Miłość wszystko przyjmuje i daje. Powinna być równie naturalna jak życie i oddychanie ~Matka Teresa z Kalkuty
19 listopada
sobota
Dzień ślubu
Wszyscy biegali podenerwowani. Każdy obawiał się, że nie zdąży. Tak to właśnie bywa, kiedy wszystko zostawia się na ostatnią chwilę. I to niby ja jestem nieodpowiedzialną smarkulą. Ja przynajmniej byłam już uczesana i umalowana przez Chris, która jest po prostu mistrzynią w tym, co robi. Włosy miałam spięte w luźnego koka, a kilka pasm opadało mi delikatnie na twarz.
Jak się okazało, wręcz wszyscy moi znajomi idą na ten ślub. To miała być niespodzianka. Olivia na wakacje czasami wyjeżdża do dziadków do Orlando. Są oni sąsiadami Jessiki, więc Liv, jako kulturalna i towarzyska osoba, dotrzymywała jej towarzystwa. A raczej Jessy jej. Ubłagała blondynkę o pozwolenie o przyjście jeszcze Christine i Toma. Tak jak myślałam, cała historyjka skończyła się happy-endem i nasi przyjaciele są kolejną parą głąbów, którzy będą się przepychać w prywatnym samolocie transportującym gości z Los Angeles do Orlando. Trochę to potrwa.
- Gdzie ten cholerna kredka? - Van okrążyła pokój już setny raz i wciąż szukała czegoś nowego.
Siedziałam u niej na łóżku i wciąż posyłałam ją w miejsce "pobytu" tego przedmiotu.
- Szukałaś w swojej kosmetyczce? - spytałam.
- Tak, Laura, szukałam, nie rób ze mnie idiotki!
- A w łazience?
Spojrzała na mnie bystro i podrapała się po głowie.
- Chyba nie.
Westchnęłam.
- Więc widzisz, jaki jest z Tobą problem? Nie myślisz, tylko robisz i narzekasz. Idź już, pomogę Ci się pomalować.
Wystawiła mi język jak mała, pięcioletnia dziewczynka i zniknęła za zakrętem. Nawet w jej pokoju mogłam słyszeć, jak tupie nogami biegnąc do łazienki.
Te półtorej tygodnia minęło tak szybko, że nie mogę się pozbierać. Praktycznie każdy dzień spędzałam z Dani, Drake'm, Rossem albo Olivią. W szkole byłam jak nieprzytomna, chodziłam jak neptyk, nie wiedziałam, co się dzieje, co zaowocowało dwójką z odpowiedzi z historii. Poprawię.
A zdarzyło się dużo.
Rydel i Bruce chodzą ze sobą. Są razem przeuroczy. Ellington już żartuje, że wyprawi im wesele. Na początku miałam wrażenie, że jest zazdrosny, ale to nieprawda, bo...
No właśnie, bo. Ell na spacerze z moją, powtarzam, moją Abby wpadł na jakąś dziewczynę. Ma się ten dar, nie? Jest szczupła i ładna, widziałam ją. Rat od razu się w niej zakochał. Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie wierzę w nią, ale Ratliff ciągle o niej gada. Oszołom jest tak zauroczony, że zabiera codziennie mojego, powtarzam, mojego psa na spacery po parku szukając swojej jedynej miłości. Pff, słońce, takie rzeczy tylko w bajkach.
Vanessa i Paul poszli odwiedzić ojca w więzieniu. Mnie tam z nimi nie było. Nienawidzę go. Nie chcę go znać.
Rocky smętnie chodzi po swoim domu i odnalazł swój ukryty talent - fałszowanie. Śpiewa smutne serenady, najczęściej pod prysznicem, słuchać się go nie da. Chyba założę mu profil na stronie randkowej.
Chris chyba spotka się z Josephem, przyjacielem Rossa. Nie potwierdzili tego, byli na jednej lub dwóch randkach, oczywiście Christine uciekła przez okno, no bo jak inaczej. Pierwszy raz widziałam, aby Redford zachowywała się tak w stosunku do jakiegokolwiek faceta. No cóż, Joe, musiałeś się nieźle postarać, bo Christie nie często wpada w ramiona przypadkowym osobom. Albo masz ukryte moce, co też jest możliwe.
Paul i Ryland zbliżyli się do siebie. Oczywiście nie w formie miłości, co to, to nie! Mój brat nie jest gejem! Po prostu, Paula rzuciła ta jego czarnowłosa panienka, a potem zostawili go i "przyjaciele", więc do kogo się zwrócić jak nie do brata chłopaka starszej siostry?
- Laura, które bardziej będzie pasować do mojej sukienki? Brązowy czy czarny?
- Do tej granatowej? - spytałam, wskazując palcem na sukienkę leżącą na łóżku siostry - czarny. Będziesz wyglądać tak mrocznie.
- Dzięki - mruknęła i wepchnęła mi w rękę czarną kredkę do oczu, a sama usiadła na ziemi naprzeciw mnie.
Przez chwilę pomyślałam, aby pomalować jej coś innego niż tylko oczy, ale nie będę już takim złym człowiekiem.
"Nie udawaj kogoś, kim naprawdę nie jesteś".
- Która będzie bardziej pasowała do mojej fryzury i makijażu? - spytałam siostry, ostrożnie malując kreski na jej powiekach.
Przekręciła głowę w bok i spojrzała na mnie uważnie. Przez sekundę porównywałam ją do psa, poważnie.
- Poczekaj chwilę.
Wstała i, potykając się o próg, wybiegła z pokoju. Znowu.
Znudzona położyłam się na jej łóżku i zaczęłam wpatrywać w sufit. Przekręciłam się na bok i zobaczyłam jakiś zeszyt wystający z końca jej poduszki. Wyjęłam go ostrożnie nie chcąc porwać żadnych szwów ani czegoś innego.
Na różowej, błyszczącej okładce była naklejka z podobizną Whitney Houston. Cholera, gdzie sprzedają takie naklejki? Chcę taką! Cienkim, brązowym mazakiem było po prostu napisane "Pamiętnik Vanessy Marano, czytasz na własną odpowiedzialność". No przepraszam, siostruniu, ty już dawno zrobiłaś mi wodę z mózgu.
Otworzyłam na pierwszej stronie. Nierówne, wielkie litery widniały w dacie z roku 2004. Ona naprawdę bardzo długo prowadzi ten zeszyt.
Wpisy nie były częste. Nie czytałam ich, przeglądałam tylko kartki i wpatrywałam się w daty. Między niektórymi notatkami było nawet po dwa lata różnicy. Otworzyłam na ostatniej stronie, skąd wypadła pomarańczowa wkładka. Data była wczorajsza.
"Nie wiem, co robię źle. Kiedy chcę się do niej zbliżyć, ona robi krok w tył. Nie potrafię nawiązać z nią relacji. Laura Ona nie jest zła. Wyjechałam, zostawiłam i zerwałam wszystko, co nas łączyło. Chyba już nigdy tego nie odbudujemy. Ona tego nie chce".
To był tylko fragment. Byłam pewna, że chodziło tu tylko i wyłącznie o mnie.
Słysząc kolejny stukot oznaczający nieubłagany powrót siostry drżącymi rękoma schowałam pamiętnik z powrotem w poduszkę. Usiadłam po turecku i ze sztucznym uśmiechem patrzyłam, jak Ness rzuca sukienkę koło mnie, a potem siada znowu naprzeciw i oczekuje na pomalowanie.
Nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam już w nic.
~*~
- Wyglądasz przepięknie! - krzyknęła Liv i podbiegła do mnie, tuląc do siebie.
Uśmiechnęłam się szczerze i, podnosząc ręce do góry, aby uzyskać lepszy efekt, okręciłam się wokół własnej osi.
Blondynka miała na sobie zwyczajną, koronkową, bordową sukienkę. Trochę ciemny makijaż podkreślał jej oczy, a włosy były po prostu rozpuszczone.
- Ty też jesteś prześliczna - uśmiechnęłam się słodko - a gdzie Chris?
- Ross umrze na twój widok - wyznała - Christine szła gdzieś za mną, rozmawiała na osobności z Josephem, "ważne sprawy" - zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Hola, hola, Ross nie ma umierać. Nie będę miała z kim tańczyć!
Holt zachichotała, a ja ponownie spojrzałam w dół na moją sukienkę. Nie była znowu taka piękna, a moje kościste ciało nie prezentowało się w tym nawet ładnie. W sumie, denerwowało mnie zawsze to, że gdy ja mówiłam, jak okropnie wyglądam, wszyscy, nawet ci, których nie znam i nie lubię mówią mi, że wyglądam wspaniale. Oni są ślepi? Czy ja już jestem tak pogrążona w nienawiści do samej siebie?
- W sumie, wyglądasz o wiele piękniej ode mnie, Liv - powiedziałam pewnie i złapałam ją za ramię - a gdzie Leo?
Wystawiła mi język.
- Kłamiesz, dziewczynko, kłamiesz. Leo przyjedzie tutaj samochodem, zabierze nas na miejsce wylotu, a potem ktoś tam odbierze samochód. Nie wiem.
Usiadłam na ławeczce stojącej w moim ogrodzie, a Abby przybiegła do mnie i położyła mi pysk na kolanach, wciąż merdając ogonem. Zaczęłam ją delikatnie głaskać i wiąż wypatrywałam wyjścia rodziny z domu. Chcę już jechać, a nie czekać miliony lat świetlnych, żeby znowu zobaczyć Jessy, poznać jej nowego męża i zobaczyć reakcję Rossa na mój widok. Olivia złapała mnie za dłoń i lekko ją ścisnęła.
- Cierpliwości, słońce.
Przekręciłam teatralnie oczami. Łatwo jej mówić.
W końcu, po kilku(nastu) długich minutach jechaliśmy w miejsce wylotu. Tam mają już być wszyscy. W sumie ciężko mi uwierzyć, że znowu będziemy razem - ja, Ross, Olivia, Leo, Chris, Tom oraz Joe. Będziemy się bawić, co naprawdę ostatnio jest nowością, bo nie umieliśmy nawet ze sobą luźno porozmawiać.
W czasie jazdy dużo sms-owałam do Rydel oraz rozmawiałam z Liv i Christine. W sumie prawie przez całą drogę byłyśmy tylko my. Okazało się, iż Lynchowie dojadą tam w inny sposób. Ugh, oni zawsze robią mi głupie niespodzianki.
Kiedy się w końcu rozdzieliłyśmy, co nie było łatwe, byliśmy już w Orlando. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Olivia może ma tam jakieś pojęcie o tym mieście, ja nawet ostatnio zapomniałam, w którym leży stanie. Laura mistrz!
- Ross! - krzyknęłam z uśmiechem i rzuciłam się na szyję chłopakowi, który stał na chodniku.
Ewidentnie na nas czekali.
Blondyn złapał mnie w biodrach i utonęliśmy we wspólnym uścisku. Potem jeszcze przywitałam się z jego całą rodziną, zostałam PONOWNIE skomplementowana, a Ross nie mógł ode mnie oderwać oczu. To dobrze, prawda?
Złapałam mojego ukochanego za rękę i szliśmy z tyłu całej parady idiotów, znaczy naszych rodzin i przyjaciół. I kogoś jeszcze innego, kogo wcześniej nie widziałam na oczy. W tym samolocie faktycznie musiałam być zaślepiona przyjaciółkami, że dopiero teraz zauważyłam, jak jakaś piękna blondynka idzie ramię w ramię z czarnowłosym chłopakiem. Kiedy się odwróciła, aby na nas zerknąć, rozpoznałam w niej Lacey, rodzoną siostrę Jessiki. Teoretycznie nigdy się nie lubiłyśmy. Jako starsza siostra panny młodej nie udzielała się nigdy w zabawy z nami, wolała siedzieć z rodzicami i rozmawiać z dorosłymi. Pamiętam, jak nazwała mnie kiedyś rozwydrzoną, rozkapryszoną małolatą tylko dlatego, że powiedziałam, że jest sztywna. Ale tak było! Dwudziestosześcioletnia kobieta patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Tak, dawno mnie nie widziałaś, a ja wciąż cię pamiętam.
- Czemu nie lecieliście z nami? - spytałam cicho i wtuliłam się lekko w ramię chłopaka.
- Musieliśmy jeszcze coś załatwić - mrugnął do mnie - chodzi o prezent dla Jessiki i Connora.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego spod byka.
- Ty też byłeś do tego potrzebny? Mam być zazdrosna? - zażartowałam.
Chyba załapał aluzję.
- Nie, nie powinnaś nawet o tym myśleć - cmoknął mnie delikatnie w usta - zbyt długo o ciebie walczyłem, aby cię stracić.
- W ogóle o mnie nie walczyłeś - zauważyłam - poddałeś się mojej nienawiści, smutkowi i lękowi.
Westchnął cicho i dotknął lekko mojego nosa.
- Walczyłem. Na swój własny sposób. Miałaś kiedyś taki moment, kiedy ego nie pozwoliło ci nie odpowiedzieć? Po prostu nie mogłaś powstrzymać, aby jakieś raniące słowa, nieprzemyślane słowa wypłynęły tobie z ust? Nie mogłem inaczej.
Parsknęłam.
- A więc tyle czasu się kłóciliśmy przez twoje głupie ego? - przewróciłam oczami - mężczyźni są tacy przewidywalni.
Zachichotał. Oboje nie chcieliśmy kolejnej głupiej sprzeczki, która stuprocentowo zniszczyła by nastrój dzisiejszego dnia, więc trzymałam buzię na kłódkę, a Ross starał się być taki słodki, na ile było go stać. Można przez niego dostać cukrzycy?
Szliśmy naprawdę długo. Halo, czy w Orlando nie istnieje takie coś nazwane taksówką? Albo autobusem?
Kiedy doszliśmy miałam szeroko otwarte oczy i usta. Dom Jessiki albo Connora był ogromny. Bardzo wielki, może ze dwa i pół raza jak mój. Nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale tak kalkuluję.
- Connor ma szóstkę rodzeństwa - wyjaśnił Ross - pięć sióstr i brata. Ich ojciec dużo pracował, aby kupić ten dom.
Pokiwałam głową, że rozumiem.
- Wchodzimy - poinstruowano nas.
Za grupką pozostałych gości weszliśmy do środka. Dom był urządzony skromnie, ale ze smakiem. Przeważała czerń z bielą,
Piski. Krzyki. Mnóstwo kobiet powpadało sobie w ramiona, a mężczyźni zaczęli przybijać sobie piątki, żółwiki albo po prostu rozmawiać. Wtuliłam się w Rossa. Nie kojarzyłam nawet połowy osób, nie wiedziałam, co mam zrobić. Blondyn pocałował mnie we włosy i pogłaskał po ramieniu.
- Chodź, poszukamy Jessiki - powiedział.
Kiwnęłam głową. Wyminięcie tej grupki osób nie było łatwe, wręcz się taranowaliśmy. Ledwo doszłam do barierki przy schodach prowadzących na górę. Przy okazji złapałam też Chris, która też nie wiedziała, co ma robić. Oprócz nas nie znała tu nikogo, przyjechała tu też tylko ze względu na nas.
Uśmiechnęła się lekko, dziękując. Odwzajemniłam gest.
Weszliśmy na samą górę. Korytarz był przestronny, prowadził do kilku drzwi po obu stronach ściany. Ross wiedział, gdzie ma iść. Pewnie odwiedzili ich. Kilka razy.
Otworzył delikatnie drzwi na końcu korytarza i wpuścił nas do środka. Lacey i Olivia siedziały na kanapie, a Jessy ubierała się w swoją białą, skromną suknię ślubną. Wszystkie trzy aktywnie ze sobą rozmawiały, ale gdy tylko weszliśmy do środka Jessica zwróciła na nas swoją uwagę.
- Laura! Ross! - wykrzyknęła i radośnie przybiegła do nas, przytulając w grupowym uścisku - w końcu przyjechaliście!
Zachichotałam, gdy poczułam, jak Ross drży od śmiechu.
Blondynka oderwała się od nas i spojrzała krzywo.
- Słyszałam, że w końcu jesteście razem - wyznała - trochę długo wam to zajęło.
Wystawiłam jej język jak pięciolatka.
- Nie widziałyśmy się tyle czasu, a ty myślisz tylko o związkach. Dzięki - parsknęłam.
- Oj, bądź cicho - zachichotała - Ross musi być niezłym idiotą, żeby tyle czasu pracować, aby się do ciebie zbliżyć. Wyznać ci coś? Lynchowie przyjeżdżali do nas kilka razy. Odkąd... no wiesz, pokłóciliście się pierwszy raz Ross rozmawiał ze mną, jak może cię odzyskać. I pisał do mnie maile. On jest takim romantykiem - rozmarzyła się - zupełnie jak Connor. No właśnie, musisz go poznać! On jest taki idealny! Przystojny, inteligentny, z poczuciem humoru.
Blondyn, jako jedyny mężczyzna w tym pomieszczeniu, spalił buraka, a ja wybuchnęłam śmiechem. Objęłam go lekko i pocałowałam w policzek, aby się rozchmurzył.
- Pięknie wyglądasz - powiedziałam.
- O matko, kto to mówi? Masz genialną sukienkę! W ogóle, tak bardzo się zmieniłaś, wydoroślałaś, wyładniałaś.
To jest właśnie Jessy. Gada jak najęta, często plotkuje, ale w sumie która dziewczyna tego nie robi? Uwielbia zakupy. Connor musi być chodzącą oazą spokoju, aby wytrzymać z nią pozostałe dni ich wspólnego życia.
- Cześć, Chris - powiedziała blondynka - miło mi ciebie poznać. Olivia dużo mi o tobie opowiadała. Ross w sumie też.
- Cześć - odparła niepewnie Redford - dziękuję za zaproszenie. Piękna sukienka.
- Dziękuję - na twarzy Jess pojawił się promienny uśmiech, a potem dusiła Christine w swoim uścisku.
Roześmiałam się. Zazdroszczę tego pannie młodej. Ja nie potrafię się przywiązać do ludzi ot tak, po prostu. A tym bardziej ich polubić.
~*~
- Teraz możesz pocałować pannę młodą.
Wytarłam łzę płynącą po moim policzku uważając, aby się nie rozmazać. Złapałam Rossa za rękę, aby tylko się jeszcze bardziej nie rozkleić. Ciepło jego ciała przynosiło mi ulgę.
Jessica ma ogromne szczęście. Ta kobieta, która stoi przy ołtarzu i oddaje pocałunki tego wspaniałego mężczyzny dostała szczęście na całe życie.
Wstaliśmy razem z pozostałymi gośćmi, aby bić brawo na stojąco. Uśmiechnęłam się szeroko i klaskałam jak najgłośniej. Jessy spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
Jak się okazało Jessica i Connor spotkali się na pierwszym dniu studiów architektonicznych. Od razu przypadli sobie do gustu, na początku to była tylko zwykła przyjaźń. Nawet się nie obejrzeli, a zakochali się w sobie. Byliby w stanie zrobić dla siebie wszystko. Brzmi jak scenariusz marnej komedii romantycznej, ale w rzeczywistości jest to o wiele romantyczniejsze niż w filmie.
Ja też miałam swoje szczęście.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho Lynch.
Zadrżałam po odczuciu jego ciepłego oddechu na mojej szyi.
- Tak - odparłam.
Pocałowałam go lekko w usta, a potem pociągnęłam za rękę, aby wyjść z kościoła za pozostałymi gośćmi. Dostałam w ręce kwiaty zakupione przez mamę, a potem razem z nią, Vanessą i Paulem stałam w kolejce, aby dojść do nowych małżonków.
Gości była cała masa. Musieli nazbierać naprawdę dużo pieniędzy, aby zorganizować wesele.
Wszyscy składali jak najszczersze życzenia, które najczęściej dotyczyły udanego małżeństwa, niekończącej się miłości, gromadki dzieci i sukcesów w życiu zawodowym. Bo czegoż innego można? To wszystko, czego tak naprawdę potrzeba w życiu.
W końcu i przyszła kolej na nas. Wymieniliśmy się uściskami, pocałunkami w policzki, podarowaliśmy kwiaty i prezent, a potem zostaliśmy zaproszeni do busu, który zawiezie nas na miejsce zabawy.
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce można już było słyszeć głośną muzykę, na ogromnej altance tańczyło kilka par, a na dworze stały wielkie stoły obładowane jedzeniem. Wszystko odbywało się na zewnątrz restauracji. W końcu, co się dziwić, ciepły wieczór.
Wszystkie miejsca przy stole były podpisane danej osobie. Mogłam teraz normalnie kochać z całych sił Jessicę, która usadziła mnie przy mojej i całej rodzinie Lynch oraz moich przyjaciołach. Taka jedna, wielka rodzina.
Zdjęłam marynarkę, którą miałam na sobie, powiesiłam ją na oparciu i usiadłam na miejscu. Z mojej prawej strony siedział Ross, a lewej Vanessa. Przypomniało mi się wszystko, co rano przeczytałam. Van uważa, że ten rozdział między nami leży po jej stronie. Próbuje wziąć na siebie całą winę. Jutro z nią o tym porozmawiam.
Uśmiechnęłam się szeroko do Rydel, która niepewnie wzięła do ręki jedno małe ciastko. W sumie nie musiała się bać, niektórzy goście już byli po kilku kieliszkach wódki.
- Zjesz coś? - spytał mnie Rossy.
Rozejrzałam się po stole.
- Chcę trochę tamtej sałatki - wskazałam palcem na wypełniony po brzegi półmisek.
Kiwnął głową i nałożył nam obojgu po porcji. Jadłam w ciszy. Wszyscy wokół mnie o czymś dyskutowali, ja nie miałam na to zbytniej ochoty. Taki cichy, samotny dzień.
Zauważyłam, że Jessica, Connor, Lacey jako druhna i jej partner siedzą przy oddzielnym stoliku. Przypomniałam sobie, że poprosiłam rano Paula, aby wziął mój aparat. Podeszłam cicho do jego krzesła i z jego plecaka wyjęłam moją własność, podeszłam do państwa młodych.
- Uśmiech - poprosiłam, a małżonkowie uśmiechnęli się szeroko do obiektywu.
Pstryknęłam kilka zdjęć, w tym Jessiki z Lacey i Connora z drugim mężczyzną. Potem jeszcze pan młody zrobił zdjęcie mi, Jessy i Lacey. Nie wiem nawet, od kiedy ta druga jest dla mnie taka miła.
Po krótkiej sesji wróciłam do stołu i postarałam się włączyć do rozmowy.
- Och, dajcie spokój - zachichotała Ness - Riker się mną nie interesuje.
O wspomnianym blondynie ani śladu.
Prychnęłam ze śmiechem.
- Jasne, przyznajcie się w końcu.
Van uśmiechnęła się do mnie szeroko i wystawiła język.
- Porozmawiajmy lepiej o tobie i Rossie.
- Właśnie - poparła siostrę Delly - kiedy ślub? A dzieci? Pies? Dom?
Pani Stormie i moja mama wybuchnęły śmiechem.
- Kiedyś, kiedyś, kiedyś no i kiedyś - odparłam lekko - w sumie, możecie już zbierać pieniądze na wesele. Mogę się zmienić w wariatkę na ten temat i już planować, robić zapiski w notatniku i wybierać sukienkę ślubną.
Mój komentarz wywołał falę śmiechów.
- No dzięki - "fochnęłam" się, założyłam ramię na ramię i usiadłam z głupią miną wygodniej na krześle - śmiejcie się dalej. A jak skończycie żartować na mój koszt to mnie obudźcie.
- Foszku, chodź, idziemy tańczyć.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie umiem tańczyć. Połamię ci nogi, Ross.
Pokręcił przecząco głową i spojrzał na mnie spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu. Z cichym westchnieniem złapałam go za rękę i przy okazji specjalnie nadepnęłam mu na stopę.
- Nie rób tego specjalnie, słońce - wyszeptał i prawie zaniósł mnie na tę głupią altankę.
Prychnęłam sfrustrowana i uderzyłam go w ramię.
- Jaki brutal.
Wystawił mi język i złapał mnie za dłonie.
- Nie udawaj, że nie umiesz tańczyć wolnego. Na balu tańczyłaś.
Wzruszyłam ramionami z miną niewiniątka.
- Może zapomniałam?
Zachichotał. Położył moje ręce na swoim karku, a potem sam mnie złapał za talię. Zaczęliśmy się powoli poruszać w rytm muzyki.
- Wiesz, że kocham Cię za to, że jesteś taka uparta?
- Tylko za to?
Uśmiechnęłam się lekko, a twarz ukryłam włosami.
- No nie. Jesteś taka piękna.
- Uroda przemija - zauważyłam.
- Jesteście takie skomplikowane - jego twarz rozświetlił uśmiech.
- Obrażasz mnie?
- Cholera, Laura, próbuję być romantyczny.
Wybuchnęłam śmiechem i pogłaskałam go szybko po policzku, aby po chwili wrócić do poprzedniej pozycji.
- Nie musisz. Już jesteś.
Okręcił mnie wokół własnej osi, aby znowu mnie złapać w swoje ramiona.
- Naprawdę? Jesteś niezłą kłamczuchą.
Wzruszyłam ramionami.
- Mama zawsze mi powtarza, że jestem jak otwarta księga. Że wystarczy tylko jedno spojrzenie na mnie, aby wiedzieć, o czym myślę.
- Kłamała. Jesteś strasznie skomplikowana. Nigdy nie wiem, jak zareagujesz na niektóre słowa.
- Jestem po prostu wrażliwa i pamiętliwa. I nie myślę, co mówię. Ale ty powinieneś to wiedzieć najlepiej.
Westchnął cicho pod nosem.
Nie kłamałam w tym momencie. Jestem zbyt popędliwa, nigdy nie myślę, popełniam mnóstwo błędów i komplikuje innym życie. Ci ludzie, którzy codziennie żyją wokół mnie muszą mieć stalowe nerwy. Przy nich Connor to pikuś.
- Wiesz, że Cię kocham? - spytałam lekko - kocham Cię za to, że jesteś przy mnie każdego dnia. Że znosisz moje humory. Że mnie wspierasz. Że jesteś taki wspaniały i idealny. Że po prostu jesteś.
- Ja Ciebie mocniej - pocałował mnie naprawdę czule - o wiele bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
- Jak Ty wytrzymałeś tyle lat ze mną?
Uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami. Z boku musieliśmy wyglądać przekomicznie.
- No wiesz. Mieszkam z takimi kretynami, których nikt nigdy nie pokona. A prawdziwa miłość wszystko wytrzyma.
Z moją prawdziwą miłością przeżyłam trzy godziny na tańcu. I umierałam.
~*~
- Poczekasz jeszcze sekundkę? Rzucę tylko bukietem, a potem pójdziesz i się położycie.
Kiwnęłam głową.
- Dla Ciebie Jess wszystko. Ale wiesz, że to i tak się nie spełni? Jest tu mnóstwo dziewczyn starszych ode mnie o kilka lat, a są niezamężne.
- Nie analizuj tyle - parsknęła - stań tylko posłusznie w rządku i złap bukiet, jeśli nakieruje się na Ciebie.
- A co ja? Twój piesek?
- Nie pyskuj, moja droga. Musisz pamiętać, że wciąż jestem od Ciebie starsza. I jesteś na moim ślubie.
Roześmiałam się, ale aby mieć to z głowy stanęłam w grupce kobiet. Jeśli ten głupi bukiecik wleci w moje ręce to się powieszę.
Jessica z wielkim uśmiechem weszła na mały podest i odwróciła się plecami do nas.
- Przyszykujcie się!
Piski. Czy ja jestem wśród kilkunastu letnich nastolatek? To ja powinnam się tak zachowywać, a nie "poważne" osoby po trzydziestce.
Bukiet poszedł w ruch. Leciał i leciał, przeleciał nad moją głową, słyszałam jęki zawodu, a potem odwróciłam się do tyłu. Okazało się, że wiązanka jest w rękach Olivii. Blondynka nie wiedziała, co się dzieje. Miałam wrażenie, że te kobiety mają ochotę się na nią rzucić z pazurami. Perfidnie.
- Poradzi sobie - szepnął Ross ze śmiechem i złapał mnie za ramię, wyciągając z tłumu.
Ciągnął mnie aż do wejścia do budynku, gdzie obok restauracji był także hotel. Jessy zarezerwowała pokoje dla wszystkich gości, aby mogli się przespać. Zabawa zabawą, ale wyspać się trzeba.
Pokój numer dwadzieścia trzy stanął przed nami otworem.
Zapaliłam światło i weszliśmy do środka. Przez chwilę nawet prawie zapomniałam o okropnym bólu głowy. Nawet na balu halloweenowym nie było tak głośno.
Drewniane ściany oddawały nastrój pomieszczenia. Stały tam dwa łóżka dwuosobowe i jedno jednoosobowe, były już pościelone. Na masywnej szafce, gdzie można byłoby schować swoje bagaże stał ogromny telewizor plazmowy, a na szafkach nocnych oczywiście lampki.
Szybko podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby przewietrzyć pokój. Było czuć trochę stęchliznę, z resztą, co się dziwić, jesteśmy na końcu korytarza na drugim piętrze. Tu prawie nikt nie przychodzi.
Zdjęłam swoje koturny i z cichym jękiem rzuciłam się na pierwsze od lewej łóżko. Mogli by mnie tu pochować żywcem, aby tylko już nie wstawać. Coś czuję, że jutro będą bolały mnie stopy.
Poczułam, jak materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Ross położył się obok mnie i włączył telewizor.
- Leń - mruknęłam - już możesz na ojca iść.
Podciągnęłam się i położyłam głowę na poduszce obserwując, jak chłopak zmienia kanały.
- Uwierz, jak będę miał dzieci nie będę tego robił.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Chyba my będziemy mieć.
Przymknął powieki.
- Zobaczymy.
Prychnęłam.
- Nie wierzysz, że nasz związek przetrwa lata?
- Tego nie powiedziałem - wyznał - po prostu... ech, nie potrafię na to wszystko patrzeć z przymrużeniem oczu.
- Na co patrzeć?
- Na to, co jest między nami. Jeśli będziemy się kłócili o głupoty to się rozejdziemy.
- Widać, że tego chcesz - odparłam odpychająco i wstałam nie zważając na żaden ból - ani stóp, ani głowy, ani serca.
Weszłam do łazienki i podeszłam do zlewu. Oparłam ciężar swojego ciała na rękach i spojrzałam w swoje odbicie. Nie było padającego ode mnie blasku jak jeszcze dziś rano. Byłam przemęczona tymi wszystkimi fazami, teoriami i wszystkim. Kto by pomyślał, że związek z ukochaną osobą może przynieść tyle bólu i problemów.
- Nawet nie próbuj wejść - warknęłam widząc, jak blondyn szarpie klamkę - jest zamknięte.
- Laura, cholera. Nie to miałem na myśli. Przestań brać wszystko do siebie.
Zacisnęłam mocno zęby i ze złości uderzyłam otwartą dłonią w ścianę.
- Odpieprz się ode mnie, do cholery! A co, jeśli by się okazało, że pieprzysz się z jakąś laską w hotelowym pokoju zdradzając mnie też nie mam brać tego wszystkiego do siebie?! Wiesz, jaka jestem, wiedziałeś, w co się pakujesz! Nie rób z siebie teraz niewiniątka.
Usłyszałam kolejny stuk w drzwi.
- Przecież wiesz, że nigdy bym ci tego nie zrobił. Proszę, otwórz, porozmawiajmy.
Zacisnęłam mocniej oczy czując, jak po moich policzkach płyną łzy. Tusz na pewno już pozostawiał na mojej skórze ciemne plamy. Nieprzytomnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je, a sekundę potem chowałam głowę w dłonie i zjeżdżałam plecami o ścianę.
Wiedziałam, że nigdy by mi tego nie zrobił. Nie zrobiłby tego nikomu. Ross nigdy nie tolerował zdrady, uważał to za odrażające.
Podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Posadził mnie na łóżku i odciągnął dłonie od twarzy próbując spojrzeć mi w oczy.
- Spójrz na mnie.
Pokręciłam głową i jeszcze mocniej zamknęłam oczy.
Wstał z łóżka i podszedł do mojej torebki, skąd wyciągnął opakowanie z chusteczkami do demakijażu. Zaczął delikatnie ścierać mi z policzków smugi, a potem zostawiając w tym miejscu drobne pocałunki.
- Laura... naprawdę nie to miałem na myśli - zaczął swój wywód - chcę tworzyć z tobą całą swoją przyszłość, wiesz o tym doskonale. Oboje mamy swoje wady i zalety, drażnimy siebie nawzajem, czasami nie potrafimy wytrzymać w swoim towarzystwie kilku minut. Ale naprawdę chcę być z tobą do końca. Może to brzmieć trochę fałszywie, mamy przecież dopiero po osiemnaście lat, ale to cała prawda.
Pocałował mnie delikatnie w usta. Nie chciałam tego, naprawdę nad tym nie panowałam. Nie chciałam, aby kilkoma słowami rozwalił cały mój mur obronny. Ale to zrobiłam. Oddawałam wszystkie pieszczoty, wszystko, co mi dawał. Nie potrafiłam przestać, chciałam tylko więcej i więcej.
Nawet nie zauważyłam, jak leżałam na plecach i wiłam się pod jego dotykiem. Ross zszedł z pocałunkami na ramiona, szyję, a później tylko niżej. Nie potrafiłam stwierdzić, czemu mu na to pozwalałam. Nasz związek jest naprawdę chory. Krzyczymy na siebie, a potem nie potrafimy bez siebie żyć. Nawet jeśli te dwa wydarzenia wydarzają się w przeciągu pięciu minut.
Chłopak zaczął mi ściągać rajstopy. Nie potrafiłam mu przerwać, powiedzieć, żeby dał mi spokój. Jestem tak cholernie od niego uzależniona.
Był bardzo delikatny, nie chciał przesadzić. Wciąż mnie całował. Przyciągnęłam jego usta do swoich.
Nie wiem, jakby zareagował teraz ktoś, kto wszedłby do pokoju. Ta cała sytuacja była taka prywatna, taka intymna.
Potem ramiączka od sukienki zostały ściągnięte z moich ramion. Cholera!
Na korytarzu usłyszałam kroki. Ross się zbytnio nimi nie przejął, przecież mógłby być to ktokolwiek, nawet inni goście, aby pójść i gdzieś się przespać.
Ale potem drzwi stanęły otworem. Do pokoju wkroczyła Vanessa. Widząc nas w dość jednoznacznej pozycji zarumieniła się. Odepchnęłam od siebie chłopaka i zeskoczyłam z łóżka.
- Widzę, że przyszłam nie w porę - wymruczała - miałam tylko przekazać, że Connor i Jessica już wyjeżdżają na swój miesiąc miodowy. Chcieliby się pożegnać. To może ja już... - wskazała na drzwi i zaczęła iść tyłem.
- Nie, poczekaj, proszę cię.
Poprawiłam swoje włosy i naciągnęłam szybko na nogi rajstopy. Włożyłam koturny i stanęłam koło siostry. Ross jeszcze się ogarniał.
- Dojdziesz do nas - powiedziałam - mamy coś do omówienia.
Pociągnęłam starszą siostrę w stronę wyjścia. Szłyśmy korytarzem w ciszy.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam - zaczęła - jeśli masz zamiar krzyczeć, to wolę mieć to już za sobą.
- Do niczego między nami nie zaszło - zachichotałam.
- Jeszcze - wcięła się.
Wzruszyłam ramionami i roześmiałam się. Ale potem spoważniałam.
- Musimy coś obgadać - zaczęłam - Vanessa, ja wiem, że ty... nie możesz brać wszystkiego na siebie.
- Ale czego?
Racja. Pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki. Idiotka.
- No... chodzi o... - plątałam się - chodzi o nasze relacje. Wróciłaś i mamy szansę to wszystko naprawić. To jest nasza wspólna wina. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że próbujesz zabrać całą winę to pożegnasz się ze swoimi palcami i głową, będziesz szukała ich na najbliższych torach kolejowych - zażartowałam, śmiejąc się.
- Ty, młoda, starszej siostrze się nie grozi.
Wybuchnęłyśmy wspólnie śmiechem.
- Mówię poważnie, Van. Proszę, chociaż spróbujmy wrócić do tego, co było wcześniej.
Uśmiechnęła się szeroko.
Wyszłyśmy na podwórze.
- Kocham Cię, Laura.
Odwzajemniłam jej gest.
- Ja Ciebie też, słoniu.
Siostra przytuliła mnie mocno do siebie. Odwzajemniłam jej uścisk.
I patrząc, jak Connor i Jessy żegnają się ze wszystkimi i wyjeżdżają wiedziałam, że lepiej tego dnia nie mogłam sobie wyobrazić.
*********************
Morning. CC:
Witam was z tym rozdziałem.
Starałam się, aby wyszedł najlepiej jak może. Jego ocena należy do was.
Jak można było już zauważyć jest to epilog pierwszej części opowiadania. Nowy rozdział, dokładnie pierwszy drugiej części pojawi się 13 grudnia. Jak najszybciej postaram się dodać bohaterów.
Wrócę do was z nową weną i mocą.
Proszę, aby wszyscy, którzy przeczytają ten rozdział niech go skomentują c;
Dziękuję Wam ((:
19 listopada
sobota
Dzień ślubu
Wszyscy biegali podenerwowani. Każdy obawiał się, że nie zdąży. Tak to właśnie bywa, kiedy wszystko zostawia się na ostatnią chwilę. I to niby ja jestem nieodpowiedzialną smarkulą. Ja przynajmniej byłam już uczesana i umalowana przez Chris, która jest po prostu mistrzynią w tym, co robi. Włosy miałam spięte w luźnego koka, a kilka pasm opadało mi delikatnie na twarz.
Jak się okazało, wręcz wszyscy moi znajomi idą na ten ślub. To miała być niespodzianka. Olivia na wakacje czasami wyjeżdża do dziadków do Orlando. Są oni sąsiadami Jessiki, więc Liv, jako kulturalna i towarzyska osoba, dotrzymywała jej towarzystwa. A raczej Jessy jej. Ubłagała blondynkę o pozwolenie o przyjście jeszcze Christine i Toma. Tak jak myślałam, cała historyjka skończyła się happy-endem i nasi przyjaciele są kolejną parą głąbów, którzy będą się przepychać w prywatnym samolocie transportującym gości z Los Angeles do Orlando. Trochę to potrwa.
- Gdzie ten cholerna kredka? - Van okrążyła pokój już setny raz i wciąż szukała czegoś nowego.
Siedziałam u niej na łóżku i wciąż posyłałam ją w miejsce "pobytu" tego przedmiotu.
- Szukałaś w swojej kosmetyczce? - spytałam.
- Tak, Laura, szukałam, nie rób ze mnie idiotki!
- A w łazience?
Spojrzała na mnie bystro i podrapała się po głowie.
- Chyba nie.
Westchnęłam.
- Więc widzisz, jaki jest z Tobą problem? Nie myślisz, tylko robisz i narzekasz. Idź już, pomogę Ci się pomalować.
Wystawiła mi język jak mała, pięcioletnia dziewczynka i zniknęła za zakrętem. Nawet w jej pokoju mogłam słyszeć, jak tupie nogami biegnąc do łazienki.
Te półtorej tygodnia minęło tak szybko, że nie mogę się pozbierać. Praktycznie każdy dzień spędzałam z Dani, Drake'm, Rossem albo Olivią. W szkole byłam jak nieprzytomna, chodziłam jak neptyk, nie wiedziałam, co się dzieje, co zaowocowało dwójką z odpowiedzi z historii. Poprawię.
A zdarzyło się dużo.
Rydel i Bruce chodzą ze sobą. Są razem przeuroczy. Ellington już żartuje, że wyprawi im wesele. Na początku miałam wrażenie, że jest zazdrosny, ale to nieprawda, bo...
No właśnie, bo. Ell na spacerze z moją, powtarzam, moją Abby wpadł na jakąś dziewczynę. Ma się ten dar, nie? Jest szczupła i ładna, widziałam ją. Rat od razu się w niej zakochał. Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie wierzę w nią, ale Ratliff ciągle o niej gada. Oszołom jest tak zauroczony, że zabiera codziennie mojego, powtarzam, mojego psa na spacery po parku szukając swojej jedynej miłości. Pff, słońce, takie rzeczy tylko w bajkach.
Vanessa i Paul poszli odwiedzić ojca w więzieniu. Mnie tam z nimi nie było. Nienawidzę go. Nie chcę go znać.
Rocky smętnie chodzi po swoim domu i odnalazł swój ukryty talent - fałszowanie. Śpiewa smutne serenady, najczęściej pod prysznicem, słuchać się go nie da. Chyba założę mu profil na stronie randkowej.
Chris chyba spotka się z Josephem, przyjacielem Rossa. Nie potwierdzili tego, byli na jednej lub dwóch randkach, oczywiście Christine uciekła przez okno, no bo jak inaczej. Pierwszy raz widziałam, aby Redford zachowywała się tak w stosunku do jakiegokolwiek faceta. No cóż, Joe, musiałeś się nieźle postarać, bo Christie nie często wpada w ramiona przypadkowym osobom. Albo masz ukryte moce, co też jest możliwe.
Paul i Ryland zbliżyli się do siebie. Oczywiście nie w formie miłości, co to, to nie! Mój brat nie jest gejem! Po prostu, Paula rzuciła ta jego czarnowłosa panienka, a potem zostawili go i "przyjaciele", więc do kogo się zwrócić jak nie do brata chłopaka starszej siostry?
- Laura, które bardziej będzie pasować do mojej sukienki? Brązowy czy czarny?
- Do tej granatowej? - spytałam, wskazując palcem na sukienkę leżącą na łóżku siostry - czarny. Będziesz wyglądać tak mrocznie.
- Dzięki - mruknęła i wepchnęła mi w rękę czarną kredkę do oczu, a sama usiadła na ziemi naprzeciw mnie.
Przez chwilę pomyślałam, aby pomalować jej coś innego niż tylko oczy, ale nie będę już takim złym człowiekiem.
"Nie udawaj kogoś, kim naprawdę nie jesteś".
- Która będzie bardziej pasowała do mojej fryzury i makijażu? - spytałam siostry, ostrożnie malując kreski na jej powiekach.
Przekręciła głowę w bok i spojrzała na mnie uważnie. Przez sekundę porównywałam ją do psa, poważnie.
- Poczekaj chwilę.
Wstała i, potykając się o próg, wybiegła z pokoju. Znowu.
Znudzona położyłam się na jej łóżku i zaczęłam wpatrywać w sufit. Przekręciłam się na bok i zobaczyłam jakiś zeszyt wystający z końca jej poduszki. Wyjęłam go ostrożnie nie chcąc porwać żadnych szwów ani czegoś innego.
Na różowej, błyszczącej okładce była naklejka z podobizną Whitney Houston. Cholera, gdzie sprzedają takie naklejki? Chcę taką! Cienkim, brązowym mazakiem było po prostu napisane "Pamiętnik Vanessy Marano, czytasz na własną odpowiedzialność". No przepraszam, siostruniu, ty już dawno zrobiłaś mi wodę z mózgu.
Otworzyłam na pierwszej stronie. Nierówne, wielkie litery widniały w dacie z roku 2004. Ona naprawdę bardzo długo prowadzi ten zeszyt.
Wpisy nie były częste. Nie czytałam ich, przeglądałam tylko kartki i wpatrywałam się w daty. Między niektórymi notatkami było nawet po dwa lata różnicy. Otworzyłam na ostatniej stronie, skąd wypadła pomarańczowa wkładka. Data była wczorajsza.
"Nie wiem, co robię źle. Kiedy chcę się do niej zbliżyć, ona robi krok w tył. Nie potrafię nawiązać z nią relacji.
To był tylko fragment. Byłam pewna, że chodziło tu tylko i wyłącznie o mnie.
Słysząc kolejny stukot oznaczający nieubłagany powrót siostry drżącymi rękoma schowałam pamiętnik z powrotem w poduszkę. Usiadłam po turecku i ze sztucznym uśmiechem patrzyłam, jak Ness rzuca sukienkę koło mnie, a potem siada znowu naprzeciw i oczekuje na pomalowanie.
Nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam już w nic.
~*~
- Wyglądasz przepięknie! - krzyknęła Liv i podbiegła do mnie, tuląc do siebie.
Uśmiechnęłam się szczerze i, podnosząc ręce do góry, aby uzyskać lepszy efekt, okręciłam się wokół własnej osi.
Blondynka miała na sobie zwyczajną, koronkową, bordową sukienkę. Trochę ciemny makijaż podkreślał jej oczy, a włosy były po prostu rozpuszczone.
- Ty też jesteś prześliczna - uśmiechnęłam się słodko - a gdzie Chris?
- Ross umrze na twój widok - wyznała - Christine szła gdzieś za mną, rozmawiała na osobności z Josephem, "ważne sprawy" - zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Hola, hola, Ross nie ma umierać. Nie będę miała z kim tańczyć!
Holt zachichotała, a ja ponownie spojrzałam w dół na moją sukienkę. Nie była znowu taka piękna, a moje kościste ciało nie prezentowało się w tym nawet ładnie. W sumie, denerwowało mnie zawsze to, że gdy ja mówiłam, jak okropnie wyglądam, wszyscy, nawet ci, których nie znam i nie lubię mówią mi, że wyglądam wspaniale. Oni są ślepi? Czy ja już jestem tak pogrążona w nienawiści do samej siebie?
- W sumie, wyglądasz o wiele piękniej ode mnie, Liv - powiedziałam pewnie i złapałam ją za ramię - a gdzie Leo?
Wystawiła mi język.
- Kłamiesz, dziewczynko, kłamiesz. Leo przyjedzie tutaj samochodem, zabierze nas na miejsce wylotu, a potem ktoś tam odbierze samochód. Nie wiem.
Usiadłam na ławeczce stojącej w moim ogrodzie, a Abby przybiegła do mnie i położyła mi pysk na kolanach, wciąż merdając ogonem. Zaczęłam ją delikatnie głaskać i wiąż wypatrywałam wyjścia rodziny z domu. Chcę już jechać, a nie czekać miliony lat świetlnych, żeby znowu zobaczyć Jessy, poznać jej nowego męża i zobaczyć reakcję Rossa na mój widok. Olivia złapała mnie za dłoń i lekko ją ścisnęła.
- Cierpliwości, słońce.
Przekręciłam teatralnie oczami. Łatwo jej mówić.
W końcu, po kilku(nastu) długich minutach jechaliśmy w miejsce wylotu. Tam mają już być wszyscy. W sumie ciężko mi uwierzyć, że znowu będziemy razem - ja, Ross, Olivia, Leo, Chris, Tom oraz Joe. Będziemy się bawić, co naprawdę ostatnio jest nowością, bo nie umieliśmy nawet ze sobą luźno porozmawiać.
W czasie jazdy dużo sms-owałam do Rydel oraz rozmawiałam z Liv i Christine. W sumie prawie przez całą drogę byłyśmy tylko my. Okazało się, iż Lynchowie dojadą tam w inny sposób. Ugh, oni zawsze robią mi głupie niespodzianki.
Kiedy się w końcu rozdzieliłyśmy, co nie było łatwe, byliśmy już w Orlando. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Olivia może ma tam jakieś pojęcie o tym mieście, ja nawet ostatnio zapomniałam, w którym leży stanie. Laura mistrz!
- Ross! - krzyknęłam z uśmiechem i rzuciłam się na szyję chłopakowi, który stał na chodniku.
Ewidentnie na nas czekali.
Blondyn złapał mnie w biodrach i utonęliśmy we wspólnym uścisku. Potem jeszcze przywitałam się z jego całą rodziną, zostałam PONOWNIE skomplementowana, a Ross nie mógł ode mnie oderwać oczu. To dobrze, prawda?
Złapałam mojego ukochanego za rękę i szliśmy z tyłu całej parady idiotów, znaczy naszych rodzin i przyjaciół. I kogoś jeszcze innego, kogo wcześniej nie widziałam na oczy. W tym samolocie faktycznie musiałam być zaślepiona przyjaciółkami, że dopiero teraz zauważyłam, jak jakaś piękna blondynka idzie ramię w ramię z czarnowłosym chłopakiem. Kiedy się odwróciła, aby na nas zerknąć, rozpoznałam w niej Lacey, rodzoną siostrę Jessiki. Teoretycznie nigdy się nie lubiłyśmy. Jako starsza siostra panny młodej nie udzielała się nigdy w zabawy z nami, wolała siedzieć z rodzicami i rozmawiać z dorosłymi. Pamiętam, jak nazwała mnie kiedyś rozwydrzoną, rozkapryszoną małolatą tylko dlatego, że powiedziałam, że jest sztywna. Ale tak było! Dwudziestosześcioletnia kobieta patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Tak, dawno mnie nie widziałaś, a ja wciąż cię pamiętam.
- Czemu nie lecieliście z nami? - spytałam cicho i wtuliłam się lekko w ramię chłopaka.
- Musieliśmy jeszcze coś załatwić - mrugnął do mnie - chodzi o prezent dla Jessiki i Connora.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego spod byka.
- Ty też byłeś do tego potrzebny? Mam być zazdrosna? - zażartowałam.
Chyba załapał aluzję.
- Nie, nie powinnaś nawet o tym myśleć - cmoknął mnie delikatnie w usta - zbyt długo o ciebie walczyłem, aby cię stracić.
- W ogóle o mnie nie walczyłeś - zauważyłam - poddałeś się mojej nienawiści, smutkowi i lękowi.
Westchnął cicho i dotknął lekko mojego nosa.
- Walczyłem. Na swój własny sposób. Miałaś kiedyś taki moment, kiedy ego nie pozwoliło ci nie odpowiedzieć? Po prostu nie mogłaś powstrzymać, aby jakieś raniące słowa, nieprzemyślane słowa wypłynęły tobie z ust? Nie mogłem inaczej.
Parsknęłam.
- A więc tyle czasu się kłóciliśmy przez twoje głupie ego? - przewróciłam oczami - mężczyźni są tacy przewidywalni.
Zachichotał. Oboje nie chcieliśmy kolejnej głupiej sprzeczki, która stuprocentowo zniszczyła by nastrój dzisiejszego dnia, więc trzymałam buzię na kłódkę, a Ross starał się być taki słodki, na ile było go stać. Można przez niego dostać cukrzycy?
Szliśmy naprawdę długo. Halo, czy w Orlando nie istnieje takie coś nazwane taksówką? Albo autobusem?
Kiedy doszliśmy miałam szeroko otwarte oczy i usta. Dom Jessiki albo Connora był ogromny. Bardzo wielki, może ze dwa i pół raza jak mój. Nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale tak kalkuluję.
- Connor ma szóstkę rodzeństwa - wyjaśnił Ross - pięć sióstr i brata. Ich ojciec dużo pracował, aby kupić ten dom.
Pokiwałam głową, że rozumiem.
- Wchodzimy - poinstruowano nas.
Za grupką pozostałych gości weszliśmy do środka. Dom był urządzony skromnie, ale ze smakiem. Przeważała czerń z bielą,
Piski. Krzyki. Mnóstwo kobiet powpadało sobie w ramiona, a mężczyźni zaczęli przybijać sobie piątki, żółwiki albo po prostu rozmawiać. Wtuliłam się w Rossa. Nie kojarzyłam nawet połowy osób, nie wiedziałam, co mam zrobić. Blondyn pocałował mnie we włosy i pogłaskał po ramieniu.
- Chodź, poszukamy Jessiki - powiedział.
Kiwnęłam głową. Wyminięcie tej grupki osób nie było łatwe, wręcz się taranowaliśmy. Ledwo doszłam do barierki przy schodach prowadzących na górę. Przy okazji złapałam też Chris, która też nie wiedziała, co ma robić. Oprócz nas nie znała tu nikogo, przyjechała tu też tylko ze względu na nas.
Uśmiechnęła się lekko, dziękując. Odwzajemniłam gest.
Weszliśmy na samą górę. Korytarz był przestronny, prowadził do kilku drzwi po obu stronach ściany. Ross wiedział, gdzie ma iść. Pewnie odwiedzili ich. Kilka razy.
Otworzył delikatnie drzwi na końcu korytarza i wpuścił nas do środka. Lacey i Olivia siedziały na kanapie, a Jessy ubierała się w swoją białą, skromną suknię ślubną. Wszystkie trzy aktywnie ze sobą rozmawiały, ale gdy tylko weszliśmy do środka Jessica zwróciła na nas swoją uwagę.
- Laura! Ross! - wykrzyknęła i radośnie przybiegła do nas, przytulając w grupowym uścisku - w końcu przyjechaliście!
Zachichotałam, gdy poczułam, jak Ross drży od śmiechu.
Blondynka oderwała się od nas i spojrzała krzywo.
- Słyszałam, że w końcu jesteście razem - wyznała - trochę długo wam to zajęło.
Wystawiłam jej język jak pięciolatka.
- Nie widziałyśmy się tyle czasu, a ty myślisz tylko o związkach. Dzięki - parsknęłam.
- Oj, bądź cicho - zachichotała - Ross musi być niezłym idiotą, żeby tyle czasu pracować, aby się do ciebie zbliżyć. Wyznać ci coś? Lynchowie przyjeżdżali do nas kilka razy. Odkąd... no wiesz, pokłóciliście się pierwszy raz Ross rozmawiał ze mną, jak może cię odzyskać. I pisał do mnie maile. On jest takim romantykiem - rozmarzyła się - zupełnie jak Connor. No właśnie, musisz go poznać! On jest taki idealny! Przystojny, inteligentny, z poczuciem humoru.
Blondyn, jako jedyny mężczyzna w tym pomieszczeniu, spalił buraka, a ja wybuchnęłam śmiechem. Objęłam go lekko i pocałowałam w policzek, aby się rozchmurzył.
- Pięknie wyglądasz - powiedziałam.
- O matko, kto to mówi? Masz genialną sukienkę! W ogóle, tak bardzo się zmieniłaś, wydoroślałaś, wyładniałaś.
To jest właśnie Jessy. Gada jak najęta, często plotkuje, ale w sumie która dziewczyna tego nie robi? Uwielbia zakupy. Connor musi być chodzącą oazą spokoju, aby wytrzymać z nią pozostałe dni ich wspólnego życia.
- Cześć, Chris - powiedziała blondynka - miło mi ciebie poznać. Olivia dużo mi o tobie opowiadała. Ross w sumie też.
- Cześć - odparła niepewnie Redford - dziękuję za zaproszenie. Piękna sukienka.
- Dziękuję - na twarzy Jess pojawił się promienny uśmiech, a potem dusiła Christine w swoim uścisku.
Roześmiałam się. Zazdroszczę tego pannie młodej. Ja nie potrafię się przywiązać do ludzi ot tak, po prostu. A tym bardziej ich polubić.
~*~
- Teraz możesz pocałować pannę młodą.
Wytarłam łzę płynącą po moim policzku uważając, aby się nie rozmazać. Złapałam Rossa za rękę, aby tylko się jeszcze bardziej nie rozkleić. Ciepło jego ciała przynosiło mi ulgę.
Jessica ma ogromne szczęście. Ta kobieta, która stoi przy ołtarzu i oddaje pocałunki tego wspaniałego mężczyzny dostała szczęście na całe życie.
Wstaliśmy razem z pozostałymi gośćmi, aby bić brawo na stojąco. Uśmiechnęłam się szeroko i klaskałam jak najgłośniej. Jessy spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
Jak się okazało Jessica i Connor spotkali się na pierwszym dniu studiów architektonicznych. Od razu przypadli sobie do gustu, na początku to była tylko zwykła przyjaźń. Nawet się nie obejrzeli, a zakochali się w sobie. Byliby w stanie zrobić dla siebie wszystko. Brzmi jak scenariusz marnej komedii romantycznej, ale w rzeczywistości jest to o wiele romantyczniejsze niż w filmie.
Ja też miałam swoje szczęście.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho Lynch.
Zadrżałam po odczuciu jego ciepłego oddechu na mojej szyi.
- Tak - odparłam.
Pocałowałam go lekko w usta, a potem pociągnęłam za rękę, aby wyjść z kościoła za pozostałymi gośćmi. Dostałam w ręce kwiaty zakupione przez mamę, a potem razem z nią, Vanessą i Paulem stałam w kolejce, aby dojść do nowych małżonków.
Gości była cała masa. Musieli nazbierać naprawdę dużo pieniędzy, aby zorganizować wesele.
Wszyscy składali jak najszczersze życzenia, które najczęściej dotyczyły udanego małżeństwa, niekończącej się miłości, gromadki dzieci i sukcesów w życiu zawodowym. Bo czegoż innego można? To wszystko, czego tak naprawdę potrzeba w życiu.
W końcu i przyszła kolej na nas. Wymieniliśmy się uściskami, pocałunkami w policzki, podarowaliśmy kwiaty i prezent, a potem zostaliśmy zaproszeni do busu, który zawiezie nas na miejsce zabawy.
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce można już było słyszeć głośną muzykę, na ogromnej altance tańczyło kilka par, a na dworze stały wielkie stoły obładowane jedzeniem. Wszystko odbywało się na zewnątrz restauracji. W końcu, co się dziwić, ciepły wieczór.
Wszystkie miejsca przy stole były podpisane danej osobie. Mogłam teraz normalnie kochać z całych sił Jessicę, która usadziła mnie przy mojej i całej rodzinie Lynch oraz moich przyjaciołach. Taka jedna, wielka rodzina.
Zdjęłam marynarkę, którą miałam na sobie, powiesiłam ją na oparciu i usiadłam na miejscu. Z mojej prawej strony siedział Ross, a lewej Vanessa. Przypomniało mi się wszystko, co rano przeczytałam. Van uważa, że ten rozdział między nami leży po jej stronie. Próbuje wziąć na siebie całą winę. Jutro z nią o tym porozmawiam.
Uśmiechnęłam się szeroko do Rydel, która niepewnie wzięła do ręki jedno małe ciastko. W sumie nie musiała się bać, niektórzy goście już byli po kilku kieliszkach wódki.
- Zjesz coś? - spytał mnie Rossy.
Rozejrzałam się po stole.
- Chcę trochę tamtej sałatki - wskazałam palcem na wypełniony po brzegi półmisek.
Kiwnął głową i nałożył nam obojgu po porcji. Jadłam w ciszy. Wszyscy wokół mnie o czymś dyskutowali, ja nie miałam na to zbytniej ochoty. Taki cichy, samotny dzień.
Zauważyłam, że Jessica, Connor, Lacey jako druhna i jej partner siedzą przy oddzielnym stoliku. Przypomniałam sobie, że poprosiłam rano Paula, aby wziął mój aparat. Podeszłam cicho do jego krzesła i z jego plecaka wyjęłam moją własność, podeszłam do państwa młodych.
- Uśmiech - poprosiłam, a małżonkowie uśmiechnęli się szeroko do obiektywu.
Pstryknęłam kilka zdjęć, w tym Jessiki z Lacey i Connora z drugim mężczyzną. Potem jeszcze pan młody zrobił zdjęcie mi, Jessy i Lacey. Nie wiem nawet, od kiedy ta druga jest dla mnie taka miła.
Po krótkiej sesji wróciłam do stołu i postarałam się włączyć do rozmowy.
- Och, dajcie spokój - zachichotała Ness - Riker się mną nie interesuje.
O wspomnianym blondynie ani śladu.
Prychnęłam ze śmiechem.
- Jasne, przyznajcie się w końcu.
Van uśmiechnęła się do mnie szeroko i wystawiła język.
- Porozmawiajmy lepiej o tobie i Rossie.
- Właśnie - poparła siostrę Delly - kiedy ślub? A dzieci? Pies? Dom?
Pani Stormie i moja mama wybuchnęły śmiechem.
- Kiedyś, kiedyś, kiedyś no i kiedyś - odparłam lekko - w sumie, możecie już zbierać pieniądze na wesele. Mogę się zmienić w wariatkę na ten temat i już planować, robić zapiski w notatniku i wybierać sukienkę ślubną.
Mój komentarz wywołał falę śmiechów.
- No dzięki - "fochnęłam" się, założyłam ramię na ramię i usiadłam z głupią miną wygodniej na krześle - śmiejcie się dalej. A jak skończycie żartować na mój koszt to mnie obudźcie.
- Foszku, chodź, idziemy tańczyć.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie umiem tańczyć. Połamię ci nogi, Ross.
Pokręcił przecząco głową i spojrzał na mnie spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu. Z cichym westchnieniem złapałam go za rękę i przy okazji specjalnie nadepnęłam mu na stopę.
- Nie rób tego specjalnie, słońce - wyszeptał i prawie zaniósł mnie na tę głupią altankę.
Prychnęłam sfrustrowana i uderzyłam go w ramię.
- Jaki brutal.
Wystawił mi język i złapał mnie za dłonie.
- Nie udawaj, że nie umiesz tańczyć wolnego. Na balu tańczyłaś.
Wzruszyłam ramionami z miną niewiniątka.
- Może zapomniałam?
Zachichotał. Położył moje ręce na swoim karku, a potem sam mnie złapał za talię. Zaczęliśmy się powoli poruszać w rytm muzyki.
- Wiesz, że kocham Cię za to, że jesteś taka uparta?
- Tylko za to?
Uśmiechnęłam się lekko, a twarz ukryłam włosami.
- No nie. Jesteś taka piękna.
- Uroda przemija - zauważyłam.
- Jesteście takie skomplikowane - jego twarz rozświetlił uśmiech.
- Obrażasz mnie?
- Cholera, Laura, próbuję być romantyczny.
Wybuchnęłam śmiechem i pogłaskałam go szybko po policzku, aby po chwili wrócić do poprzedniej pozycji.
- Nie musisz. Już jesteś.
Okręcił mnie wokół własnej osi, aby znowu mnie złapać w swoje ramiona.
- Naprawdę? Jesteś niezłą kłamczuchą.
Wzruszyłam ramionami.
- Mama zawsze mi powtarza, że jestem jak otwarta księga. Że wystarczy tylko jedno spojrzenie na mnie, aby wiedzieć, o czym myślę.
- Kłamała. Jesteś strasznie skomplikowana. Nigdy nie wiem, jak zareagujesz na niektóre słowa.
- Jestem po prostu wrażliwa i pamiętliwa. I nie myślę, co mówię. Ale ty powinieneś to wiedzieć najlepiej.
Westchnął cicho pod nosem.
Nie kłamałam w tym momencie. Jestem zbyt popędliwa, nigdy nie myślę, popełniam mnóstwo błędów i komplikuje innym życie. Ci ludzie, którzy codziennie żyją wokół mnie muszą mieć stalowe nerwy. Przy nich Connor to pikuś.
- Wiesz, że Cię kocham? - spytałam lekko - kocham Cię za to, że jesteś przy mnie każdego dnia. Że znosisz moje humory. Że mnie wspierasz. Że jesteś taki wspaniały i idealny. Że po prostu jesteś.
- Ja Ciebie mocniej - pocałował mnie naprawdę czule - o wiele bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
- Jak Ty wytrzymałeś tyle lat ze mną?
Uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami. Z boku musieliśmy wyglądać przekomicznie.
- No wiesz. Mieszkam z takimi kretynami, których nikt nigdy nie pokona. A prawdziwa miłość wszystko wytrzyma.
Z moją prawdziwą miłością przeżyłam trzy godziny na tańcu. I umierałam.
~*~
- Poczekasz jeszcze sekundkę? Rzucę tylko bukietem, a potem pójdziesz i się położycie.
Kiwnęłam głową.
- Dla Ciebie Jess wszystko. Ale wiesz, że to i tak się nie spełni? Jest tu mnóstwo dziewczyn starszych ode mnie o kilka lat, a są niezamężne.
- Nie analizuj tyle - parsknęła - stań tylko posłusznie w rządku i złap bukiet, jeśli nakieruje się na Ciebie.
- A co ja? Twój piesek?
- Nie pyskuj, moja droga. Musisz pamiętać, że wciąż jestem od Ciebie starsza. I jesteś na moim ślubie.
Roześmiałam się, ale aby mieć to z głowy stanęłam w grupce kobiet. Jeśli ten głupi bukiecik wleci w moje ręce to się powieszę.
Jessica z wielkim uśmiechem weszła na mały podest i odwróciła się plecami do nas.
- Przyszykujcie się!
Piski. Czy ja jestem wśród kilkunastu letnich nastolatek? To ja powinnam się tak zachowywać, a nie "poważne" osoby po trzydziestce.
Bukiet poszedł w ruch. Leciał i leciał, przeleciał nad moją głową, słyszałam jęki zawodu, a potem odwróciłam się do tyłu. Okazało się, że wiązanka jest w rękach Olivii. Blondynka nie wiedziała, co się dzieje. Miałam wrażenie, że te kobiety mają ochotę się na nią rzucić z pazurami. Perfidnie.
- Poradzi sobie - szepnął Ross ze śmiechem i złapał mnie za ramię, wyciągając z tłumu.
Ciągnął mnie aż do wejścia do budynku, gdzie obok restauracji był także hotel. Jessy zarezerwowała pokoje dla wszystkich gości, aby mogli się przespać. Zabawa zabawą, ale wyspać się trzeba.
Pokój numer dwadzieścia trzy stanął przed nami otworem.
Zapaliłam światło i weszliśmy do środka. Przez chwilę nawet prawie zapomniałam o okropnym bólu głowy. Nawet na balu halloweenowym nie było tak głośno.
Drewniane ściany oddawały nastrój pomieszczenia. Stały tam dwa łóżka dwuosobowe i jedno jednoosobowe, były już pościelone. Na masywnej szafce, gdzie można byłoby schować swoje bagaże stał ogromny telewizor plazmowy, a na szafkach nocnych oczywiście lampki.
Szybko podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby przewietrzyć pokój. Było czuć trochę stęchliznę, z resztą, co się dziwić, jesteśmy na końcu korytarza na drugim piętrze. Tu prawie nikt nie przychodzi.
Zdjęłam swoje koturny i z cichym jękiem rzuciłam się na pierwsze od lewej łóżko. Mogli by mnie tu pochować żywcem, aby tylko już nie wstawać. Coś czuję, że jutro będą bolały mnie stopy.
Poczułam, jak materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Ross położył się obok mnie i włączył telewizor.
- Leń - mruknęłam - już możesz na ojca iść.
Podciągnęłam się i położyłam głowę na poduszce obserwując, jak chłopak zmienia kanały.
- Uwierz, jak będę miał dzieci nie będę tego robił.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Chyba my będziemy mieć.
Przymknął powieki.
- Zobaczymy.
Prychnęłam.
- Nie wierzysz, że nasz związek przetrwa lata?
- Tego nie powiedziałem - wyznał - po prostu... ech, nie potrafię na to wszystko patrzeć z przymrużeniem oczu.
- Na co patrzeć?
- Na to, co jest między nami. Jeśli będziemy się kłócili o głupoty to się rozejdziemy.
- Widać, że tego chcesz - odparłam odpychająco i wstałam nie zważając na żaden ból - ani stóp, ani głowy, ani serca.
Weszłam do łazienki i podeszłam do zlewu. Oparłam ciężar swojego ciała na rękach i spojrzałam w swoje odbicie. Nie było padającego ode mnie blasku jak jeszcze dziś rano. Byłam przemęczona tymi wszystkimi fazami, teoriami i wszystkim. Kto by pomyślał, że związek z ukochaną osobą może przynieść tyle bólu i problemów.
- Nawet nie próbuj wejść - warknęłam widząc, jak blondyn szarpie klamkę - jest zamknięte.
- Laura, cholera. Nie to miałem na myśli. Przestań brać wszystko do siebie.
Zacisnęłam mocno zęby i ze złości uderzyłam otwartą dłonią w ścianę.
- Odpieprz się ode mnie, do cholery! A co, jeśli by się okazało, że pieprzysz się z jakąś laską w hotelowym pokoju zdradzając mnie też nie mam brać tego wszystkiego do siebie?! Wiesz, jaka jestem, wiedziałeś, w co się pakujesz! Nie rób z siebie teraz niewiniątka.
Usłyszałam kolejny stuk w drzwi.
- Przecież wiesz, że nigdy bym ci tego nie zrobił. Proszę, otwórz, porozmawiajmy.
Zacisnęłam mocniej oczy czując, jak po moich policzkach płyną łzy. Tusz na pewno już pozostawiał na mojej skórze ciemne plamy. Nieprzytomnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je, a sekundę potem chowałam głowę w dłonie i zjeżdżałam plecami o ścianę.
Wiedziałam, że nigdy by mi tego nie zrobił. Nie zrobiłby tego nikomu. Ross nigdy nie tolerował zdrady, uważał to za odrażające.
Podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Posadził mnie na łóżku i odciągnął dłonie od twarzy próbując spojrzeć mi w oczy.
- Spójrz na mnie.
Pokręciłam głową i jeszcze mocniej zamknęłam oczy.
Wstał z łóżka i podszedł do mojej torebki, skąd wyciągnął opakowanie z chusteczkami do demakijażu. Zaczął delikatnie ścierać mi z policzków smugi, a potem zostawiając w tym miejscu drobne pocałunki.
- Laura... naprawdę nie to miałem na myśli - zaczął swój wywód - chcę tworzyć z tobą całą swoją przyszłość, wiesz o tym doskonale. Oboje mamy swoje wady i zalety, drażnimy siebie nawzajem, czasami nie potrafimy wytrzymać w swoim towarzystwie kilku minut. Ale naprawdę chcę być z tobą do końca. Może to brzmieć trochę fałszywie, mamy przecież dopiero po osiemnaście lat, ale to cała prawda.
Pocałował mnie delikatnie w usta. Nie chciałam tego, naprawdę nad tym nie panowałam. Nie chciałam, aby kilkoma słowami rozwalił cały mój mur obronny. Ale to zrobiłam. Oddawałam wszystkie pieszczoty, wszystko, co mi dawał. Nie potrafiłam przestać, chciałam tylko więcej i więcej.
Nawet nie zauważyłam, jak leżałam na plecach i wiłam się pod jego dotykiem. Ross zszedł z pocałunkami na ramiona, szyję, a później tylko niżej. Nie potrafiłam stwierdzić, czemu mu na to pozwalałam. Nasz związek jest naprawdę chory. Krzyczymy na siebie, a potem nie potrafimy bez siebie żyć. Nawet jeśli te dwa wydarzenia wydarzają się w przeciągu pięciu minut.
Chłopak zaczął mi ściągać rajstopy. Nie potrafiłam mu przerwać, powiedzieć, żeby dał mi spokój. Jestem tak cholernie od niego uzależniona.
Był bardzo delikatny, nie chciał przesadzić. Wciąż mnie całował. Przyciągnęłam jego usta do swoich.
Nie wiem, jakby zareagował teraz ktoś, kto wszedłby do pokoju. Ta cała sytuacja była taka prywatna, taka intymna.
Potem ramiączka od sukienki zostały ściągnięte z moich ramion. Cholera!
Na korytarzu usłyszałam kroki. Ross się zbytnio nimi nie przejął, przecież mógłby być to ktokolwiek, nawet inni goście, aby pójść i gdzieś się przespać.
Ale potem drzwi stanęły otworem. Do pokoju wkroczyła Vanessa. Widząc nas w dość jednoznacznej pozycji zarumieniła się. Odepchnęłam od siebie chłopaka i zeskoczyłam z łóżka.
- Widzę, że przyszłam nie w porę - wymruczała - miałam tylko przekazać, że Connor i Jessica już wyjeżdżają na swój miesiąc miodowy. Chcieliby się pożegnać. To może ja już... - wskazała na drzwi i zaczęła iść tyłem.
- Nie, poczekaj, proszę cię.
Poprawiłam swoje włosy i naciągnęłam szybko na nogi rajstopy. Włożyłam koturny i stanęłam koło siostry. Ross jeszcze się ogarniał.
- Dojdziesz do nas - powiedziałam - mamy coś do omówienia.
Pociągnęłam starszą siostrę w stronę wyjścia. Szłyśmy korytarzem w ciszy.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam - zaczęła - jeśli masz zamiar krzyczeć, to wolę mieć to już za sobą.
- Do niczego między nami nie zaszło - zachichotałam.
- Jeszcze - wcięła się.
Wzruszyłam ramionami i roześmiałam się. Ale potem spoważniałam.
- Musimy coś obgadać - zaczęłam - Vanessa, ja wiem, że ty... nie możesz brać wszystkiego na siebie.
- Ale czego?
Racja. Pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki. Idiotka.
- No... chodzi o... - plątałam się - chodzi o nasze relacje. Wróciłaś i mamy szansę to wszystko naprawić. To jest nasza wspólna wina. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że próbujesz zabrać całą winę to pożegnasz się ze swoimi palcami i głową, będziesz szukała ich na najbliższych torach kolejowych - zażartowałam, śmiejąc się.
- Ty, młoda, starszej siostrze się nie grozi.
Wybuchnęłyśmy wspólnie śmiechem.
- Mówię poważnie, Van. Proszę, chociaż spróbujmy wrócić do tego, co było wcześniej.
Uśmiechnęła się szeroko.
Wyszłyśmy na podwórze.
- Kocham Cię, Laura.
Odwzajemniłam jej gest.
- Ja Ciebie też, słoniu.
Siostra przytuliła mnie mocno do siebie. Odwzajemniłam jej uścisk.
I patrząc, jak Connor i Jessy żegnają się ze wszystkimi i wyjeżdżają wiedziałam, że lepiej tego dnia nie mogłam sobie wyobrazić.
*********************
Morning. CC:
Witam was z tym rozdziałem.
Starałam się, aby wyszedł najlepiej jak może. Jego ocena należy do was.
Jak można było już zauważyć jest to epilog pierwszej części opowiadania. Nowy rozdział, dokładnie pierwszy drugiej części pojawi się 13 grudnia. Jak najszybciej postaram się dodać bohaterów.
Wrócę do was z nową weną i mocą.
Proszę, aby wszyscy, którzy przeczytają ten rozdział niech go skomentują c;
Dziękuję Wam ((:
Brardzo się cieszę że planujesz 2 sezon:):)Premiera będzie akurat w moje urodziny <3
OdpowiedzUsuń1 Sezon był świetny ..Rozdział boski:)Super opisany ślub
Świetny *.*
OdpowiedzUsuńBlog nie jest łatwy i charkter Laury też, dlatego brawo za ujęci tego ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Na pewno to wiesz ale ja to napisze: blog i epilog pierwszej części - super! Masz talent :*
OdpowiedzUsuńKocham takie opowiadania.
OdpowiedzUsuńA Ciebie Oluś za to opowiadanie, kocham jeszcze bardziej.
Przepraszam, nie mam weny na dłuższy komentarz, ale wiedz, że to przeczytałam i się zachwyciłam.
Czekam na 13 grudnia :) ^^ x
Ryczę :) To było piękne. Awww! Raura jest taka słodka <3
OdpowiedzUsuńBędę ze zniecierpliwieniem wyczekiwać tego drugiego sezonu. Nie mogę się już doczekać :D
Suuuuper rozdział! I tak się cieszę, że jest drugi sezon:D
OdpowiedzUsuńWracaj do nas z meeeega weną kochana!
Jaki cudowny <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam wesela!!!! :D
Czekam na sezon 2 :))
Jaki słodka Raura *-* czekam na 2 sezon bloga Kocham!! <3
OdpowiedzUsuńSweet :3 Ale Van, nie bierz wszystkiego na siebie. Rossy ty się lepiej dowiedz co to jest klucz XD I następnym razem po użyj :*
OdpowiedzUsuńCzekam na 2 sezon. Jeśli masz ochotę to wbijaj do mnie : you-will-be-forever-raura.blogspot.com
~ Livv