, wsiadając do auta. Zeszłam z ulicy i usiadłam na ławce obok. Vanessa usiadła koło mnie, obejmując mnie ramieniem.
- Lepiej już wracajmy - wyszeptała.
Pokiwałam głową zaciskając oczy, aby znowu z nich nie poleciały łzy.

~*~

*Olivia*

Dzwoniłam kilka razy do Laury, ale nie odbierała. Miała tak czasem, gdy chciała spędzić samotnie dzień, więc jej nie zamęczałam. Z nudów zadzwoniłam do Leo, Caluma, Christie i Raini, koleżanki Ross'a, aby z nimi spędzić dzień. Postanowiliśmy się spotkać w parku o 15.
Przygotowałam się i wyszłam na umówione miejsce. Dotarłam na czas na moim ulubionym miejscu przy fontannie. Raini jak zawsze była punktualna, ale tylko ona. Nikogo więcej nie było.
- Hej Raini - uśmiechnęłam się do koleżanki, obejmując ją lekko - co tam?
- A nic - odwzajemniła mój gest - a gdzie Laura? Będzie?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Ma swój samotny dzień.
- Chciałabym ją w końcu poznać.
- Ja też bym chciała, aby to było takie łatwe. Po prostu przyjaźnisz się z Lynchem, a wiesz, jakie między nimi są stosunki.
- Czasem mnie to dziwi. Są ciekawym przypadkiem - powiedziała - niby się nienawidzą, ale Ross źle znosi jej nieobecność w szkole. Chodzi struty i jakoś nikomu nie dokucza - zachichotała - jak to ma w zwyczaju. A Laura też na niego nie patrzy do końca jak na wroga. Pamiętasz wtedy, kiedy nie było was obu? Lynch ględził tylko o was.
Zachichotałam.
- Los starych papużek nierozłączek. Przyjaźń na zawsze pozostanie w ich sercu nawet jeśli będą sobie wmawiać, że się nienawidzą.
- Mogę się założyć, że niedługo będą razem albo chociażby się pogodzą.
Pokiwałam głową.
Po chwili dołączyła do nas reszta przyjaciół.
- Hej!

**********************************************

Hej ho, hej ho!
Jestem padnięta, ale skończyłam rozdział *.*
Myślę, że wyszedł mi nawet nawet :)
Liczę na dużo motywujących komentarzy! ♥
Nie przedłużam...



Dziękuję za 6000 wyświetleń ♥

czwartek, 3 kwietnia 2014

08. Wasted

Największe bogactwo, to robienie tego, co kochasz. ~Colin P. Sisson

Ludzie wciąż powtarzają, że ważne w życiu są tylko pieniądze i praca. No, czasami się zdarzy rodzina, miłość i przyjaźń, ale to już na mniejszą skalę.
A moje pytanie brzmi - gdzie w ich życiu znajduje się miejsce na robienie rzeczy, które szczerze kochamy? Na robienie rzeczy, które sprawiają nam wiele przyjemności?
Malarz kocha malować, więc to robi.
Wokalista kocha śpiewać, więc śpiewa.
Czy nie każdy mógłby powiązać pracy z tym, co chce? Co pomaga mu zapomnieć o strasznych chwilach i kłopotach?
Ludzie są naprawdę głupi. Unieszczęśliwiają się nawzajem, a potem cierpią.
Nigdy tego nie zrozumiem.
Nigdy.

~*~

8 październik
(sobota)

Mój naprawdę świetny sen, w którym wykańczałam psychicznie Lyncha, przerwało mi natrętne pukanie do drzwi. Mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem i przekręciłam się na drugi bok, nakrywając kołdrą, ale i to nie pomogło.
W końcu westchnęłam i wstałam.
- Abby! - wrzasnęłam na suczkę, kiedy zorientowałam się, że trzeci dzień z rzędu spała z dupą koło mojej twarzy - ty wredna małpo. Co ty, chcesz mnie zatruć swoimi gazami?
Zwaliłam ją z łóżka. Albo mam już jakieś zwidy niewidy, albo łypnęła na mnie wściekłym okiem.
Za dużo pracy i nauki.
Nie pomyślałam, aby nałożyć coś na dupę, aby zakryć gołe nogi. Wyszłam na cichy korytarz, idąc boso po zimnej podłodze, i zeszłam na dół po schodach. Porozglądałam się po domu, ale nikogo nie było.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Za nimi nie stał nikt inny niż Ross.
- Po co budzisz mnie ze wspaniałego snu? - burknęłam.
Zauważyłam, że chłopak gapi się na moje nogi.
- Słyszałeś mnie? - walnęłam go w ramię, na co natychmiastowo zwrócił uwagę na mnie, a nie na moje ciało - co ty tu robisz?
- Nie wyrwij mi oczu - powiedział spokojnie - twoja mama przyszła do nas na jakże wspaniałą pogadankę, ale coś czuję, że coś knują, bo specjalnie wysłali mnie tutaj po kubek cukru.
- A nie pomyślałeś, żeby ich podsłuchać, geniuszu? - spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nie, a czemu... Aaa, już kumam.
- Normalnie jak Rocky - mruknęłam - dawaj ten kubek - wyrwałam mu szklankę z ręki i poszłam do kuchni, aby nasypać mu produkt - a teraz spadaj, idę się dalej zakopać pod kołdrą i śnić o miłych rzeczach.
- Aha, czyli pewnie śnisz o mnie - uśmiechnął go cwaniacko, za co walnęłam go w ramię.
- Chciałbyś, co?
Wzruszył ramionami.
- Wiele dziewczyn o mnie śni.
Prychnęłam.
- Tak, na przykład Sam. Masz gust, Lynch.
- Daj spokój. Ona chociażby nie obraża się z byle powodu.
- Tak. Bo ja na pewno obraziłam się z byle powodu. Idź już lepiej.
- Daj spokój, nie masz powodów...
- Nie mów, nie słucham, lalalalalalalaalalalala - zatkałam uszy i łaziłam po kuchni tylko po to, aby go nie słyszeć.
Złapał mnie mocno za ramię.
- Uspokój się - powiedział zniecierpliwiony.
- Bo co? Wyniesiesz mnie nago? Rozbierzesz? Boże, Ross, idź już.
Zrobił brewki.
- A niby dlaczego? - spytał, podchodząc do mnie - może mi jeszcze powiesz, że już mnie nie lubisz.
- Nienawidzę - mruknęłam.
Z każdym jego krokiem cofałam się w tył. W końcu natrafiłam na ścianę, a on oparł ręce na wysokości moich ramion, abym znalazła się między nim, a ścianą.
- Nadal będziesz się upierać, że mnie nie lubisz?
- Nienawidzę - powtórzyłam, choć mój głos nie brzmiał już tak pewnie.
- Na pewno?
- Na pewno - głos mi zadrżał.
Spojrzał na mnie triumfująco.
- Teraz ci już nigdy nie uwierzę.
- To masz problem - mój mały wzrost pozwolił mi skutecznie przejść pod jego ramionami - wynoś się stąd. Ale to już! - krzyknęłam.
- Teraz mnie wyganiasz, bo wiesz, że mam rację - powiedział.
Popchnęłam go w stronę drzwi. Gdy stanął za progiem chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
Zapukał.
- Spadaj - kopnęłam nogą w drzwi i poszłam do kuchni.

~*~

Po zrobieniu sobie naleśników postanowiłam iść na spacer z Abby. Zapowiadała się kolejna nudna sobota, więc chciałam ją jak najwięcej spędzić na świeżym powietrzu.
Myślami wciąż wracałam do incydentu z rana. Nie mogłam uwierzyć, że pomimo tego, co mi zrobił i kupy lat, które minęły wciąż potrafił na mnie tak działać. Czasami nawet nie umiałam się przy nim normalnie wysłowić. I wciąż zastanawiałam się, co by pomyślał ktoś, kto by w tamtym momencie wszedł do kuchni i zobaczył nas razem. Ten ruch to słynna filmowa scena pocałunkowa, a ktoś, kto miałby zły widok na to nigdy nie uwierzyłby, że się nienawidzimy.
Nałożyłam suczce obrożę i chłodne powietrze, które chłastnęło mnie w twarz natychmiastowo mnie otrzeźwiły i pozwoliły nie myśleć o blondynie. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne i poszłam w stronę parku. Wciąż spotykałam kogoś ze szkoły, ale miałam nadzieję, że tu nie będzie go. Nie chodzi mi w tej chwili o Lyncha, ale o innego.
Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Kiedy postanowił mnie zdradzić obiecałam sobie, że nie zaufam byle pierwszej osobie. Ufam tylko kilkorgu ludziom i to mi wystarcza w zupełności.
Czasami w myślach nie mogę uwierzyć, jak te naiwne panienki mogą tak lecieć na Ross'a. Niektóre są nowe, to czasem jeszcze to zrozumiem, ale nigdy nie zrozumiem dziewczyn, które dobrze wiedzą o jego podbojach, a jednocześnie wierzą, że to one będą tymi "jedynymi". Ale przypominam sobie, że niedawno ja byłam jedną z nich.
Szłam alejkami parku okrężną drogą w stronę domu Olivii, aby się z nią przejść. Od zawsze wierzę, że jej obecność działa na mnie rozweselająco. I w większości przypadków tak się dzieje, bo blondynka swoim optymizmem może powalić każdego. Mnie też to dziwi.
Po drodze kupiłam sobie dwie gałki lodów waniliowych i szłam w dalszą drogę. W końcu nałożyłam sobie słuchawki na uszy i wsłuchiwałam się w wokal Freddie'go Mercury. Nuciłam sobie piosenkę pod nosem, aż w końcu na kogoś wpadłam. Przestanę chodzić do tego parku! Albo po prostu zacznę uważać na drogę.
Westchnęłam i otworzyłam oczy, które zamknęłam, gdy śpiewałam pod nosem.
- O, to ty Tom. Przepraszam cię i twoją bluzkę.
Chłopak się roześmiał.
- Prędzej przepraszaj swoje lody, które uwieczniły się na mojej bluzce.
Poszłam w jego ślady i się rozluźniłam. Schowałam słuchawki do torebki.
- A co ty tu robisz?
- Tak sobie spacerowałem z psem i Christie.
- Gdzie ona jest? Gdzie ona jest? - spytałam głosem małej dziewczynki, podskakując do góry.
Znów się roześmiał.
- Spotkała Olivię i zaczęły gadać. Christie pogoniła mnie, bo powiedziała, że gadają o babskich sprawach. Nienawidzę tego.
- Plotek?
Pokiwał głową.
- Wow - uniosłam brwi do góry - jesteś pierwszym chłopakiem, którego znam i który tego nie lubi. Większość lubi wtrącać się w babskie sprawy, a szczególnie swoich sióstr i jej koleżanek.
- Cały ja - uśmiechnął się.
- Muszę z nimi pogadać. Spotkamy się później, na razie.
- Też cię było miło widzieć - powiedział z sarkazmem.
- Chcesz się przytulić? - spytałam, odwracając się na chwilę.
Wystawił mi język, jak małe dziecko.
- Leć księżniczko, bo pozostałe księżniczki uciekną bez ciebie.
Pomachałam mu i razem z moim kochanym pieskiem, który się upierał, bo chciał, aby Tom bardziej ją głaskał, zaczęłam biec. Dziewczyny znalazłam po chwili.
- Cześć! - krzyknęłam.
- Hej Laura - uśmiechnęła się Olivia - co tam?
- Chciałam spytać o to samo. Szłam po ciebie. O czym tak rozmawiacie?
- A o niczym ciekawym - odezwała się Christina - tylko o sprzątaniu świata na plaży dziś wieczorem. Idę tam z rodzicami i braćmi i chciałam zaprosić Olivię, bo nie chcę być tam sama. Od kłótni z rodzicami o was mamy jeszcze gorszy kontakt niż wcześniej. W domu jest piekło.
- Mogę też tam przyjść?
- Jeśli tylko masz ochotę - Redford posłała mi uśmiech - zrobię rodzicom na złość, kiedy was zaproszę. Pomimo tego, że im zaimponowałaś Lau swoim charakterem i postanowieniem życia po swojemu, to was nie polubili. No, może trochę Liv, bo chce iść na medycynę, ale oni nikogo nie lubią. Chcą być samowystarczalni. Czasami mi szkoda Victora, bo oni każą mu być takim samym.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Przykro mi z powodu rodziców.
Machnęła ręką.
- Oni nigdy się nie zmienią. A ostatnio mnie ignorują i siedzą cały czas w swoim biurze. I dobrze, chociaż nikomu nie zawadzają. Przepraszam was, ale muszę już wracać. Tom na mnie czeka.
Pożegnałyśmy się.
- To co robimy?

~*~

Razem z Liv poszłyśmy do mnie do domu. Abby zaszyła się gdzieś, pewnie znowu na moim łóżku, a my siedziałyśmy w ogródku i łapałyśmy ciepłe promienie słońca. Zrobiłam nam obu lemoniadę i opalałyśmy się na trawie.
- Masz zamiar iść z Christie? - zadała mi pytanie blondynka.
Pokiwałam głową.
- Nie mam zamiaru spędzić sobotniego wieczoru w domu. A ty?
- Jasne. Szkoda mi jej. Jej rodzice są jacyś dziwni.
- Co nie? Jakaś masakra. Myślałam, że to można zwariować z moją matką, ale się pomyliłam. A teraz o sprzątaniu świata. Trzeba robić coś, aby pomóc ludziom, nawet na niewielką skalę.
- Masz rację.
Potem gadałyśmy kilka godzin o wszystkim, co nam ślina na język przyniosła, a wieczorem wrócił Paul.
- Pilnujesz domu i Abby - nakazałam mu.
- A gdzie idziesz?
- Nie twój interes, młody. Ty mi się nie zwierzasz, gdzie się szlajasz. Idziemy, Liv.

~*~

Na plażę dotarłyśmy o 18. Piasek był jeszcze ciepły, więc chodziłyśmy boso. Już po chwili zauważyłam Christie i jej rodzinę. Niepewnie podeszłyśmy do zgromadzonych.
- Jednak przyszłyście - szczerze ucieszyła się Christine.
- Słucham, Christino? Zaprosiłaś te dwie dziewuchy? - matka dziewczyny była wyraźnie zła, a słowo "dziewuchy" w jej ustach brzmiało jak najgorsze przekleństwo.
- Tak - odpowiedziała beznamiętnie dziewczyna - też chcą pomóc. Zabronisz im? Czy może żeby pomagać też trzeba być "na waszym poziomie"? - cudzysłów zrobiła w powietrzu.
- Uspokój się - warknął jej do ucha Tom - dziewczyny też chciałyby pomóc światu i po to tu przyszły - zwrócił się do rodziców.
- Daj spokój. One są okropne i nigdy nie chciałyby nikomu pomóc - kobieta nie dawała za wygraną i upierała się przy swoim zdaniu.
Rozgniewała mnie. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i spojrzałam na nią wilkiem.
- To niech pani da spokój - powiedziałam zimno - nic pani nie zrobiłam i proszę zejść ze mnie, dobrze? Ja nie obrażam pani nawet pani nie znając.
Zmierzyła mnie wzrokiem i prychnęła. Jej twarz wreszcie wyrażały jakieś uczucia. Obydwie mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Ależ ja dobrze znam takie dzieci jak ty - powiedziała chłodno - nic nie umiecie, tylko niszczyć i czynić szkodę innym.
- No tak, tacy z nas idioci, że głowa mała - odrzekłam z ironią - powiem pani coś, czego pani nie potrafi. Kochać - zaakcentowałam specjalnie ostatnie słowo - i proszę w końcu dać mi spokój. Idziesz Christie?
Brunetka pokiwała głową i odeszłyśmy od nich.

*******************************************

Jak zawsze zniszczyłam końcówkę. Jestem od tego specem xd
Jak się podoba rozdział? Nie jest chyba aż tak drastyczny?
Proszę o komentarze (:

Następny niedługo! ♥