piątek, 30 maja 2014

O Boże!

Dziękuję wam za ponad 10.000 wyświetleń! Jesteście niesamowici!
Dziękuję za ogromną motywację. Rozdział w prezencie pojawi się trochę szybciej ;)





14. When I Look At You

Zrób coś wspaniałego. Może ludzie pójdą w twoje ślady ~Albert Schweitzer 

Dobre uczynki są zaraźliwe, ale z jakiegoś powodu ludzie czasem potrzebują dostać na nie pozwolenie. Może boją się wyjść ze swojej strefy bezpieczeństwa i zrobić coś, przez co mogliby się poczuć niekomfortowo. Ważne jest, żeby stanowić dobry przykład dla swojego otoczenia, ponieważ ludzie będą cię naśladować. 

~*~

*Ten sam dzień*

Przestraszona odwróciłam się w stronę Rocky'ego, który wypowiedział te słowa.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona Rydel.
- Żelki mi wypadły do wody - zachlipał chłopak.
Uderzyłam się w czoło z całej siły. Z jakiego powodu Bóg ukarał mnie takimi kretynami? Jestem aż tak zła? 
- To może po nie skocz - zaproponował bratu Ross.
- Czekaj, to nie taki zły pomysł - wyszeptał Rocky, nadal pod wielką rozpaczą i presją.
- Nie podsuwaj mu pomysłów - ostrzegła do blondynka. 
- Już po was lecę, żelusie!
- Nie! - krzyknęłam i szarpnęłam bruneta za koszulkę - cię już chyba do reszty... z resztą, co ja będę tępić język. Nie wolno mówić przy dzieciach wulgaryzmów.
- Jakich dzieciach...? - spytał Ellington, oglądając się dookoła. Nagle zajażył - Aaa, już wiem.
Ponownie walnęłam się w czoło. 
- Z kim ja żyję? - zadałam retoryczne pytanie, ale całe rodzeństwo postanowiło odpowiedzieć.
- Z nami! - krzyknęli wszyscy i zamknęli mnie w grupowym uścisku.
Ja tam byłam wszechświatem. Pomocy! 

~*~

*Kilka godzin później*

Po powrocie w końcu odzyskałam swój telefon. Uruchamiając go natychmiastowo wyświetliła mi się lista połączeń i wiadomości NIEODEBRANYCH. 
34 połączenia
56 wiadomości
Kto mnie tak kocha? 
Dwadzieścia połączeń od Christie i Toma, 12 od Olivii oraz 2 od Luke'a. No cóż, nie martwił się zbytnio. A z wiadomości? Całą skrzynkę zawaliła mi Olivia. 

Jak tam?

Co się dzieje? 

Co to, jakiś spam? 
- Co robisz? - usłyszałam głos Ross'a.
- Nie twój interes, wydawałoby się - powiedziałam dość poetycko i schowałam telefon do torebki.
Nie pozwoliłabym, aby ten sknera przeczytał moje wiadomości. 
- A co, masz chłopaka i pisze liściki miłosne, przeznaczone tylko dla ciebie, że to tak ukrywasz?
- Nie powaliłeś mnie zbytnim sarkazmem. Ucz się od mistrzyni - wskazałam na siebie palcem i wstałam z kłody, na której wcześniej siedziałam - jak tam Rocky? Poradził sobie ze stratą?
Blondyn zachichotał.
- Niezbyt dobrze sobie radzi. Gdy tylko wysiedliśmy, wbiegł w ubraniach do wody i zaczął nurkować. Znalazł coś i pochował w pudełku, aby zaraz zorganizować pogrzeb. Cały czas jest smutny. 
- Co to będzie, jeśli dziewczyna go rzuci?
Ross znowu wybuchnął śmiechem.
- Znajdzie pocieszenie u żelków! 

~*~

17 październik
poniedziałek 

W nocy ciężko było się ogarnąć po tej całej wycieczce. Gdy tylko wróciliśmy do domu, natychmiastowo poleciałam do Holtów po Abby, za którą szczerze się stęskniłam. 
Powróciwszy i wytargawszy suczkę za wszystkie czasy, która z potulnością oddawała się pieszczotom, weszłam do wanny, kąpiąc się. Gorąca woda i wygoda to nowość przez cały weekend. Może i nie mam racji, ale uważam, że kąpać się jest najlepiej w wannie. 
Przebrałam się w piżamę i spakowałam do szkoły na następny dzień. Gdy tylko przyłożyłam głowę do mięciutkiej poduszki, zasnęłam kamiennym snem. 
Mimo szybkiego zaśnięcia, które ostatnio były dla mnie nowością, spałam tylko cztery godziny. Natrętny budzik zbudził mnie równo o szóstej, abym zdążyła na czas do szkoły. 
Ubrałam się w szarą bokserkę, krótkie, jeansowe spodenki i brązowe sandały. Włosy zakręciłam lekko lokówką, usta przejechałam malinowym błyszczykiem, który wprost uwielbiam i zeszłam na dół. 
- No to jak, mamo? Udał się cel weekendowej wyprawy? - spytałam, przeżuwając kawałek jajecznicy w ustach. Popiłam posiłek herbatą cytrynową. 
- Pewnie, że tak - posłała mi lekki uśmiech - spędziliśmy w wspólnym gronie miło czas.
- Zależy, co dla kogo miłe - mruknęła Vanessa.
- Co? - mama nie usłyszała.
- Nic, tylko... Riker uwielbia, gdy się wkurzam. Specjalnie mnie irytował. Niepotrzebnie się mu spowiadałam, czego nie lubię.
- Spoko, mam to samo z Ross'em - klepnęłam siostrę po ramieniu - znam twój ból. Poznajesz chłopaka i uważasz, że możesz z nim porozmawiać, ale on i tak okazuje się rozpieszczonym, niedorośniętym umysłowo bachorem. 
- No właśnie - otworzyła szeroko oczy - to jest wredne. Uważałam, że mogę mu zaufać. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi i chciałam znów z nim pobyć, póki tu jestem. 
Póki tu jestem? To są jakieś żarty?
- Póki tu jesteś? - spytałam z pretensją w głosie - masz zamiar znowu wyjechać?
- Laura... - Van nie wiedziała, co powiedzieć - ja naprawdę... nie chcę cię zranić. Dostałam propozycję w zagrania filmie w Londynie.
W moich oczach pojawiły się łzy.
- Obiecałaś - powiedziałam zrozpaczona.
Po co jej w ogóle uwierzyłam? 
- To tylko na rok.
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? 
Brunetka milczała. Paul patrzył nie dowierzając. 
- Mam rezygnować z marzeń dla rodziny?
- Ja bym potrafiła to zrobić, gdybyś o to poprosiła - mruknęłam i wstałam od stołu. 
Trzasnęłam krzesłem i pod wielkim gniewem wbiegłam po schodach do pokoju, szarpnęłam torbę, nakładając ją na ramię i wyszłam, trzaskając drzwiami.

~*~

- Ale mi obiecała! Mogła mi nic nie obiecywać, wtedy bym się do niej z powrotem nie przywiązywała i nie cierpiała po jej wyjeździe - płakałam w ramię Olivii, gdy szłyśmy w stronę szkoły. 
Przyjaciółka nie wiedziała, co powiedzieć. Zamiast bezsensownych słów głaskała mnie pocieszająco po plecach. 
- Nie będę się bawić w psychologa i mówić, że wiem co czujesz, bo nie wiem - powiedziała, ostrożnie dobierając słowa - chciałabym ci jakoś pomóc, ale...
I tu skończyła swoją wypowiedź. 
- Wiem i dziękuję ci za wszystko - powiedziałam smutno.
- Chusteczkę? - spytała blondynka, wyciągając kawałek papieru z torebki.
Pokiwałam głową i wytarłam najpierw oczy z łez, a potem wysmarkałam nosa. Chusteczkę wyrzuciłam do pobliskiego kosza i szłam dalej. 
Żadna z nas nic nie mówiła, cieszyłyśmy się po prostu swoją obecnością. 
- Laura? - usłyszałam znajomy głos - czy coś się stało?
To był Luke. Zadał niewłaściwe pytanie, ale chociaż się mną przejmował, nie jak mój były przyjaciel, który tylko patrzył na nas z boku.
Było widać, że Ross podrywa kolejną dziewczynę.
Po weekendzie wszystko wróciło do normy - szczególnie kłótnie i reputacja nienawidzącej się pary. 
Lynch stał, a pomiędzy jego rękoma stała oparta o plecy blondynka, którą pierwszy raz na oczy widziałam. Od razu przypomniała mi się scena z zeszłej soboty, kiedy próbował mnie potraktować w ten sam sposób. 
Serce mi się krajało z przykrości, ale to już nie mój przyjaciel.
To jego życie, nie moje.
Ale zaciekawiło mnie zachowanie dziewczyny. Nie wyglądała na zainteresowaną Lynchem. Po prostu nie miała jak wyjść, a ten gadał do niej głupoty. 
Po chwili odepchnęła go od siebie.
- Zostaw mnie! - krzyknęła na pól dziedzińca i weszła do szkoły. 
No cóż, głos ma niesamowicie głośny.
- Żyjesz? - Luke pomachał mi przed oczami ręką.
Zauważyłam, że Olivia zniknęła. 
- Tak, tak. Po prostu się zamyśliłam.
- Chyba domyślam się, o kim tak myślałaś - powiedział dość chłodno - ale nie podoba mi się ten typek.
- Nie dziwię się, chyba nie myślisz, że mógłbyś się z nim przespać? 
Odstresowałam sytuację. Albo nas. Co za różnica? 
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Nie jestem gejem, jasne? - pomachał mi palcem przed nosem.
- Pamiętaj, że tylko winni się tłumaczą.
Odwróciłam się.
- Laura...
Zaczęłam odchodzić i powstrzymywałam się, aby się nie roześmiać.
Chłopak dotrzymał mi kroku, podbiegając.
- Laura...
Zacisnęłam usta w wąską linijkę. No nie, zaraz nie wytrzymam.
- Musisz mi uwierzyć. Nie. Jestem. Gejem - dał nacisk na wszystkie słowa w tym zdaniu.
- No dobra, wierzę ci - podniosłam ręce w geście poddania - tylko mógłbyś nie rozpowiadać temu każdemu, kogo spotkasz? 
- Wiesz, że nie utrzymasz pozy królowej lodu, prawda? Nie potrzebna ta ironia. 
Zatrzymałam się przy swojej szafce i spojrzałam na niego zaciekawiona. 
- Nie próbuję utrzymać tej pozycji.
- Jasne, kogo próbujesz oszukać? Odpychasz od siebie prawie wszystkich. To, że pierwszego dnia porozmawiałaś ze mną normalnie nie oznacza, że już będę twoim przyjacielem i ja dobrze o tym wiem. 
Wpisałam kod do szafki i zaczęłam wyjmować książki do hiszpańskiego. 
- Naprawdę tak uważasz? Jakoś nikt wcześniej się na to nie żalił.
- Bo każdy się ciebie boi, czego kompletnie nie rozumiem. Nie nosisz glanów, nie słuchasz metalu, nie ubierasz się jak jakiś dres czy coś...
Prychnęłam, przerywając mu. 
- Po pierwsze, nie masz pojęcia, jakiej muzyki słucham. Po drugie, nie masz pojęcia, jakie buty noszę na co dzień. Po trzecie, nie masz pojęcia, jak ubieram się po szkole. Więc uważaj na słowa, Benward. 
- I znowu to robisz... Odpychasz mnie. 
- Bo zaczynasz mnie irytować - warknęłam - nie znasz mnie, a oceniasz. Jesteś jak inni. A myślałam, że choć raz spotkam kogoś zupełnie innego. Słuchaj, nie chcę robić sobie kolejnego wroga, więc po prostu dajmy sobie spokój. I to skończmy, czego nawet nie zdążyliśmy zacząć.
Znów od niego uciekałam. Odchodziłam i zostawiałam szansę na przyjaciela, a nawet kogoś ważniejszego w przyszłości. 
- Skończyć? - jednak nie chciał dać mi spokoju - co ty chcesz kończyć? 
- Słuchaj. Nie wiem, za kogo się uważasz. Może za jakiegoś przystojnego idiotę, który wyrwie każdą laskę na swój uśmiech czy muskulaturę. Ale nic nie wiesz o moim życiu, o mnie ani o moich przyjaciołach. Jakim prawem masz zamiar nas oceniać? 
- Wiem, że nie jesteś zła na mnie.
- Jestem - warknęłam.
- Tylko w części, przyznaj się. 
Przymknęłam oczy sfrustrowana. 
- Nie twój interes.
- Twój drugi talent to aspołeczność. Prawie nikogo nie dopuszczasz pod swoją skorupę. Czemu to robisz?
- Siostra mi wyjeżdża, jasne? Znowu mnie rani! Mój ojciec siedzi w więzieniu, a matka ma mnie gdzieś! Mój brat miał poważne problemy i dopiero niedawno udało mu się wyjść z gówna! Nie rozumiesz tego, Luke? Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.
Zostawiłam osłupiałego chłopaka na środku korytarza.

~*~

Cały dzień rozmyślałam o kłótni z Lukiem, Rossie oraz tajemniczej blondynce. Nie chodziła do naszej klasy, a matka nie miała zamiaru powiedzieć mi, że ktoś ZNOWU dochodzi do naszej szkoły. 
Nie mogłam się na niczym skupić.
- Laura, spokojnie - uspokajała mnie Christie - damy radę. Leo, rytm na trzy. Patrz...
Brunetka po raz kolejny pokazała nam, jak doskonale gra na gitarze. 
- Lau, spróbuj się skupić - mruknęła Olivia i cmoknęła mnie w policzek. 
Westchnęłam.
- To nie łatwe, ale spróbuję. 
- To nowa piosenka, więc prosto nie jest, ale damy radę. 
Stanęłam obok mikrofonu i trzymałam przed sobą kartkę z tekstem, którego jeszcze nie opanowałam. 

You change your mind
Like a girl changes clothes
Yeah you P.M.S.
Like a bitch
I would know
And you over-think

- Nie mam zamiaru tego śpiewać - mruknęłam i rzuciłam tekst na podłogę - po co w ogóle te wulgaryzmy? To ma być muzyka, a nie kolejny kicz dla podjaranych nastolatek. Nie jestem dziwką i nie mam zamiaru tego propangować w piosence. 
- No dobra - poddała się Christina, bo już po raz kolejny olałam tą samą piosenkę - to może jakiś cover? Nie wiem. Paramore, Linkin Park? 
- Może "Monster" Eminema i Rihanny? - zaproponowała Liv. 
- Ta, wszystko ładnie, ale nie mam partnera do rapowania - powiedziałam zmęczona.
- Może mógłbym pomóc? - spytał Benward, wchodząc do pomieszczenia.
- A co ty tu robisz? To prywatna próba - warknął Leo. 
- I tak nie wiem, w czym chcesz pomóc. Niedawno oznajmiłeś, że wolisz aktorstwo.
- Muzykę też lubię i mógłbym pomóc. 
- Proszę bardzo. Zapewne piosenkę znasz, więc dawaj, mistrzu - powiedziałam z jadem. 

I wanted the fame, but not the cover of Newsweek
Oh well, guess beggars can't be choosey
Wanted to receive attention for my music
Wanted to be left alone in public excuse me
For wantin" my cake, and eat it too, and wantin" it both ways
Fame made me a balloon cause my ego inflated
When I blew; see, it was confusing
Cause all I wanted to do's be the Bruce Lee of loose leaf
Abused ink, used it as a tool when I blew steam
(Ooh!) Hit the lottery, oh wee

- Może być - mruknęłam.
A na koniec tego dnia wprowadziliśmy zmiany do piosenki mojego autorstwa - Determinate. 
Szukuje się wspaniały występ! 

************

Witam wszystkim! 
Wena jakaś jest i rozdział jest ;)
Czekam na komentarze!
Pozdrawiam, xx 


niedziela, 25 maja 2014

NOWY BLOG!

Zapraszam :

http://rossandlaura-another.blogspot.com/

13. Girl Up

"Rób tylko to, co mówi ci serce" ~Księżna Diana

Jest pełno takich momentów w życiu, gdy zmagamy się z podjęciem jakichś decyzji, wielkim czy małych. Serce mówi nam może jedną rzecz, rozum drugą, a znajomi jeszcze całkiem inną. Ważne jest, by rozważyć wszystkie racje, a potem zrobić to, co serce szczerze uznaje za słuszne. Nie rób automatycznie tego, co podpowiadają ci przyjaciele. Musisz podejmować samodzielnie decyzje oparte na twojej własnej intuicji.

~*~ 

16 październik
niedziela

- Wstawaj! - usłyszałam głośny krzyk Vanessy tuż nad moją głową.
Może bym i to zignorowała, ale wylała na mnie dużą ilość wody. Stanęłam natychmiastowo na równe nogi. 
- Pogięło cię czy co? 
- Nie chciałaś wstać - wytłumaczyła się siostra, udając niewinną - wychodź na zaprawę poranną.
- Na co? 
- Nie rób głupich min, tylko wychodź - prychnęła - nie wiesz, co to zaprawa poranna? To taka rozgrzewka, jak na...
- Nieważne, już rozumiem - przerwałam jej w pół słowa - wczoraj jakoś nie biegaliśmy. 
- Wczoraj to wczoraj, dzisiaj to dzisiaj.
- To mi wytłumaczyłaś - warknęłam z sarkazmem - a reszta to co? - spytałam, gdy wyjrzałam z namiotu i nikogo nie zobaczyłam.
- Zbudziłam ciebie pierwszą, bo ty jesteś mistrzynią w budzeniu ludzi. Pomożesz mi, prawda?
- Jasne - uśmiechnęłam się złośliwie i rzuciłam pierwszą lepszą rzeczą, którą miałam pod ręką, w twarz Ross'a. Tą rzeczą okazał się mój kapeć.
Wstał tak szybko jak ja, gdy dostałam wodą w twarz. I tak miał lepiej.
- Van, wywal się na Rydel - podpowiedziałam jej.
- Co ty robisz? - krzyknął Ross.
- Budzę cię - uśmiechnęłam się szeroko.
- Złaź ze mnie, ty słoniu! - wrzasnęła nagle zaspana Rydel - Vanessa, do jasnej ciasnej, co ty wyrabiasz? Robisz sobie ze mnie materac? Riker ci nie starcza?
W namiocie powstał taki gwar, że nawet nie zauważyliśmy (ja z Ross'em śmieliśmy się z kłótni naszych sióstr), a nasz namiot się wywalił, a my wszyscy na siebie. Skwitowaliśmy to wszyscy wielkim wybuchem śmiechu. Nawet Delly, która przed chwilą ledwo kontaktowała, śmiała się w najlepsze.
- Van, mówię poważnie. Przez ciebie zdrętwiała mi noga.
- Uwaga, wstaję - ostrzegłam, ale chwilę potem się o coś potknęłam i znów wyłożyłam jak długa.
- Lau! - krzyknęli wszyscy.
- Sorry, ostrzegałam. Nie mówiłam, że mi się to uda.
- Znalazła się - mruknął pod nosem Ross.
- Coś mówiłeś? Tak się składa, że to ja na tobie leżę i mam koło siebie jakiś przedmiot. Nie zawaham się go użyć, jeśli jeszcze raz powiesz coś głupiego.
- Przepraszam - podniósł ręce w geście obrony.
- Musimy stąd wyjść - powiedziała moja siostra.
- No co ty? - spytałam się jej z sarkazmem - a tak przy okazji, kto wymyślił zaprawę poranną i postanowił zdemolować nasz namiot?
- Oj, no przepraszam. Nie moja wina, że próbuję bezskutecznie dbać o waszą nadbywałą formę - usiadła prosto i założyła ręce, udając obrażoną.
Westchnęłam.
- No dobra. Przepraszam, jeśli kogoś skrzywdzę, a szczególnie ciebie, Ross - powiedziałam przesłodkim głosem - ale będę się czołgać w stronę wyjścia. Gdziekolwiek ono jest. Nie będzie prosto znaleźć dziurę w wielkim kawałku materiału.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Przy okazji narobiłam kilka siniaków Rossowi, Rydel i Vanessie, ale tej ostatniej się należało. W sumie temu pierwszemu też.
Łaziłam na czworakach dobre pięć minut, aż w końcu zmęczona położyłam się na plecach i wciągnęłam głęboko powietrze przez usta.
- I jak? - spytała blondynka.
- Nie mam pojęcia. Niech ten, który wie wszystko najlepiej i który umie wszystko najlepiej znajdzie tą dziurę, bo ja się poddaje.
- Niektóre komentarze, Marano, mogłabyś zostawić dla siebie.
- Hmm... Mogłabym, ale wtedy nie byłoby żadnej frajdy z uprzykrzania tobie życia, Lynch.
Przeturlałam się na bok, kiedy Ross zrobił to samo. Nie wiem, co potem się działo, ale ja byłam pod nim, a on patrzył na mnie z uwagą.
- Co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy?
Pokręcił przecząco głową.
- Złaź ze mnie. Jesteś moim zdaniem cięższy od Vanessy.
Zepchnęłam go ze mnie.
- Nigdy nie mów nigdy, Lau - odezwała się Rydel - ja myślałam, że na mnie leży jakiś słoń.
- No ej! - Vanessa popadła w jeszcze większego focha.
- Przepraszam. Vanessa, przepraszam! - wrzeszczała blondi - to tylko taki żart. Musisz mi uwierzyć.
- Znalazłem!

~*~

Po znalezieniu przez Ross'a wyjścia, powyjmowaliśmy nasze rzeczy i złożyliśmy namiot. Nie będzie nam potrzebny na długi czas.
- Chłodno trochę - wymamrotałam, trzęsąc się z zimna.
Przytulałam się ramionami.
- Trzeba było nałożyć bluzę - powiedziała matka.
- Może i bym miała, gdyby Ross nie wrzucił mnie do jeziora. W swetrze było mi jeszcze zimniej.
- No przepraszam. To było niechcący.
- Niechcący? Niechcący? - powtórzyłam, niedowierzając - może daj, ja popchnę cię z całej siły do jeziora i wtedy zobaczymy. Też będzie niechcący!
Tymi słowami rozpętałam kolejną kłótnię. Pierwszą od dwóch dni. Normalnie nasz rekord.
- Jeśli mi nie wierzysz, to twój problem. Tylko idealna Marano ma prawo popełniać błędy.
- Niektórych błędów się nie wybacza.
- Nawet, jeśli minęło kilka lat?
Spojrzałam na niego wilkiem. Specjalnie wraca do naszych relacji, żeby mi dopiec. Pieprzony snob.
- Tak, nawet jeśli minęło kilka lat - warknęłam.
- Dzieci, przestańcie! - krzyknęła Stormie Lynch.
- No dajcie spokój - powiedział Riker - wczoraj było tak fajnie, dziś znów zaczynacie?
- Wczoraj mnie specjalnie nie wrzucił do jeziora.
- Sama wpadłaś.
- Dlatego cię o to nie oskarżałam, idioto.
- Idioto?!
- Tak, idioto!
- Skończcie z tym! - krzyknęła moja mama - znów niszczycie wszystkim zabawę.
Zamilkłam w pół słowa, spuszczając głowę w dół. Kopałam małego kamyczka wewnętrzną częścią buta. Po chwili on spadł z żaglówki do jeziora. Zupełnie jak ja.
- Trzymaj - nagle powiedział cicho Ross, nakładając mi na ramiona swoją bluzę.
- Nie chcę jej - burknęłam oschle, zrzucając ją z ramion.
- Nie bądź taka samowystarczalna.
Westchnęłam dramatycznie i przejęłam od niego bluzę, przechodząc z aparatem na drugą stronę, jak najdalej od niego. Nie chciałam znów wylądować w wodzie.
Szczerze, to w bluzie Lyncha było mi miło. Czułam jego wodę kolońską, której nigdy nie zmienił odkąd kupiłam mu ją na urodziny. Czułam jego zapach. I muszę się zbesztać, ale mnie to rozpraszało.
Nie, Laura podpowiadała mi podświadomość Uczucia zniknęły. Nic już was nie łączy.
Gówno prawda.
Pokręciłam głowa, aby wyrzucić denerwujący głosik podświadomości z mojej głowy. Aby czymś zająć myśli, zaczęłam robić zdjęcia widokom. Drzewom, roślinom. Wodzie.
Niestety, a może jednak stety nie było tu nic ciekawszego, ale od zawsze kochałam naturę. Byłabym za tym, aby w Los Angeles było więcej natury i ekologii.
- O cholera!

*******************************

Dzień dobry wszystkim. Rozdział nudny, krótki i beznadziejny, ale brak weny. Postaram się ją jakoś odzyskać, ale nic nie obiecuję.
Następny niedługo :)



piątek, 9 maja 2014

12. My Road

"Gdy obrzucasz innych błotem, tracisz grunt" ~Przysłowie Teksańskie

Całe życie to jedno wielkie pasmo dokonywania wyborów. Zawsze mamy wybór co do tego, jak zareagować na obrażających nas ludzi. Najbardziej w świecie kusi, żeby odpłacić im tym samym, czym nas poczęstowali. Zadaj sobie pytanie, co przez to w rzeczywistości osiągniesz. Co ja osiągnęłam nienawiścią do innych? Nic. Tylko nienawiść do mnie.

~*~

15 październik
(sobota)

Po wczorajszej zabawie dość późno postanowiliśmy iść spać. Po wytarciu się i przebraniu w ciepłe ubrania zakopałam się w moim śpiworze, nakryłam dodatkowo kocem i przez pół nocy rozmawiałam z Rydel. Ross miał tak nas dość, że nałożył sobie słuchawki na uszy, co skwitowałyśmy cichym chichotem.
Ale tak naprawdę pomimo tego wszystkiego, nadal nie jesteśmy przyjaciółmi. Jeden weekend nie zmieni kilku lat nienawiści. Ale te kilka lat nienawiści zniszczyły kilkanaście przyjaźni. A Lynch i tak postanowił się ze mną głupkowato kłócić i drażnić, więc ostatecznie nasze relacje nie zmieniły biegu.
Rano wstałam najwcześniej ze wszystkich. Po dwunastej w nocy zaczęło ostro miotać namiotem, a do tego sen zakłócały krople deszczu i nie mogłam zbytnio spać. Wstałam o szóstej i przygotowawszy wszystkie ubrania i rzeczy do porannej toalety, wyplątałam się z śpiworu i wyszłam z namiotu. Od razu uderzyło mnie rześkie i zimne świeże powietrze, które mnie natychmiastowo ożywiło. Przeciągnęłam się i ruszyłam w stronę toalet. Mądra ja zapomniałam nałożyć butów i boso szłam po mokrej, leśnej ziemi. Wszystkie były pozajmowane. Westchnęłam cicho i skierowałam się w stronę jeziora. Byłam pewna, że taka kąpiel mnie orzeźwi na cały dzień.
Zdjęłam bluzkę i spodenki i w samej bieliźnie weszłam do jeziora. Drgnęłam, gdy dotknęłam lodowatej wody, która po chwili pochłonęła mnie do pasa. Przyzwyczajając się do temperatury, związałam włosy w wysokiego koka i doszłam aż do łokci.
- Pozwolisz, że się dołączę? - usłyszałam znajomy głos niedaleko swojego ucha.
Podskoczyłam w miejscu, zdziwiona.
- Nie mogę ci przecież tego zabronić - odparłam niby obojętnie i ruszałam nogami pod wodą, by się jeszcze bardziej ocieplić - poza tym, po co się pytasz, gdy jesteś już zamoczony do pasa? - odwróciłam się w stronę chłopaka.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Kwestia uprzejmości.
- A co, gdybym ci powiedziała, żebyś wyszedł, zrobiłbyś to?
Na jego twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek.
- Raczej nie.
- No właśnie - objęłam się ramionami i zagłębiałam bardziej w wodę.
- Nie utopisz się? Jesteś taka mała.
- Nie podskakuj tak, bo walniesz głową w niebo - powiedziałam z sarkazmem - duży - dodałam z nutką złośliwości w głosie.
- Oj Laura, Laura. Ty się nigdy nie zmienisz, co?
Pokręciłam przecząco głową z takim zapamiętaniem, że z koka powypadało mi kilka pasm włosów.
Ross zachichotał.
- Przezabawne, blondie - pochlapałam go lekko - jak chcesz, to chlap się w samotności - rzekłam, gdy zauważyłam, że niektóre budynki są już wolne - samotność nie jest czymś złym, tylko czasami boli.
Szłam w stronę brzegu, kiedy zatrzymał mnie jeszcze jego aksamitny głos.
- Cieszę się, że jesteś tutaj z nami.
Niestety, nie mogłam mu odpowiedzieć tego samego. Zamiast tego przyspieszyłam kroku, zebrałam swoje rzeczy i zostawiłam Lynch'a samego.

~*~

- A więc dzieci, wybierzemy się może na mały spacer? - zaproponowała Stormie.
Zaświeciły mi się oczy. Uwielbiam spacery po lesie i o wczesnej godzinie. W L.A niestety brakuje takich miejsc, gdzie mogłabym to robić.
Wszyscy chętnie przystali na propozycję blondynki. Wzięłam tylko z namiotu zegarek na rękę i sweter, bo tutaj jest często zimno. Ruszyliśmy. Zauważyłam jednak, że Rydel idzie jak najdalej od Rikera i tego drugiego, Ellingtona. Chłopak nie jest zły, ale jest tak samo głupi jak Rocky. Weź tylko powiedz słowo 'żelki', a oni jak psy do kości przybiegną i będą się łasić.
- Coś się stało? - spytałam przyjaciółki szeptem, podchodząc do niej bliżej.
- Nie - odparła krótko, ale na jej twarzy można było zauważyć złe uczucia.
- Patrz, bo ci uwierzę, Delly. Co zrobili?
- Po prostu obaj są idiotami - czułam, że Rydel próbowała mnie jak najszybciej zbyć - nic poważnego, ale powkurzać się można.
Nie chciałam jej męczyć rozmową, więc po prostu szłyśmy w ciszy. Nie odeszłam od niej ani na krok, a blondynka w końcu objęła mnie ramieniem i uraczyła słodkim uśmiechem.
- Cieszę się, że nadal jesteśmy przyjaciółkami, wiesz? - spytała cicho.
Odwzajemniłam jej gest.
- Ja również. Żałuję tylko, że tak rzadko się widujemy.
- Moi bracia wszystko niszczą, rozumiem - pokiwała głową z miną znawcy, na co prychnęłam śmiechem - nie dziwię ci się. To są zwierzęta, nie ludzie. A tak w ogóle, spóźniony prezent urodzinowy - wepchnęła mi w rękę dużych rozmiarów aparat fotograficzny.
Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.
- Przecież dostałam już od was prezent na zeszłoroczne urodziny - z rozwagą oglądałam urządzenie i delikatnie je obracałam, bojąc się, że je zniszczę.
- To taki dodatek. A jak nie chcesz - dodała prędko widząc, że chcę jej oddać z powrotem - może to być prezent na tegoroczne urodziny.
- Musiałaś na nie wydać kupę kasy - jęknęłam z podziwem.
Nigdy nie mogłam uwierzyć jaki cud dostałam, posiadając tak wspaniałych przyjaciół.
Wzruszyła ramionami.
- Wiem, że to nic nie zmieni, ale Ross dał znaczącą sumę. Prawie połowę całej ceny.
- Ross? - powtórzyłam prawie bezgłośnie i spojrzałam podejrzliwie na chłopaka, który, idąc z przodu, od czasu do czasu się odwracał.
Albo mi się wydawało, albo się jego policzek uniósł się lekko w znaczącym uśmiechu.
Rydel znów się szeroko uśmiechnęła.
- Powiedział, że jest ci to winien. Wszyscy dobrze wiemy, że oprócz muzyki kochasz też fotografię.
- Dziękuję - szczerze? Zdziwiłam się, ale i ucieszyłam.
Marzyłam o takim aparacie od kilku lat, ale on był strasznie drogi. Nie chciałam naciągać na niego mamy, a moje kieszonkowe i pieniądze po letniej pracy w sklepie z pamiątkami nie starczyły.
Przytuliłam przyjaciółkę z całych sił.
- To prezent od całej rodziny - powiedział Rocky, który, zrównawszy krok z naszym, położył rękę na moim ramieniu.
Jego też przytuliłam. I jak tu ich nie kochać?
- Pozwolicie? - spytałam grzecznie, pokazując w stronę drzew.
Chciałam wypróbować sprzęt.
- Jasne - odpowiedzieli zgodnie i przyspieszyli kroku, dając mi chwilę samotności.
Ustawiłam odpowiednią ostrość, wybrałam odpowiednie światło i pstryknęłam kilka fotek : to drzewom przypominające moje znienawidzone nauczycielki, to pięknym, kolorowym kwiatom, biedronkom i innym zwierzętom, które zdążyłam uchwycić w obiektywie. Zanim się zorientowałam, koło mojego boku stanął Ross, a reszta zniknęła. Co jest?!
- Podoba się? - spytał chłopak.
- Gdzie jest reszta? - zadałam mu pytanie - co? Aha, Rydel...
Wszystko zrozumiałam. Kiedy odchodziła, wymieniła znaczące spojrzenia z Rocky'm i uśmiechnęła się pod nosem. Zaplanowali to sobie wszystko.
- Co? - Lynch stracił reson i nie wiedział, w jakim momencie utknął w rozmowie.
- Zaplanowała, żebyśmy zostali sami.
- I udało im się - przyznał blondyn - ale ciekawe, jak tak szybko zwiali.
Złapał mnie za rękę i pociągnął, abym szybciej szła. Skierował nas w kierunku, gdzie mieliśmy iść. Na szczęście niedaleko jest zakręt i powrót do naszego obozowiska.
- Tak, podoba się prezent - przyznałam po kilku minutach ciszy.
Rossy uśmiechnął się do mnie promiennie.
- Taką miałem nadzieję.
Spacer mnie ostro zmęczył, a do tego wcale nie miałam pomysłu, jak zacząć z nim rozmowę. On chyba też przeżywał podobną rozterkę wewnętrzną. Zanim się zorientowałam, zrealizowałam mój mały plan, potykając się.
- Ross? - powiedziałam, udając ból - chyba skręciłam kostkę.
Usiadłam na ziemi, a chłopak po chwili obok mnie.
- Pokaż - próbował podwinąć mi nogawkę, ale mu przerwałam, odpychając jego rękę.
- Nie znasz się na tym - prychnęłam - mógłbyś mnie ponieść, a tam zbadaliby mnie profesjonaliści?
Przez chwilę nie mógł się zdecydować, ale w końcu, z cichym westchnięciem, wsadził mój aparat do swojego plecaka i podniósł mnie na ręce. To mi było zdecydowanie na rękę, poza tym w końcu potrzebowałam jego bliskości. Tęsknię za nim.
Na początku prawie wyprostował ręce i niósł mnie jakby najdalej od siebie, ale w końcu przybliżył mnie do siebie, a ja mogłam poczuć jego wodę kolońską i perfumy, które królowały na nim niezmiennie od kilku lat. Wtuliłam się w niego, ale niedługo trwała nasza droga, gdy prędko doszliśmy do naszego obozowiska. Nie za szybko?
- Co się stało? - podbiegła do nas moja matka i matka Lynchów.
- Laura skręciła sobie kostkę - powiedział Ross, ale ja prędko zeskoczyłam z jego rąk.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Żartowałam. Poza tym dzięki za podwózkę - posłałam mu złośliwy uśmieszek.
- Za karę nie oddam ci aparatu - wyciągnął urządzenie szybko z plecaka i pomachał mi przed oczami.
- Ej, nie bądź wredny - rękę poniósł rękę do góry, a ja skakałam jak małpa, próbując je dostać.
Nasze rodziny i przyjaciele naigrywali się z nas, a raczej ze mnie, ale nie zamierzałam mu odpuścić. W końcu skorzystałam z radykalnego środka i skoczyłam na niego jak tygrysica, skutecznie go wywalając, a chłopak w końcu zachował się jak na inteligentnego człowieka przystało i oddał moją własność. W ramach zemsty uruchomiłam aparat i pstryknęłam mu zdjęcie z fleszem prosto w twarz. Będzie świetna pamiątka.
Wstałam i otrzepałam spodnie z niewidzialnego kurzu.
- Więc co teraz robimy?

~*~

Na dziś było zaplanowane jeszcze popłynięcie kajakami, a mama w końcu, pod moim naciskiem, zgodziła się jeszcze na grupowe pójście do wesołego miasteczka, które ustawiło się w miasteczku niedaleko.
Wolałam teraz wziąć torebkę, do której wsadziłam oczywiście aparat i potrzebne rzeczy, na przykład chusteczki, i usiadłam do kajaku razem z Ross'em. Wszystko już wcześniej rozdzielili, więc i tak nie mam wyboru. A jego obecność już nie wkurza mnie tak bardzo, jak wcześniej.
Widać było, że postarał się mnie nie irytować ze względu na to, aby reszta się dobrze bawiła, a nasze głupie sprzeczki nie zniszczyły miłego weekendu.
Nałożyliśmy tylko jeszcze kamizelki i powoli wsiadaliśmy do kajaków.
Ellington oczywiście musiał się wywalić do wody, co uwieczniłam na pierwszym zdjęciu naszej wycieczki.
Próbowaliśmy z Ross'em współpracować, poruszając zgodnie wiosłami w odpowiednią stronę, ale któreś z nas coś źle robiło, bo kręciliśmy się w kółko. Skwitowaliśmy to cichymi śmiechami. W końcu, nie wiem, jakim cudem, Ross też wywalił się do wody. Miał szczęście, że miał kamizelkę, bo zbytnio nie umie pływać. Z resztą, ja też nie. Podziwiam go trochę, bo pływać nie umie, a surfować tak i nie boi się tego. Gdy próbował wejść do środka, wywalił cały kajak razem ze mną. Miałam refleks, bo złapałam szybko torebkę i podniosłam ją do góry.
Szczerze? Wyglądaliśmy jak zmokłe kury. Wspólnymi siłami odwróciliśmy kajak i najpierw wszedł on, potem pomógł mi.
- Co wy tam tak długo robicie? - echem odbił się krzyk Rydel - nie chcę dawać sugestii, ale...
- Nie kończ! - krzyknęłam ostrzegawczo - musimy ich dogonić - zwróciłam się do blondyna.
Ogólnie wieczór minął nam bardzo miło. Szybko dogoniliśmy przyjaciół, wybawiliśmy się wszyscy razem w wesołym miasteczku (w samochodach nie było nawet jak jeździć, bo cały czas ktoś we mnie wjeżdżał!) i wróciliśmy na camping. A do tego zrobiłam mnóstwo zdjęć, które na wiele lat uwiecznią naszą przyjaźń!

****************************************

Hej! I jak? Sporo Raury :) :D
Gdybym dziś poszła do szkoły, to by nie było rozdziału. Dziękujcie mojej mamie! ♥
Proszę o dużo komentarzy :)
Następny niedługo (: