czwartek, 3 kwietnia 2014

08. Wasted

Największe bogactwo, to robienie tego, co kochasz. ~Colin P. Sisson

Ludzie wciąż powtarzają, że ważne w życiu są tylko pieniądze i praca. No, czasami się zdarzy rodzina, miłość i przyjaźń, ale to już na mniejszą skalę.
A moje pytanie brzmi - gdzie w ich życiu znajduje się miejsce na robienie rzeczy, które szczerze kochamy? Na robienie rzeczy, które sprawiają nam wiele przyjemności?
Malarz kocha malować, więc to robi.
Wokalista kocha śpiewać, więc śpiewa.
Czy nie każdy mógłby powiązać pracy z tym, co chce? Co pomaga mu zapomnieć o strasznych chwilach i kłopotach?
Ludzie są naprawdę głupi. Unieszczęśliwiają się nawzajem, a potem cierpią.
Nigdy tego nie zrozumiem.
Nigdy.

~*~

8 październik
(sobota)

Mój naprawdę świetny sen, w którym wykańczałam psychicznie Lyncha, przerwało mi natrętne pukanie do drzwi. Mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem i przekręciłam się na drugi bok, nakrywając kołdrą, ale i to nie pomogło.
W końcu westchnęłam i wstałam.
- Abby! - wrzasnęłam na suczkę, kiedy zorientowałam się, że trzeci dzień z rzędu spała z dupą koło mojej twarzy - ty wredna małpo. Co ty, chcesz mnie zatruć swoimi gazami?
Zwaliłam ją z łóżka. Albo mam już jakieś zwidy niewidy, albo łypnęła na mnie wściekłym okiem.
Za dużo pracy i nauki.
Nie pomyślałam, aby nałożyć coś na dupę, aby zakryć gołe nogi. Wyszłam na cichy korytarz, idąc boso po zimnej podłodze, i zeszłam na dół po schodach. Porozglądałam się po domu, ale nikogo nie było.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Za nimi nie stał nikt inny niż Ross.
- Po co budzisz mnie ze wspaniałego snu? - burknęłam.
Zauważyłam, że chłopak gapi się na moje nogi.
- Słyszałeś mnie? - walnęłam go w ramię, na co natychmiastowo zwrócił uwagę na mnie, a nie na moje ciało - co ty tu robisz?
- Nie wyrwij mi oczu - powiedział spokojnie - twoja mama przyszła do nas na jakże wspaniałą pogadankę, ale coś czuję, że coś knują, bo specjalnie wysłali mnie tutaj po kubek cukru.
- A nie pomyślałeś, żeby ich podsłuchać, geniuszu? - spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nie, a czemu... Aaa, już kumam.
- Normalnie jak Rocky - mruknęłam - dawaj ten kubek - wyrwałam mu szklankę z ręki i poszłam do kuchni, aby nasypać mu produkt - a teraz spadaj, idę się dalej zakopać pod kołdrą i śnić o miłych rzeczach.
- Aha, czyli pewnie śnisz o mnie - uśmiechnął go cwaniacko, za co walnęłam go w ramię.
- Chciałbyś, co?
Wzruszył ramionami.
- Wiele dziewczyn o mnie śni.
Prychnęłam.
- Tak, na przykład Sam. Masz gust, Lynch.
- Daj spokój. Ona chociażby nie obraża się z byle powodu.
- Tak. Bo ja na pewno obraziłam się z byle powodu. Idź już lepiej.
- Daj spokój, nie masz powodów...
- Nie mów, nie słucham, lalalalalalalaalalalala - zatkałam uszy i łaziłam po kuchni tylko po to, aby go nie słyszeć.
Złapał mnie mocno za ramię.
- Uspokój się - powiedział zniecierpliwiony.
- Bo co? Wyniesiesz mnie nago? Rozbierzesz? Boże, Ross, idź już.
Zrobił brewki.
- A niby dlaczego? - spytał, podchodząc do mnie - może mi jeszcze powiesz, że już mnie nie lubisz.
- Nienawidzę - mruknęłam.
Z każdym jego krokiem cofałam się w tył. W końcu natrafiłam na ścianę, a on oparł ręce na wysokości moich ramion, abym znalazła się między nim, a ścianą.
- Nadal będziesz się upierać, że mnie nie lubisz?
- Nienawidzę - powtórzyłam, choć mój głos nie brzmiał już tak pewnie.
- Na pewno?
- Na pewno - głos mi zadrżał.
Spojrzał na mnie triumfująco.
- Teraz ci już nigdy nie uwierzę.
- To masz problem - mój mały wzrost pozwolił mi skutecznie przejść pod jego ramionami - wynoś się stąd. Ale to już! - krzyknęłam.
- Teraz mnie wyganiasz, bo wiesz, że mam rację - powiedział.
Popchnęłam go w stronę drzwi. Gdy stanął za progiem chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
Zapukał.
- Spadaj - kopnęłam nogą w drzwi i poszłam do kuchni.

~*~

Po zrobieniu sobie naleśników postanowiłam iść na spacer z Abby. Zapowiadała się kolejna nudna sobota, więc chciałam ją jak najwięcej spędzić na świeżym powietrzu.
Myślami wciąż wracałam do incydentu z rana. Nie mogłam uwierzyć, że pomimo tego, co mi zrobił i kupy lat, które minęły wciąż potrafił na mnie tak działać. Czasami nawet nie umiałam się przy nim normalnie wysłowić. I wciąż zastanawiałam się, co by pomyślał ktoś, kto by w tamtym momencie wszedł do kuchni i zobaczył nas razem. Ten ruch to słynna filmowa scena pocałunkowa, a ktoś, kto miałby zły widok na to nigdy nie uwierzyłby, że się nienawidzimy.
Nałożyłam suczce obrożę i chłodne powietrze, które chłastnęło mnie w twarz natychmiastowo mnie otrzeźwiły i pozwoliły nie myśleć o blondynie. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne i poszłam w stronę parku. Wciąż spotykałam kogoś ze szkoły, ale miałam nadzieję, że tu nie będzie go. Nie chodzi mi w tej chwili o Lyncha, ale o innego.
Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Kiedy postanowił mnie zdradzić obiecałam sobie, że nie zaufam byle pierwszej osobie. Ufam tylko kilkorgu ludziom i to mi wystarcza w zupełności.
Czasami w myślach nie mogę uwierzyć, jak te naiwne panienki mogą tak lecieć na Ross'a. Niektóre są nowe, to czasem jeszcze to zrozumiem, ale nigdy nie zrozumiem dziewczyn, które dobrze wiedzą o jego podbojach, a jednocześnie wierzą, że to one będą tymi "jedynymi". Ale przypominam sobie, że niedawno ja byłam jedną z nich.
Szłam alejkami parku okrężną drogą w stronę domu Olivii, aby się z nią przejść. Od zawsze wierzę, że jej obecność działa na mnie rozweselająco. I w większości przypadków tak się dzieje, bo blondynka swoim optymizmem może powalić każdego. Mnie też to dziwi.
Po drodze kupiłam sobie dwie gałki lodów waniliowych i szłam w dalszą drogę. W końcu nałożyłam sobie słuchawki na uszy i wsłuchiwałam się w wokal Freddie'go Mercury. Nuciłam sobie piosenkę pod nosem, aż w końcu na kogoś wpadłam. Przestanę chodzić do tego parku! Albo po prostu zacznę uważać na drogę.
Westchnęłam i otworzyłam oczy, które zamknęłam, gdy śpiewałam pod nosem.
- O, to ty Tom. Przepraszam cię i twoją bluzkę.
Chłopak się roześmiał.
- Prędzej przepraszaj swoje lody, które uwieczniły się na mojej bluzce.
Poszłam w jego ślady i się rozluźniłam. Schowałam słuchawki do torebki.
- A co ty tu robisz?
- Tak sobie spacerowałem z psem i Christie.
- Gdzie ona jest? Gdzie ona jest? - spytałam głosem małej dziewczynki, podskakując do góry.
Znów się roześmiał.
- Spotkała Olivię i zaczęły gadać. Christie pogoniła mnie, bo powiedziała, że gadają o babskich sprawach. Nienawidzę tego.
- Plotek?
Pokiwał głową.
- Wow - uniosłam brwi do góry - jesteś pierwszym chłopakiem, którego znam i który tego nie lubi. Większość lubi wtrącać się w babskie sprawy, a szczególnie swoich sióstr i jej koleżanek.
- Cały ja - uśmiechnął się.
- Muszę z nimi pogadać. Spotkamy się później, na razie.
- Też cię było miło widzieć - powiedział z sarkazmem.
- Chcesz się przytulić? - spytałam, odwracając się na chwilę.
Wystawił mi język, jak małe dziecko.
- Leć księżniczko, bo pozostałe księżniczki uciekną bez ciebie.
Pomachałam mu i razem z moim kochanym pieskiem, który się upierał, bo chciał, aby Tom bardziej ją głaskał, zaczęłam biec. Dziewczyny znalazłam po chwili.
- Cześć! - krzyknęłam.
- Hej Laura - uśmiechnęła się Olivia - co tam?
- Chciałam spytać o to samo. Szłam po ciebie. O czym tak rozmawiacie?
- A o niczym ciekawym - odezwała się Christina - tylko o sprzątaniu świata na plaży dziś wieczorem. Idę tam z rodzicami i braćmi i chciałam zaprosić Olivię, bo nie chcę być tam sama. Od kłótni z rodzicami o was mamy jeszcze gorszy kontakt niż wcześniej. W domu jest piekło.
- Mogę też tam przyjść?
- Jeśli tylko masz ochotę - Redford posłała mi uśmiech - zrobię rodzicom na złość, kiedy was zaproszę. Pomimo tego, że im zaimponowałaś Lau swoim charakterem i postanowieniem życia po swojemu, to was nie polubili. No, może trochę Liv, bo chce iść na medycynę, ale oni nikogo nie lubią. Chcą być samowystarczalni. Czasami mi szkoda Victora, bo oni każą mu być takim samym.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Przykro mi z powodu rodziców.
Machnęła ręką.
- Oni nigdy się nie zmienią. A ostatnio mnie ignorują i siedzą cały czas w swoim biurze. I dobrze, chociaż nikomu nie zawadzają. Przepraszam was, ale muszę już wracać. Tom na mnie czeka.
Pożegnałyśmy się.
- To co robimy?

~*~

Razem z Liv poszłyśmy do mnie do domu. Abby zaszyła się gdzieś, pewnie znowu na moim łóżku, a my siedziałyśmy w ogródku i łapałyśmy ciepłe promienie słońca. Zrobiłam nam obu lemoniadę i opalałyśmy się na trawie.
- Masz zamiar iść z Christie? - zadała mi pytanie blondynka.
Pokiwałam głową.
- Nie mam zamiaru spędzić sobotniego wieczoru w domu. A ty?
- Jasne. Szkoda mi jej. Jej rodzice są jacyś dziwni.
- Co nie? Jakaś masakra. Myślałam, że to można zwariować z moją matką, ale się pomyliłam. A teraz o sprzątaniu świata. Trzeba robić coś, aby pomóc ludziom, nawet na niewielką skalę.
- Masz rację.
Potem gadałyśmy kilka godzin o wszystkim, co nam ślina na język przyniosła, a wieczorem wrócił Paul.
- Pilnujesz domu i Abby - nakazałam mu.
- A gdzie idziesz?
- Nie twój interes, młody. Ty mi się nie zwierzasz, gdzie się szlajasz. Idziemy, Liv.

~*~

Na plażę dotarłyśmy o 18. Piasek był jeszcze ciepły, więc chodziłyśmy boso. Już po chwili zauważyłam Christie i jej rodzinę. Niepewnie podeszłyśmy do zgromadzonych.
- Jednak przyszłyście - szczerze ucieszyła się Christine.
- Słucham, Christino? Zaprosiłaś te dwie dziewuchy? - matka dziewczyny była wyraźnie zła, a słowo "dziewuchy" w jej ustach brzmiało jak najgorsze przekleństwo.
- Tak - odpowiedziała beznamiętnie dziewczyna - też chcą pomóc. Zabronisz im? Czy może żeby pomagać też trzeba być "na waszym poziomie"? - cudzysłów zrobiła w powietrzu.
- Uspokój się - warknął jej do ucha Tom - dziewczyny też chciałyby pomóc światu i po to tu przyszły - zwrócił się do rodziców.
- Daj spokój. One są okropne i nigdy nie chciałyby nikomu pomóc - kobieta nie dawała za wygraną i upierała się przy swoim zdaniu.
Rozgniewała mnie. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i spojrzałam na nią wilkiem.
- To niech pani da spokój - powiedziałam zimno - nic pani nie zrobiłam i proszę zejść ze mnie, dobrze? Ja nie obrażam pani nawet pani nie znając.
Zmierzyła mnie wzrokiem i prychnęła. Jej twarz wreszcie wyrażały jakieś uczucia. Obydwie mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Ależ ja dobrze znam takie dzieci jak ty - powiedziała chłodno - nic nie umiecie, tylko niszczyć i czynić szkodę innym.
- No tak, tacy z nas idioci, że głowa mała - odrzekłam z ironią - powiem pani coś, czego pani nie potrafi. Kochać - zaakcentowałam specjalnie ostatnie słowo - i proszę w końcu dać mi spokój. Idziesz Christie?
Brunetka pokiwała głową i odeszłyśmy od nich.

*******************************************

Jak zawsze zniszczyłam końcówkę. Jestem od tego specem xd
Jak się podoba rozdział? Nie jest chyba aż tak drastyczny?
Proszę o komentarze (:

Następny niedługo! ♥


7 komentarzy:

  1. Super. Bardzo podoba mi się rozdział. Laura ma jednak charakterek.
    Ps zapraszam do mnie
    kochammuzykenadzycie.blogspot.com
    Christine

    OdpowiedzUsuń
  2. świetna scenka z Ross'em i Laurą :D Czekam na takich więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  3. CUDO *o*.
    Dokopały tym wrednym rodzicom. Nie wiem jak mają na imię. Zresztą co mnie to.
    Rozdział jest cudny.
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest super! I wreszcie ktoś dokopał tym wrednym rodzicom !!!
    Bravo Laura:)
    Dawaj next'a!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział boski i cudny!!!
    Podoba mi się charakterek Lau. Super historia i super blog. Czekam na next z wielką niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń