Łatwiej powiedzieć "nie" na początku niż na końcu -Leonardo da Vinci.
Nie chciałam się ruszać z łóżka. Chciałam tu przeleżeć całe życie, zapomnieć o wszystkim albo wtopić się, jak to w różnych dziwnych horrorach bywa. Niestety, w moim życiu wszystko musi być na przekór tego, co chcę, aby się działo. I dobrze wiedziałam, że mama nie odpuści mi, kiedy po raz kolejny zawagaruje. Ciężko jest mieć matkę dyrektorkę.
Wstałam więc, niechętnie, ale wstałam. Przy okazji pokaleczyłam sobie stopy niepozbieranym szkłem po rozbitej lampie. Faktycznie muszę chyba nikogo nie obchodzić, skoro na pewno usłyszeli hałas, a nikt się nie pojawił. Ja nawet nie pamiętam, żebym zasnęła.
Nie miałam siły na nic. Chociaż był ten plus, że było niewiele po szóstej rano i mogłam spokojnie się odprężyć, na przykład w wannie. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wybrałam z szafy czarny strój (naprawdę, wszystko było czarne!) i poszłam do łazienki. Nalałam sobie pełną wannę parującej wody i wlałam tam wszystkie detergenty. Weszłam i syknęłam cicho, gdy moja stopa dotknęła gorącej wody. Po chwili było tylko lepiej.
Po prawie godzinnej kąpieli wyszłam w końcu z wanny, dokładnie się wytarłam i ubrałam. Wilgotne włosy wysuszyłam i związałam w wysokiego kucyka, i zaczęłam malować oczy na czarno. Chciałam, żeby wiedział, że mnie nie zniszczył, nigdy. Co z tego, że to nieprawda? On ma tak myśleć.
No i się udało. Wyglądałam jak jakaś śmierć, tylko kosy mi brakowało. Nie chciałam, żeby ludzie uważali mnie za wariatkę albo się mnie obawiali, po prostu kocham ten kolor i tyle.
Gotowa zeszłam na dół. Kuchnia była pusta, na lodówce wisiała karteczka, że mama pojechała już do pracy, a Vanessa... gdzieś tam. W sumie, niech jedzie. Paul też gdzieś zniknął. Czyli tylko Abby może mi dziś potowarzyszyć i liczyć na mnie, że cokolwiek dziś zje.
Śmieszne jest to, że nawet nie muszę jej wołać. Wystarczy, że podniosę jej metalową miskę, a ta od razu zbiega ze swoim cielskiem na dół. Co ona, jakiś agent FBI?
- Cześć, ślicznotko - uśmiechnęłam się szczerze do suczki i poklepałam ją lekko po grzbiecie - no, głodna litwo, poczekaj sekundkę - powiedziałam radośnie, kiedy zaczęła trącić moją rękę zimnym nosem.
Nasypałam jej całą miskę karmy i postawiłam na miejsce. Nalałam też do drugiej miski wody, a potem umyłam ręce i zaczęłam się zastanawiać, co zjeść. Albo czy w ogóle mam ochotę coś zjeść i nie zwrócić. W końcu zdecydowałam się tylko na jabłko. Z owocem w ręce skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, aby na chwilę wyjść na werandę. Uwielbiałam rześkie, poranne powietrze. Podniosłam z ziemi, jak codziennie, nową gazetę, nawet nie wiem po co mama nadal je zamawia, skoro i tak ich nikt nie czyta; i wtedy coś zobaczyłam na końcu schodów. Niepewnie zeszłam na dół i zobaczyłam ogromny bukiet bratków. Podniosłam kwiaty i powąchałam - to były moje ulubione kwiaty. Ciekawe, kto je przysłał? Ten ktoś musi mnie znać i to dobrze. Już się w sumie domyślałam, kto to. Wystająca karteczka tylko potwierdziła moje przekonanie "Wybacz mi, proszę". Westchnęłam cicho i wróciłam do domu, zatrzaskując drzwi. Wstawiłam kwiaty do wazonu, były zbyt piękne, aby je wyrzucać. Wtedy spojrzałam na zegarek. Cholera, było dziesięć minut do lekcji!
Wzięłam swoją torbę i klucze, a potem wybiegłam znowu z domu, wypuściłam psa do ogrodu i zamknęłam drzwi na klucz. Z garażu wypakowałam swój stary, dawno nieużywany rower i znalazłam jakąś blokadę. No cóż, Olivia będzie musiała pogodzić się z faktem, że dziś pójdzie sama do szkoły. Już pewnie to zrobiła.
Jechałam chyba najszybciej w całym swoim krótkim życiu. Nie zdziwiłabym się, gdyby za rogiem walnęła mnie jakaś ciężarówka, ale teraz ważniejsze było nie spóźnić się - przez Rossa zmarnowałam już cały limit cierpliwości matki i innych nauczycieli. A biologica nie należy do najsympatyczniejszych kobiet.
Przed szkołą, cała zdyszana, zsiadłam z roweru i przypięłam go do bramki. Biegiem weszłam do szkoły i odetchnęłam z ulgą widząc, że pani Knight dopiero schodzi z góry. Jej szpilki nie umożliwiają na szybsze manewry, więc mam jeszcze dużo czasu. Szybko wbiegłam do sali, nim zdążyła wyjść zza zakrętu prowadzącego do pomieszczenia. Wzrok wszystkich był wbity we mnie - normalność. Nie miałam nic do powiedzenia, bo taka ludzka natura - po co przejmować się swoim życiem, skoro można cudzym?
W kilka sekund w moim wnętrzu kłębiło się uczucie złości na Olivię oraz niechęci do Ross'a. Przyjaciółka postanowiła mnie wystawić i zamienili się z Rossem miejscami - teraz blondynka siedziała koło Dove, a blondyn w ławce, na jej miejscu. Już miałam budować w myślach jakiś plan, jak zabijam swoją najlepszą przyjaciółkę, a potem morduję mojego chłopaka, ale przerwała mi kobieta wchodząca do sali. Z całej siły trzasnęła drzwiami, aby zwrócić na nas swoją uwagę, a ja, chcąc czy nie chcąc, musiałam usiąść koło Lynch'a. Przewróciłam teatralnie oczami i usiadłam na swoim miejscu, wcześniej wyciągając książkę i piórnik, a torbę zrzucając na ziemię. Zaczął się wykład powtórkowy o DNA. Nie słuchałam jej, wciąż myślałam czymś innym. Ross musiał wszystko powiedzieć Holt, a ta dobroduszna dla wszystkich istota chciała mu pomóc.
- Wiem, że jesteś zła - usłyszałam szept.
Zacisnęłam mocno oczy.
- Nic nie wiesz - parsknęłam cicho - daj spokój.
- Chcesz robić awanturę o to do końca życia?
- Jeśli będzie trzeba - nawet na niego nie patrzyłam - skoro tak ciężko było ci to powiedzieć, to co będzie, jak zrobisz coś gorszego?
Usłyszałam, jak zachłysnął się powietrzem.
- Uważasz, że mógłbym cię zdradzić? Daj spokój, Laura. Nie zrobiłbym ci tego - spojrzał na chwilę na tablicę - kwas azotowy i reszta kwasu fosforowego, pani Knight - podał odpowiedź na pytanie, którego nawet nie słyszałam.
Automatycznie otworzyłam oczy i spojrzałam na starą maniaczkę kotów - patrzyła na nas wściekła, ale nie mogła dużo zrobić, skoro nie udało jej się złapać Ross'a na "złym uczynku".
- Przepraszam cię - znowu usłyszałam - jest szansa, że ci to wynagrodzę?
Przegryzłam dolną wargę.
- Jasne, że jest.
Uśmiechnął się lekko, kiedy w końcu na niego spojrzałam.
- Więc, zabieram cię dziś w dwa miejsca.
- Jeszcze się nie zgodziłam - przerwałam mu, ale byłam podekscytowana kolejną randką z nim.
W moim brzuchu kłębiło się stado motyli i chciałam się uderzyć w twarz za to, że tak na mnie działa, że nawet moja złość do niego znika w jednej sekundzie, a nawet i krócej.
- Pierwsze będzie świetne, dobrze będziemy się bawić - zignorował moją uwagę - a w drugim będzie romantycznie. Zgadasz się?
Spojrzałam na niego z przymrużonych powiek.
- Uważasz, że jeśli przyślesz mi bukiet kwiatów i przeprosisz, to wszystko będzie w porządku? Jedno przepraszam nie wystarczy, aby wszystko było fajnie. Spróbuj wbić kilka gwoździ w ścianę, a potem je wyjmij. Będą dziury. Pomyśl, że taki gwóźdź wbiłeś w moje serce.
- Przecież się staram - westchnął - chcę, żebyś to zapomniała, ale ty zawsze wszystko utrudniasz.
- Ciekawe - odparłam z sarkazmem - już taka jestem. Nikt ci nie kazał się ze mną wiązać. Kto w ogóle powiedział, że związki są łatwe?
Zacisnął ręce w pięści tuż przy końcu blatu. Jego knykcie pobielały.
- Porozmawiamy o tym po lekcji.
- Jeżeli uda ci się mnie złapać - powiedziałam wyzywająco.
- Masz zamiar uciekać? Chcesz zachowywać się jak dziecko?
- To nie ja uciekam od problemów w tym związku - parsknęłam, tym razem już zbyt głośno.
Uwaga wszystkich w klasie była zwrócona ku nam.
- Och, przepraszam, że nie jestem dorosły - Ross też już nie kontrolował głośności swego głosu - bo Laurze podobają się tylko dorośli, poważni mężczyźni!
- To nie prawda! - wstałam, głośno odsuwając krzesło. Nawet stojąc byłam niewiele wyższa od niego, gdy siedział - bawiłam się z tobą bardzo długo, wiesz?! Znam twoich braci i to powinno mi wystarczyć, żeby uważać cię za dość odpowiedzialnego! Ale oczywiście tylko ja stwarzam problemy! Przecież to tylko błahostki! Nie ma się nigdy czym martwić! Kogo to obchodzi, że zmarnowałeś czternaście lat naszej przyjaźni dla zwykłych idiotów pozbawionych jakichkolwiek uczuć, zostawiając mnie na ponad cztery lata! - teraz i on wstał, chcąc się wtrącić, ale mu na to nie pozwoliłam - nie praw mi morałów o tym, że stwarzam problemy, bo one zawsze są! Między nami one są zawsze, nie potrafimy ich pokonać! Nie potrafimy pójść na kompromis, jak inni ludzie w innych związkach, tylko wiecznie się kłócimy, bo się strasznie różnimy i...
I w tej chwili zrozumiałam już stwierdzenie, że pocałunek wymyślili mężczyźni, aby uciszyć kobiety. Ross nie pozwolił mi się od niego odciągnąć, kiedy zamknął moje nadgarstki w swoich dłoniach. Po chwili mnie już też przestało obchodzić, że oglądają nas ci wszyscy ludzie, na pewno zaraz będziemy mieli kłopoty, powinnam być na niego piekielnie wściekła i upierać się, aby go odepchnąć - o nie. Ja po prostu zaczęłam oddawać wszystkie pocałunki, po kolei. Spodziewałam się wszystkiego - że zaczną zaraz wszyscy krzyczeć, śmiać się z nas, biologica na nas nawrzeszczy i wyśle do dyrektora albo wpisze uwagę, że zachowujemy się jakbyśmy grali w komedii romantycznej (w sumie, całe moje życie i związek z Lynch'ami to jedna wielka komedia!), ale na pewno nie tego, że wszyscy zaczną nam bić brawo, a kobieta będzie wycierała łzy płynące po jej twarzy.
Na pewno nie było już mowy o kontynuowaniu dalej lekcji ani o tym, że usiądę po tym wszystkim z nim w ławce i zacznę myśleć o biologii. Zamiast tego, gdy oderwaliśmy się już od siebie po prostu wybiegłam z klasy. Potrzebowałam chwili samotności, ale wiedziałam, że gdy będę stała na korytarzu zaraz Christie, Olivia albo Ross znajdą mnie i mój plan spłonie na panewce. Biegłam więc prosto przed siebie, torba obijała mi boki, bolało mnie wszystko, a zwłaszcza rozdarte serce i musiałam się po prostu schować. Nie pomyślałabym, że to będzie sala woźnych, ale nie było innego wyboru. Zsunęłam się po zamkniętych drzwiach i zaczęłam niekontrolowanie płakać. Wszystko było takie trudne, a on tego nie ułatwiał. Walnęłam mocno otwartą dłonią w ścianę i zaczęłam krzyczeć - tusz spływał mi po policzkach, a na moich rękach zostawały czarne plamy symbolizujące moje jeszcze niedawno idealnie pomalowane oczy.
Nie spodziewałam się, że chłopak znajdzie mnie tak szybko. Wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz, siadając koło mnie. Szlag, czemu ja nie zamknęłam tych drzwi?
- Możemy pogadać?
- O czym chcesz pogadać? O tym, jak już tego wszystkiego mam dość? Że czasami czuję się nikomu niepotrzebna i chcę się zabić? Pociąć się nie jest trudno, w domu znajduje się mnóstwo żyletek albo nawet noży.
Westchnął głęboko i starł swoją ręką moje łzy. Jego gorący dotyk mnie poparzył, więc się od niego odsunęłam. To było niekontrolowane.
- Jesteś mi potrzebna. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - nie zraził się, wręcz przeciwnie, znowu się do mnie przysunął - Laura, proszę cię. Nie chciałem cię nigdy skrzywdzić, wybacz mi - jego głos brzmiał bardzo smutno, drżał, ale nie wiedziałam, czy mu wierzyć, zawsze był świetnym aktorem - uwierz mi. Czemu ci tak trudno uwierzyć w swoją wartość? Jesteś nam wszystkim potrzebna. Mamie, Vanessie, Paulowi, mojej całej rodzinie, twoim przyjaciołom. Mi.
Znowu łzy popłynęły z moich oczu. Usiadłam blondynowi na kolanach i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową, która miarowo podnosiła się i upadała, a serce biło strasznie szybko. Objął mnie swoimi silnymi ramionami i całował wciąż w czoło, we włosy, gdzie tylko dosięgał, wciąż powtarzając jak bardzo mnie kocha.
- Ja też cię kocham - wymamrotałam wciąż w niego wtulona. Oderwałam się od niego i spojrzałam na jego koszulkę - przepraszam.
- Nic się nie stało. Odpierze się. Więc wszystko pomiędzy nami w porządku? Znowu jesteśmy razem, bez kłótni?
Pokiwałam lekko głową.
- Ale musisz mi obiecać, że już wszystko będziesz mi mówił.
- Obiecuję. W sumie nie mam innego wyboru. Opowiedziałem wszystko wczoraj Rydel, była na mnie potwornie wściekła i dała mi jakąś kartkę do podpisu. Okazało się, że mam cię przeprosić i obiecać nigdy nie skrzywdzić albo ona skrzywdzi mnie. Widząc jej wczorajszą minę wolę tego nie zmarnować, poza tym twoje uczucia są najważniejsze.
Zachichotałam.
- Wrócimy już dziś do domu? - spytałam cicho.
Pokiwał głową.
- Dla ciebie wszystko, kochanie - pogłaskał mnie po włosach - mogą mnie nawet wywalić ze szkoły dla ciebie.
- Porozmawiam o tym z mamą - nie potrafiłam mówić głośniej, miałam okropną chrypkę - przepraszam cię, Ross.
- Ja ciebie bardziej, Laur - pocałował mnie czule - ale ty za to obiecaj, że już nigdy nie spróbujesz się skrzywdzić, już zawsze przy mnie zostaniesz i zawsze będziesz mi wierzyć.
- Obiecuję - wyszeptałam.
Może i byłoby to bardziej romantyczne, gdybyśmy byli w ogrodzie pełnym róż. Albo na jakimś pikniku. A zamiast tego kisimy się w kącie woźnego.
Ugh, life is brutal.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał - chodźmy już, proszę - złapał mnie za dłoń i wyprowadził ze szkoły. Nie obchodził go mój okropny wygląd, nie wstydził się mnie. Tak bardzo go kocham.
- Więc... ślub nadal aktualny?
- Jasne - uśmiechnął się szeroko - gdybyś mi nie wybaczyła, w ogóle bym tam nie poszedł i byśmy zrobili przykrość Jessice.
Pamiętałam Jessy. Często w młodości przyjeżdżała do Lynch'ów. Pamiętam, że zawsze ganiałam ją i Rydel, chcąc być taka sama jak one. Kochałam je i często się z nimi bawiłam. Jessica jest w wieku mojej starszej przyjaciółki, ale różnica wieku nigdy nie robiła nam różnicy. Tak dawno jej nie widziałam. W sumie od końca szkoły podstawowej.
- Ślub i wesele są za tydzień, w sobotę - oznajmił - jesteś pewna, że w końcu znajdziesz tę idealną sukienkę?
- Jestem pewna - kiwnęłam głową - albo ty mi pomożesz.
- Raczej Rydel. Ona się bardziej zna na modzie, poza tym wolę umrzeć na miejscu z zachwytu na twój widok, a nie przed przebieralnią w sklepie z damskimi ubraniami. Nie chcę myśleć, jak zareagowałaby ekspedientka.
- Ukradłaby mi cię i nie wypuściła już nigdy ze swego łóżka - zażartowałam - mogłaby już mi pomóc?
Wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na godzinę.
- Jasne. Powinna już być w domu.
Kto by pomyślał, że przez tę godzinę tak wiele się zdarzy?
7 listopad
poniedziałek
Nie chciałam się ruszać z łóżka. Chciałam tu przeleżeć całe życie, zapomnieć o wszystkim albo wtopić się, jak to w różnych dziwnych horrorach bywa. Niestety, w moim życiu wszystko musi być na przekór tego, co chcę, aby się działo. I dobrze wiedziałam, że mama nie odpuści mi, kiedy po raz kolejny zawagaruje. Ciężko jest mieć matkę dyrektorkę.
Wstałam więc, niechętnie, ale wstałam. Przy okazji pokaleczyłam sobie stopy niepozbieranym szkłem po rozbitej lampie. Faktycznie muszę chyba nikogo nie obchodzić, skoro na pewno usłyszeli hałas, a nikt się nie pojawił. Ja nawet nie pamiętam, żebym zasnęła.
Nie miałam siły na nic. Chociaż był ten plus, że było niewiele po szóstej rano i mogłam spokojnie się odprężyć, na przykład w wannie. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wybrałam z szafy czarny strój (naprawdę, wszystko było czarne!) i poszłam do łazienki. Nalałam sobie pełną wannę parującej wody i wlałam tam wszystkie detergenty. Weszłam i syknęłam cicho, gdy moja stopa dotknęła gorącej wody. Po chwili było tylko lepiej.
Po prawie godzinnej kąpieli wyszłam w końcu z wanny, dokładnie się wytarłam i ubrałam. Wilgotne włosy wysuszyłam i związałam w wysokiego kucyka, i zaczęłam malować oczy na czarno. Chciałam, żeby wiedział, że mnie nie zniszczył, nigdy. Co z tego, że to nieprawda? On ma tak myśleć.
No i się udało. Wyglądałam jak jakaś śmierć, tylko kosy mi brakowało. Nie chciałam, żeby ludzie uważali mnie za wariatkę albo się mnie obawiali, po prostu kocham ten kolor i tyle.
Gotowa zeszłam na dół. Kuchnia była pusta, na lodówce wisiała karteczka, że mama pojechała już do pracy, a Vanessa... gdzieś tam. W sumie, niech jedzie. Paul też gdzieś zniknął. Czyli tylko Abby może mi dziś potowarzyszyć i liczyć na mnie, że cokolwiek dziś zje.
Śmieszne jest to, że nawet nie muszę jej wołać. Wystarczy, że podniosę jej metalową miskę, a ta od razu zbiega ze swoim cielskiem na dół. Co ona, jakiś agent FBI?
- Cześć, ślicznotko - uśmiechnęłam się szczerze do suczki i poklepałam ją lekko po grzbiecie - no, głodna litwo, poczekaj sekundkę - powiedziałam radośnie, kiedy zaczęła trącić moją rękę zimnym nosem.
Nasypałam jej całą miskę karmy i postawiłam na miejsce. Nalałam też do drugiej miski wody, a potem umyłam ręce i zaczęłam się zastanawiać, co zjeść. Albo czy w ogóle mam ochotę coś zjeść i nie zwrócić. W końcu zdecydowałam się tylko na jabłko. Z owocem w ręce skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, aby na chwilę wyjść na werandę. Uwielbiałam rześkie, poranne powietrze. Podniosłam z ziemi, jak codziennie, nową gazetę, nawet nie wiem po co mama nadal je zamawia, skoro i tak ich nikt nie czyta; i wtedy coś zobaczyłam na końcu schodów. Niepewnie zeszłam na dół i zobaczyłam ogromny bukiet bratków. Podniosłam kwiaty i powąchałam - to były moje ulubione kwiaty. Ciekawe, kto je przysłał? Ten ktoś musi mnie znać i to dobrze. Już się w sumie domyślałam, kto to. Wystająca karteczka tylko potwierdziła moje przekonanie "Wybacz mi, proszę". Westchnęłam cicho i wróciłam do domu, zatrzaskując drzwi. Wstawiłam kwiaty do wazonu, były zbyt piękne, aby je wyrzucać. Wtedy spojrzałam na zegarek. Cholera, było dziesięć minut do lekcji!
Wzięłam swoją torbę i klucze, a potem wybiegłam znowu z domu, wypuściłam psa do ogrodu i zamknęłam drzwi na klucz. Z garażu wypakowałam swój stary, dawno nieużywany rower i znalazłam jakąś blokadę. No cóż, Olivia będzie musiała pogodzić się z faktem, że dziś pójdzie sama do szkoły. Już pewnie to zrobiła.
Jechałam chyba najszybciej w całym swoim krótkim życiu. Nie zdziwiłabym się, gdyby za rogiem walnęła mnie jakaś ciężarówka, ale teraz ważniejsze było nie spóźnić się - przez Rossa zmarnowałam już cały limit cierpliwości matki i innych nauczycieli. A biologica nie należy do najsympatyczniejszych kobiet.
Przed szkołą, cała zdyszana, zsiadłam z roweru i przypięłam go do bramki. Biegiem weszłam do szkoły i odetchnęłam z ulgą widząc, że pani Knight dopiero schodzi z góry. Jej szpilki nie umożliwiają na szybsze manewry, więc mam jeszcze dużo czasu. Szybko wbiegłam do sali, nim zdążyła wyjść zza zakrętu prowadzącego do pomieszczenia. Wzrok wszystkich był wbity we mnie - normalność. Nie miałam nic do powiedzenia, bo taka ludzka natura - po co przejmować się swoim życiem, skoro można cudzym?
W kilka sekund w moim wnętrzu kłębiło się uczucie złości na Olivię oraz niechęci do Ross'a. Przyjaciółka postanowiła mnie wystawić i zamienili się z Rossem miejscami - teraz blondynka siedziała koło Dove, a blondyn w ławce, na jej miejscu. Już miałam budować w myślach jakiś plan, jak zabijam swoją najlepszą przyjaciółkę, a potem morduję mojego chłopaka, ale przerwała mi kobieta wchodząca do sali. Z całej siły trzasnęła drzwiami, aby zwrócić na nas swoją uwagę, a ja, chcąc czy nie chcąc, musiałam usiąść koło Lynch'a. Przewróciłam teatralnie oczami i usiadłam na swoim miejscu, wcześniej wyciągając książkę i piórnik, a torbę zrzucając na ziemię. Zaczął się wykład powtórkowy o DNA. Nie słuchałam jej, wciąż myślałam czymś innym. Ross musiał wszystko powiedzieć Holt, a ta dobroduszna dla wszystkich istota chciała mu pomóc.
- Wiem, że jesteś zła - usłyszałam szept.
Zacisnęłam mocno oczy.
- Nic nie wiesz - parsknęłam cicho - daj spokój.
- Chcesz robić awanturę o to do końca życia?
- Jeśli będzie trzeba - nawet na niego nie patrzyłam - skoro tak ciężko było ci to powiedzieć, to co będzie, jak zrobisz coś gorszego?
Usłyszałam, jak zachłysnął się powietrzem.
- Uważasz, że mógłbym cię zdradzić? Daj spokój, Laura. Nie zrobiłbym ci tego - spojrzał na chwilę na tablicę - kwas azotowy i reszta kwasu fosforowego, pani Knight - podał odpowiedź na pytanie, którego nawet nie słyszałam.
Automatycznie otworzyłam oczy i spojrzałam na starą maniaczkę kotów - patrzyła na nas wściekła, ale nie mogła dużo zrobić, skoro nie udało jej się złapać Ross'a na "złym uczynku".
- Przepraszam cię - znowu usłyszałam - jest szansa, że ci to wynagrodzę?
Przegryzłam dolną wargę.
- Jasne, że jest.
Uśmiechnął się lekko, kiedy w końcu na niego spojrzałam.
- Więc, zabieram cię dziś w dwa miejsca.
- Jeszcze się nie zgodziłam - przerwałam mu, ale byłam podekscytowana kolejną randką z nim.
W moim brzuchu kłębiło się stado motyli i chciałam się uderzyć w twarz za to, że tak na mnie działa, że nawet moja złość do niego znika w jednej sekundzie, a nawet i krócej.
- Pierwsze będzie świetne, dobrze będziemy się bawić - zignorował moją uwagę - a w drugim będzie romantycznie. Zgadasz się?
Spojrzałam na niego z przymrużonych powiek.
- Uważasz, że jeśli przyślesz mi bukiet kwiatów i przeprosisz, to wszystko będzie w porządku? Jedno przepraszam nie wystarczy, aby wszystko było fajnie. Spróbuj wbić kilka gwoździ w ścianę, a potem je wyjmij. Będą dziury. Pomyśl, że taki gwóźdź wbiłeś w moje serce.
- Przecież się staram - westchnął - chcę, żebyś to zapomniała, ale ty zawsze wszystko utrudniasz.
- Ciekawe - odparłam z sarkazmem - już taka jestem. Nikt ci nie kazał się ze mną wiązać. Kto w ogóle powiedział, że związki są łatwe?
Zacisnął ręce w pięści tuż przy końcu blatu. Jego knykcie pobielały.
- Porozmawiamy o tym po lekcji.
- Jeżeli uda ci się mnie złapać - powiedziałam wyzywająco.
- Masz zamiar uciekać? Chcesz zachowywać się jak dziecko?
- To nie ja uciekam od problemów w tym związku - parsknęłam, tym razem już zbyt głośno.
Uwaga wszystkich w klasie była zwrócona ku nam.
- Och, przepraszam, że nie jestem dorosły - Ross też już nie kontrolował głośności swego głosu - bo Laurze podobają się tylko dorośli, poważni mężczyźni!
- To nie prawda! - wstałam, głośno odsuwając krzesło. Nawet stojąc byłam niewiele wyższa od niego, gdy siedział - bawiłam się z tobą bardzo długo, wiesz?! Znam twoich braci i to powinno mi wystarczyć, żeby uważać cię za dość odpowiedzialnego! Ale oczywiście tylko ja stwarzam problemy! Przecież to tylko błahostki! Nie ma się nigdy czym martwić! Kogo to obchodzi, że zmarnowałeś czternaście lat naszej przyjaźni dla zwykłych idiotów pozbawionych jakichkolwiek uczuć, zostawiając mnie na ponad cztery lata! - teraz i on wstał, chcąc się wtrącić, ale mu na to nie pozwoliłam - nie praw mi morałów o tym, że stwarzam problemy, bo one zawsze są! Między nami one są zawsze, nie potrafimy ich pokonać! Nie potrafimy pójść na kompromis, jak inni ludzie w innych związkach, tylko wiecznie się kłócimy, bo się strasznie różnimy i...
I w tej chwili zrozumiałam już stwierdzenie, że pocałunek wymyślili mężczyźni, aby uciszyć kobiety. Ross nie pozwolił mi się od niego odciągnąć, kiedy zamknął moje nadgarstki w swoich dłoniach. Po chwili mnie już też przestało obchodzić, że oglądają nas ci wszyscy ludzie, na pewno zaraz będziemy mieli kłopoty, powinnam być na niego piekielnie wściekła i upierać się, aby go odepchnąć - o nie. Ja po prostu zaczęłam oddawać wszystkie pocałunki, po kolei. Spodziewałam się wszystkiego - że zaczną zaraz wszyscy krzyczeć, śmiać się z nas, biologica na nas nawrzeszczy i wyśle do dyrektora albo wpisze uwagę, że zachowujemy się jakbyśmy grali w komedii romantycznej (w sumie, całe moje życie i związek z Lynch'ami to jedna wielka komedia!), ale na pewno nie tego, że wszyscy zaczną nam bić brawo, a kobieta będzie wycierała łzy płynące po jej twarzy.
Na pewno nie było już mowy o kontynuowaniu dalej lekcji ani o tym, że usiądę po tym wszystkim z nim w ławce i zacznę myśleć o biologii. Zamiast tego, gdy oderwaliśmy się już od siebie po prostu wybiegłam z klasy. Potrzebowałam chwili samotności, ale wiedziałam, że gdy będę stała na korytarzu zaraz Christie, Olivia albo Ross znajdą mnie i mój plan spłonie na panewce. Biegłam więc prosto przed siebie, torba obijała mi boki, bolało mnie wszystko, a zwłaszcza rozdarte serce i musiałam się po prostu schować. Nie pomyślałabym, że to będzie sala woźnych, ale nie było innego wyboru. Zsunęłam się po zamkniętych drzwiach i zaczęłam niekontrolowanie płakać. Wszystko było takie trudne, a on tego nie ułatwiał. Walnęłam mocno otwartą dłonią w ścianę i zaczęłam krzyczeć - tusz spływał mi po policzkach, a na moich rękach zostawały czarne plamy symbolizujące moje jeszcze niedawno idealnie pomalowane oczy.
Nie spodziewałam się, że chłopak znajdzie mnie tak szybko. Wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz, siadając koło mnie. Szlag, czemu ja nie zamknęłam tych drzwi?
- Możemy pogadać?
- O czym chcesz pogadać? O tym, jak już tego wszystkiego mam dość? Że czasami czuję się nikomu niepotrzebna i chcę się zabić? Pociąć się nie jest trudno, w domu znajduje się mnóstwo żyletek albo nawet noży.
Westchnął głęboko i starł swoją ręką moje łzy. Jego gorący dotyk mnie poparzył, więc się od niego odsunęłam. To było niekontrolowane.
- Jesteś mi potrzebna. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - nie zraził się, wręcz przeciwnie, znowu się do mnie przysunął - Laura, proszę cię. Nie chciałem cię nigdy skrzywdzić, wybacz mi - jego głos brzmiał bardzo smutno, drżał, ale nie wiedziałam, czy mu wierzyć, zawsze był świetnym aktorem - uwierz mi. Czemu ci tak trudno uwierzyć w swoją wartość? Jesteś nam wszystkim potrzebna. Mamie, Vanessie, Paulowi, mojej całej rodzinie, twoim przyjaciołom. Mi.
Znowu łzy popłynęły z moich oczu. Usiadłam blondynowi na kolanach i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową, która miarowo podnosiła się i upadała, a serce biło strasznie szybko. Objął mnie swoimi silnymi ramionami i całował wciąż w czoło, we włosy, gdzie tylko dosięgał, wciąż powtarzając jak bardzo mnie kocha.
- Ja też cię kocham - wymamrotałam wciąż w niego wtulona. Oderwałam się od niego i spojrzałam na jego koszulkę - przepraszam.
- Nic się nie stało. Odpierze się. Więc wszystko pomiędzy nami w porządku? Znowu jesteśmy razem, bez kłótni?
Pokiwałam lekko głową.
- Ale musisz mi obiecać, że już wszystko będziesz mi mówił.
- Obiecuję. W sumie nie mam innego wyboru. Opowiedziałem wszystko wczoraj Rydel, była na mnie potwornie wściekła i dała mi jakąś kartkę do podpisu. Okazało się, że mam cię przeprosić i obiecać nigdy nie skrzywdzić albo ona skrzywdzi mnie. Widząc jej wczorajszą minę wolę tego nie zmarnować, poza tym twoje uczucia są najważniejsze.
Zachichotałam.
- Wrócimy już dziś do domu? - spytałam cicho.
Pokiwał głową.
- Dla ciebie wszystko, kochanie - pogłaskał mnie po włosach - mogą mnie nawet wywalić ze szkoły dla ciebie.
- Porozmawiam o tym z mamą - nie potrafiłam mówić głośniej, miałam okropną chrypkę - przepraszam cię, Ross.
- Ja ciebie bardziej, Laur - pocałował mnie czule - ale ty za to obiecaj, że już nigdy nie spróbujesz się skrzywdzić, już zawsze przy mnie zostaniesz i zawsze będziesz mi wierzyć.
- Obiecuję - wyszeptałam.
Może i byłoby to bardziej romantyczne, gdybyśmy byli w ogrodzie pełnym róż. Albo na jakimś pikniku. A zamiast tego kisimy się w kącie woźnego.
Ugh, life is brutal.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał - chodźmy już, proszę - złapał mnie za dłoń i wyprowadził ze szkoły. Nie obchodził go mój okropny wygląd, nie wstydził się mnie. Tak bardzo go kocham.
- Więc... ślub nadal aktualny?
- Jasne - uśmiechnął się szeroko - gdybyś mi nie wybaczyła, w ogóle bym tam nie poszedł i byśmy zrobili przykrość Jessice.
Pamiętałam Jessy. Często w młodości przyjeżdżała do Lynch'ów. Pamiętam, że zawsze ganiałam ją i Rydel, chcąc być taka sama jak one. Kochałam je i często się z nimi bawiłam. Jessica jest w wieku mojej starszej przyjaciółki, ale różnica wieku nigdy nie robiła nam różnicy. Tak dawno jej nie widziałam. W sumie od końca szkoły podstawowej.
- Ślub i wesele są za tydzień, w sobotę - oznajmił - jesteś pewna, że w końcu znajdziesz tę idealną sukienkę?
- Jestem pewna - kiwnęłam głową - albo ty mi pomożesz.
- Raczej Rydel. Ona się bardziej zna na modzie, poza tym wolę umrzeć na miejscu z zachwytu na twój widok, a nie przed przebieralnią w sklepie z damskimi ubraniami. Nie chcę myśleć, jak zareagowałaby ekspedientka.
- Ukradłaby mi cię i nie wypuściła już nigdy ze swego łóżka - zażartowałam - mogłaby już mi pomóc?
Wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na godzinę.
- Jasne. Powinna już być w domu.
Kto by pomyślał, że przez tę godzinę tak wiele się zdarzy?
~*~
*Rydel*
*Rydel*
Kiedy wychodziłam z domu nie pomyślałam, że mogę sobie nie dać rady z zakupami. A szykowało się ich naprawdę dużo. Ell miał być ze mną, ale ostatni raz widziałam go pół godziny temu przy automacie. Kłócił się z jakimś rozpieszczonym chłopcem o to, kto jest lepszy w jakąś głupią grę.
Pchałam ciężki wózek tym razem w stronę działu z słodyczami. Rocky by mnie chyba zjadł, gdybym nie kupiła mu ulubionej paczki żelków. Wrzuciłam kilka paczek słodyczy do koszyka i zaczęłam myśleć o Rossie i Laurze. Marano jest moją najlepszą przyjaciółką, z jej starszą siostrą mam trochę gorszy kontakt, bo Vanessy długo nie było. Zależy mi na jej szczęściu; jej i mojego brata. Oboje tyle wycierpieli, że im się to należy.
Czasami się zastanawiam, czemu nie mam takiej zdolności, że mogę rozmyślać i zwracać uwagę na otoczenie. Ale w sumie, tym razem to może szczęście.
Spojrzałam na siedzącego na ziemi chłopaka, którego akurat potrąciłam i się rozmarzyłam. Ciemne włosy opadały mu na czarujące, niebieskie oczy, jego policzki były zaróżowione, usta lekko otwarte, a przez obcisłą bluzkę, którą miał na sobie można było zauważyć rysujące się mięśnie. Zauważyłam, jak z lekkim szokiem patrzy na mnie, cały czas rozmasowując sobie kostkę.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - schyliłam się ku niemu - przepraszam, przepraszam...
- Nic mi nie jest - odparł zdziwiony - jestem Bruce - wyciągnął ku mnie rękę.
- Rydel - też wyciągnęłam do niego rękę, ale już nie w geście przywitania, ale żeby pomóc mu wstać - mocno cię boli?
- Szczerze? Moja siostrzenica robiła mi zabieg kosmetyczny, tamto bolało o wiele bardziej.
Uśmiechnęłam się szczerze i pomogłam chłopakowi się podnieść na swoje nogi. Owinęłam jego ramię wokół mojej szyi, sama złapałam jedną ręką jego talię, a drugą wózek i odwróciłam się w drugą stronę, do części odzieżowej. Tam zawsze są ławeczki, aby mierzyć buty, a mój nowy znajomy musi teraz szczególnie usiąść.
- Dzięki - stęknął i usiadł - muszę teraz kogoś znaleźć, aby pomógł mi dojechać do domu.
Zmarszczyłam czoło i wyciągnęłam telefon z kieszeni.
- Poczekaj chwilę - wymamrotałam i znalazłam w kontaktach odpowiedni numer, oddalając się od bruneta - no odbierz ten przeklęty telefon, idio... o, cześć Ell! - starałam się brzmieć normalnie - gdzie się do cholery podziewasz?
- Hej, Del. Zgubiłem się - przyznał - jestem przy owocach i warzywach oraz nie mogę cię znaleźć.
- Jestem przy obuwiu - poinformowałam przyjaciela - rusz się, bo potrzebuję twojej pomocy - spojrzałam na Bruce'a i uśmiechnęłam się do niego słodko - proszę, Ell.
- Super Ellington już nadlatuje, księżniczko.
- Księżniczko? - spytałam, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo się rozłączył.
Z cichym westchnieniem wróciłam do znajomego i usiadłam na miejscu koło niego.
- Mój przyjaciel zaraz tu będzie i nam pomoże. To znaczy tobie - uśmiechnęłam się nerwowo i zaplątałam kosmyk swoich włosów na palcu - o, już idzie! - wskazałam na Ratliffa i odetchnęłam.
Dziękowałam Bogu, że przyszedł, bo z Bruce'm oplatała nas niezręczna cisza.
- Już jestem - uśmiechnął się ku mnie i pocałował mnie delikatnie w policzek - cześć - teraz posłał uśmiech także brunetowi - jestem Ellington.
- Bruce - uścisnęli sobie dłonie.
- Więc, w czym problem? - brunet wytarł swoje spocone ręce w jeansy.
- Za dużo myślałam - wyznałam - i niechcący potrąciłam Bruce'a. Teraz boli go kostka, ja muszę zapłacić za zakupy i nie mam pojęcia, jak mogę mu pomóc.
- Poradzę sobie... - próbował wymigać się nowo poznany.
Pokręciłam głową.
- To moja wina. Pomożemy ci. Może ty, Ell, pomóż Bruce'owi dojść do jego samochodu, a ja pójdę zapłacić i zaraz do was dojdę.
Nim zdążyli odpowiedzieć zniknęłam pomiędzy półkami sklepowymi, kierując się w stronę ogromnej kolejki prowadzącej do jednej otwartej kasy. No świetnie, czeka mnie super czekanie.
Szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło, kiedy usłyszałam sygnał nowo otwieranej kasy. Poprzepychałam się chwilę, a potem znalazłam się pierwsza w nowej kolejce i odetchnęłam z ulgą. Nienawidzę czekać.
Kasjerka patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. No cóż, nie każda nastolatka kupuje takie zapasy jedzenia, które starczyłyby jej na rok. Mi niestety wystarczy na góra dwa dni. Zapłaciłam wszystko, co do centa, wzięłam swoje reklamówki i wyszłam z supermarketu.
Zaczęłam rozglądać się po parkingu, aż zobaczyłam, jak mój przyjaciel ciągnie się z nowym znajomym. Jeszcze nawet nie doszli do tego samochodu.
- Dasz radę dojechać sam do domu? - spytałam Bruce'a.
Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję ci, Rydel. To było najbardziej emocjonujące poznanie nowej osoby w życiu.
Zarumieniłam się lekko, starając się to ukryć włosami.
- Nie musisz ich zakrywać. Pięknie wyglądasz z rumieńcami - dodał, a potem dotknął lekko mojej dłoni - do zobaczenia - rzucił i zamknął drzwiczki od swojego auta, powoli wyjeżdżając na wstecznym.
Przez chwilę patrzyliśmy z Ratliffem za odjeżdżającym nastolatkiem, a potem z zamyślenia wybudził mnie przyjaciel dając mi kuksańca w bok.
- Ktoś tu się zakochał - powiedział dziwnie wysokim głosem.
Popchnęłam go lekko i zachichotałam.
- Nieprawda. A teraz pomóż mi to donieść, bo zaraz mi chyba stawy popękają.
- Nieprawda? Hmm? - spytał, patrząc na mnie uważnie i biorąc ode mnie cały stos toreb - w takim razie kłaniaj się świętemu Mikołajowi.
- Och, Ell, dorośnij w końcu. Nawet nie wiem, czy go jeszcze kiedykolwiek spotkam.
- Spotkasz - mrugnął do mnie - a jeśli nie, to przeszukam całe Los Angeles w poszukiwaniu go, a potem zaciągnę go do ołtarza. Jeśli będzie trzeba.
- Nie będzie trzeba - zarzekłam - dobra, wracajmy do domu. Jeśli zaraz czegoś wam nie zrobię, to Rocky umrze z głodu. Bo po co zrobić sobie jeść? Lepiej czekać na siostrę, niech ona wszystko za mnie zrobi!
Gestykulowałam tak głośno i bardzo, aż brunet wybuchnął śmiechem.
- Jeśli chcesz to mogę ci pomóc dziś zrobić.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Korzystaj, dopóki możesz, Lynch.
Czasami się zastanawiam, czemu nie mam takiej zdolności, że mogę rozmyślać i zwracać uwagę na otoczenie. Ale w sumie, tym razem to może szczęście.
Spojrzałam na siedzącego na ziemi chłopaka, którego akurat potrąciłam i się rozmarzyłam. Ciemne włosy opadały mu na czarujące, niebieskie oczy, jego policzki były zaróżowione, usta lekko otwarte, a przez obcisłą bluzkę, którą miał na sobie można było zauważyć rysujące się mięśnie. Zauważyłam, jak z lekkim szokiem patrzy na mnie, cały czas rozmasowując sobie kostkę.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - schyliłam się ku niemu - przepraszam, przepraszam...
- Nic mi nie jest - odparł zdziwiony - jestem Bruce - wyciągnął ku mnie rękę.
- Rydel - też wyciągnęłam do niego rękę, ale już nie w geście przywitania, ale żeby pomóc mu wstać - mocno cię boli?
- Szczerze? Moja siostrzenica robiła mi zabieg kosmetyczny, tamto bolało o wiele bardziej.
Uśmiechnęłam się szczerze i pomogłam chłopakowi się podnieść na swoje nogi. Owinęłam jego ramię wokół mojej szyi, sama złapałam jedną ręką jego talię, a drugą wózek i odwróciłam się w drugą stronę, do części odzieżowej. Tam zawsze są ławeczki, aby mierzyć buty, a mój nowy znajomy musi teraz szczególnie usiąść.
- Dzięki - stęknął i usiadł - muszę teraz kogoś znaleźć, aby pomógł mi dojechać do domu.
Zmarszczyłam czoło i wyciągnęłam telefon z kieszeni.
- Poczekaj chwilę - wymamrotałam i znalazłam w kontaktach odpowiedni numer, oddalając się od bruneta - no odbierz ten przeklęty telefon, idio... o, cześć Ell! - starałam się brzmieć normalnie - gdzie się do cholery podziewasz?
- Hej, Del. Zgubiłem się - przyznał - jestem przy owocach i warzywach oraz nie mogę cię znaleźć.
- Jestem przy obuwiu - poinformowałam przyjaciela - rusz się, bo potrzebuję twojej pomocy - spojrzałam na Bruce'a i uśmiechnęłam się do niego słodko - proszę, Ell.
- Super Ellington już nadlatuje, księżniczko.
- Księżniczko? - spytałam, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo się rozłączył.
Z cichym westchnieniem wróciłam do znajomego i usiadłam na miejscu koło niego.
- Mój przyjaciel zaraz tu będzie i nam pomoże. To znaczy tobie - uśmiechnęłam się nerwowo i zaplątałam kosmyk swoich włosów na palcu - o, już idzie! - wskazałam na Ratliffa i odetchnęłam.
Dziękowałam Bogu, że przyszedł, bo z Bruce'm oplatała nas niezręczna cisza.
- Już jestem - uśmiechnął się ku mnie i pocałował mnie delikatnie w policzek - cześć - teraz posłał uśmiech także brunetowi - jestem Ellington.
- Bruce - uścisnęli sobie dłonie.
- Więc, w czym problem? - brunet wytarł swoje spocone ręce w jeansy.
- Za dużo myślałam - wyznałam - i niechcący potrąciłam Bruce'a. Teraz boli go kostka, ja muszę zapłacić za zakupy i nie mam pojęcia, jak mogę mu pomóc.
- Poradzę sobie... - próbował wymigać się nowo poznany.
Pokręciłam głową.
- To moja wina. Pomożemy ci. Może ty, Ell, pomóż Bruce'owi dojść do jego samochodu, a ja pójdę zapłacić i zaraz do was dojdę.
Nim zdążyli odpowiedzieć zniknęłam pomiędzy półkami sklepowymi, kierując się w stronę ogromnej kolejki prowadzącej do jednej otwartej kasy. No świetnie, czeka mnie super czekanie.
Szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło, kiedy usłyszałam sygnał nowo otwieranej kasy. Poprzepychałam się chwilę, a potem znalazłam się pierwsza w nowej kolejce i odetchnęłam z ulgą. Nienawidzę czekać.
Kasjerka patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. No cóż, nie każda nastolatka kupuje takie zapasy jedzenia, które starczyłyby jej na rok. Mi niestety wystarczy na góra dwa dni. Zapłaciłam wszystko, co do centa, wzięłam swoje reklamówki i wyszłam z supermarketu.
Zaczęłam rozglądać się po parkingu, aż zobaczyłam, jak mój przyjaciel ciągnie się z nowym znajomym. Jeszcze nawet nie doszli do tego samochodu.
- Dasz radę dojechać sam do domu? - spytałam Bruce'a.
Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję ci, Rydel. To było najbardziej emocjonujące poznanie nowej osoby w życiu.
Zarumieniłam się lekko, starając się to ukryć włosami.
- Nie musisz ich zakrywać. Pięknie wyglądasz z rumieńcami - dodał, a potem dotknął lekko mojej dłoni - do zobaczenia - rzucił i zamknął drzwiczki od swojego auta, powoli wyjeżdżając na wstecznym.
Przez chwilę patrzyliśmy z Ratliffem za odjeżdżającym nastolatkiem, a potem z zamyślenia wybudził mnie przyjaciel dając mi kuksańca w bok.
- Ktoś tu się zakochał - powiedział dziwnie wysokim głosem.
Popchnęłam go lekko i zachichotałam.
- Nieprawda. A teraz pomóż mi to donieść, bo zaraz mi chyba stawy popękają.
- Nieprawda? Hmm? - spytał, patrząc na mnie uważnie i biorąc ode mnie cały stos toreb - w takim razie kłaniaj się świętemu Mikołajowi.
- Och, Ell, dorośnij w końcu. Nawet nie wiem, czy go jeszcze kiedykolwiek spotkam.
- Spotkasz - mrugnął do mnie - a jeśli nie, to przeszukam całe Los Angeles w poszukiwaniu go, a potem zaciągnę go do ołtarza. Jeśli będzie trzeba.
- Nie będzie trzeba - zarzekłam - dobra, wracajmy do domu. Jeśli zaraz czegoś wam nie zrobię, to Rocky umrze z głodu. Bo po co zrobić sobie jeść? Lepiej czekać na siostrę, niech ona wszystko za mnie zrobi!
Gestykulowałam tak głośno i bardzo, aż brunet wybuchnął śmiechem.
- Jeśli chcesz to mogę ci pomóc dziś zrobić.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Korzystaj, dopóki możesz, Lynch.
********************************
Szczerze? Bardzo miło i przyjemnie pisało mi się ten rozdział, a nawet mi się podoba, a to chyba nowość c;
Dziękuję za miłe komentarze, ale mam wrażenie, jakby było was co raz mniej z każdym rozdziałem. Coś robię źle? To też możecie napisać w komentarzach. Przecież się nie obrażę :3 Naprawdę chcę, aby ktoś to komentował, bo ja się staram, piszę to czasami godzinami, a wam komentarz zajmuje małą chwilkę. Ale się nie obrażę :)
Szczerze? Bardzo miło i przyjemnie pisało mi się ten rozdział, a nawet mi się podoba, a to chyba nowość c;
Dziękuję za miłe komentarze, ale mam wrażenie, jakby było was co raz mniej z każdym rozdziałem. Coś robię źle? To też możecie napisać w komentarzach. Przecież się nie obrażę :3 Naprawdę chcę, aby ktoś to komentował, bo ja się staram, piszę to czasami godzinami, a wam komentarz zajmuje małą chwilkę. Ale się nie obrażę :)
Do następnego, kochani ♥
huehuehue ^^ Słodkie z tym pocałunkiem na biologii ;3 Nie dziwię się, że jesteś z rozdziału zadowolona, bo on jest niesamowity ! <3 Mam nadzieję, że Ross zabierze Lau na tą randkę *-* Czekam na next :D
OdpowiedzUsuńMyślałam tak szczerze że Raura będzie dłużej skłócona huhu cieszę się jak dziecko:) ciekawe co będzie dalej czekam na nexta:)
OdpowiedzUsuńMiałam taki zamiar, ale tak jakoś wyszło c;
UsuńŚwietny !
OdpowiedzUsuńSłodka Raura <3
Czekam na szybkiego nexta =D
HAHHA świetny!
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Ellington jeszcze udaje tylko, że polubił Bruce'a. Na pewno w środku czuje zazdrość. Wiem to!
Niesamowity jest rozdział ^_^
Już chcę to randkę Raury <3
Czekam na next!
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuń❤
Czekam na next <3
Raura pogodzona<3333
OdpowiedzUsuńCzekam na ten ślub
Fantastyczny! *.*
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu :D
"no odbierz ten przeklęty telefon, idio... o, cześć Ell!" -
OdpowiedzUsuńNie mogłam z tego. Jeszcze się śmieję :)
"- Super Ellington już nadlatuje, księżniczko.
- Księżniczko? - spytałam, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo się rozłączył." -
To są 2 The best momenty, które najbardziej mi się podobały.
Laura wybaczyła Ross'owi. Ciekawe, jak przebiegnie ten ślub. Hmmmm...
Rozdział prze super genialny. Czekam na next ze zniecierpliwieniem. ;)