niedziela, 25 maja 2014

13. Girl Up

"Rób tylko to, co mówi ci serce" ~Księżna Diana

Jest pełno takich momentów w życiu, gdy zmagamy się z podjęciem jakichś decyzji, wielkim czy małych. Serce mówi nam może jedną rzecz, rozum drugą, a znajomi jeszcze całkiem inną. Ważne jest, by rozważyć wszystkie racje, a potem zrobić to, co serce szczerze uznaje za słuszne. Nie rób automatycznie tego, co podpowiadają ci przyjaciele. Musisz podejmować samodzielnie decyzje oparte na twojej własnej intuicji.

~*~ 

16 październik
niedziela

- Wstawaj! - usłyszałam głośny krzyk Vanessy tuż nad moją głową.
Może bym i to zignorowała, ale wylała na mnie dużą ilość wody. Stanęłam natychmiastowo na równe nogi. 
- Pogięło cię czy co? 
- Nie chciałaś wstać - wytłumaczyła się siostra, udając niewinną - wychodź na zaprawę poranną.
- Na co? 
- Nie rób głupich min, tylko wychodź - prychnęła - nie wiesz, co to zaprawa poranna? To taka rozgrzewka, jak na...
- Nieważne, już rozumiem - przerwałam jej w pół słowa - wczoraj jakoś nie biegaliśmy. 
- Wczoraj to wczoraj, dzisiaj to dzisiaj.
- To mi wytłumaczyłaś - warknęłam z sarkazmem - a reszta to co? - spytałam, gdy wyjrzałam z namiotu i nikogo nie zobaczyłam.
- Zbudziłam ciebie pierwszą, bo ty jesteś mistrzynią w budzeniu ludzi. Pomożesz mi, prawda?
- Jasne - uśmiechnęłam się złośliwie i rzuciłam pierwszą lepszą rzeczą, którą miałam pod ręką, w twarz Ross'a. Tą rzeczą okazał się mój kapeć.
Wstał tak szybko jak ja, gdy dostałam wodą w twarz. I tak miał lepiej.
- Van, wywal się na Rydel - podpowiedziałam jej.
- Co ty robisz? - krzyknął Ross.
- Budzę cię - uśmiechnęłam się szeroko.
- Złaź ze mnie, ty słoniu! - wrzasnęła nagle zaspana Rydel - Vanessa, do jasnej ciasnej, co ty wyrabiasz? Robisz sobie ze mnie materac? Riker ci nie starcza?
W namiocie powstał taki gwar, że nawet nie zauważyliśmy (ja z Ross'em śmieliśmy się z kłótni naszych sióstr), a nasz namiot się wywalił, a my wszyscy na siebie. Skwitowaliśmy to wszyscy wielkim wybuchem śmiechu. Nawet Delly, która przed chwilą ledwo kontaktowała, śmiała się w najlepsze.
- Van, mówię poważnie. Przez ciebie zdrętwiała mi noga.
- Uwaga, wstaję - ostrzegłam, ale chwilę potem się o coś potknęłam i znów wyłożyłam jak długa.
- Lau! - krzyknęli wszyscy.
- Sorry, ostrzegałam. Nie mówiłam, że mi się to uda.
- Znalazła się - mruknął pod nosem Ross.
- Coś mówiłeś? Tak się składa, że to ja na tobie leżę i mam koło siebie jakiś przedmiot. Nie zawaham się go użyć, jeśli jeszcze raz powiesz coś głupiego.
- Przepraszam - podniósł ręce w geście obrony.
- Musimy stąd wyjść - powiedziała moja siostra.
- No co ty? - spytałam się jej z sarkazmem - a tak przy okazji, kto wymyślił zaprawę poranną i postanowił zdemolować nasz namiot?
- Oj, no przepraszam. Nie moja wina, że próbuję bezskutecznie dbać o waszą nadbywałą formę - usiadła prosto i założyła ręce, udając obrażoną.
Westchnęłam.
- No dobra. Przepraszam, jeśli kogoś skrzywdzę, a szczególnie ciebie, Ross - powiedziałam przesłodkim głosem - ale będę się czołgać w stronę wyjścia. Gdziekolwiek ono jest. Nie będzie prosto znaleźć dziurę w wielkim kawałku materiału.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Przy okazji narobiłam kilka siniaków Rossowi, Rydel i Vanessie, ale tej ostatniej się należało. W sumie temu pierwszemu też.
Łaziłam na czworakach dobre pięć minut, aż w końcu zmęczona położyłam się na plecach i wciągnęłam głęboko powietrze przez usta.
- I jak? - spytała blondynka.
- Nie mam pojęcia. Niech ten, który wie wszystko najlepiej i który umie wszystko najlepiej znajdzie tą dziurę, bo ja się poddaje.
- Niektóre komentarze, Marano, mogłabyś zostawić dla siebie.
- Hmm... Mogłabym, ale wtedy nie byłoby żadnej frajdy z uprzykrzania tobie życia, Lynch.
Przeturlałam się na bok, kiedy Ross zrobił to samo. Nie wiem, co potem się działo, ale ja byłam pod nim, a on patrzył na mnie z uwagą.
- Co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy?
Pokręcił przecząco głową.
- Złaź ze mnie. Jesteś moim zdaniem cięższy od Vanessy.
Zepchnęłam go ze mnie.
- Nigdy nie mów nigdy, Lau - odezwała się Rydel - ja myślałam, że na mnie leży jakiś słoń.
- No ej! - Vanessa popadła w jeszcze większego focha.
- Przepraszam. Vanessa, przepraszam! - wrzeszczała blondi - to tylko taki żart. Musisz mi uwierzyć.
- Znalazłem!

~*~

Po znalezieniu przez Ross'a wyjścia, powyjmowaliśmy nasze rzeczy i złożyliśmy namiot. Nie będzie nam potrzebny na długi czas.
- Chłodno trochę - wymamrotałam, trzęsąc się z zimna.
Przytulałam się ramionami.
- Trzeba było nałożyć bluzę - powiedziała matka.
- Może i bym miała, gdyby Ross nie wrzucił mnie do jeziora. W swetrze było mi jeszcze zimniej.
- No przepraszam. To było niechcący.
- Niechcący? Niechcący? - powtórzyłam, niedowierzając - może daj, ja popchnę cię z całej siły do jeziora i wtedy zobaczymy. Też będzie niechcący!
Tymi słowami rozpętałam kolejną kłótnię. Pierwszą od dwóch dni. Normalnie nasz rekord.
- Jeśli mi nie wierzysz, to twój problem. Tylko idealna Marano ma prawo popełniać błędy.
- Niektórych błędów się nie wybacza.
- Nawet, jeśli minęło kilka lat?
Spojrzałam na niego wilkiem. Specjalnie wraca do naszych relacji, żeby mi dopiec. Pieprzony snob.
- Tak, nawet jeśli minęło kilka lat - warknęłam.
- Dzieci, przestańcie! - krzyknęła Stormie Lynch.
- No dajcie spokój - powiedział Riker - wczoraj było tak fajnie, dziś znów zaczynacie?
- Wczoraj mnie specjalnie nie wrzucił do jeziora.
- Sama wpadłaś.
- Dlatego cię o to nie oskarżałam, idioto.
- Idioto?!
- Tak, idioto!
- Skończcie z tym! - krzyknęła moja mama - znów niszczycie wszystkim zabawę.
Zamilkłam w pół słowa, spuszczając głowę w dół. Kopałam małego kamyczka wewnętrzną częścią buta. Po chwili on spadł z żaglówki do jeziora. Zupełnie jak ja.
- Trzymaj - nagle powiedział cicho Ross, nakładając mi na ramiona swoją bluzę.
- Nie chcę jej - burknęłam oschle, zrzucając ją z ramion.
- Nie bądź taka samowystarczalna.
Westchnęłam dramatycznie i przejęłam od niego bluzę, przechodząc z aparatem na drugą stronę, jak najdalej od niego. Nie chciałam znów wylądować w wodzie.
Szczerze, to w bluzie Lyncha było mi miło. Czułam jego wodę kolońską, której nigdy nie zmienił odkąd kupiłam mu ją na urodziny. Czułam jego zapach. I muszę się zbesztać, ale mnie to rozpraszało.
Nie, Laura podpowiadała mi podświadomość Uczucia zniknęły. Nic już was nie łączy.
Gówno prawda.
Pokręciłam głowa, aby wyrzucić denerwujący głosik podświadomości z mojej głowy. Aby czymś zająć myśli, zaczęłam robić zdjęcia widokom. Drzewom, roślinom. Wodzie.
Niestety, a może jednak stety nie było tu nic ciekawszego, ale od zawsze kochałam naturę. Byłabym za tym, aby w Los Angeles było więcej natury i ekologii.
- O cholera!

*******************************

Dzień dobry wszystkim. Rozdział nudny, krótki i beznadziejny, ale brak weny. Postaram się ją jakoś odzyskać, ale nic nie obiecuję.
Następny niedługo :)



9 komentarzy:

  1. Rozdział super! Tylko proszę, napisz szybko next:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny! Daj szybko next'a błagam! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny! Wcale nie nudny!
    Czekam na nexta! :DDDDD
    Weny życzę :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny! Matko, ale ty masz talent!
    Ubóstwiam!
    Szkoda, że krótki ale jest!
    Ja chcę next!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo*-* czekam na nexta pisz szybciutko :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny
    Aww... ten moment z bluzą.
    Co się stało z Laurą? Wpadła na coś? Albo zobaczyla?
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział!!!! Czekam na nextai zapraszam na bloga, którego prowadzę z Julcią:
    raura-hate.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jest super!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  9. Historia - fantastyczna. Loffciam twego bloga.

    OdpowiedzUsuń