~*~
Siedząc obok Rossa w samochodzie, nerwowo skubałam palcami końcówki sukienki. Męczyły mnie wyrzuty sumienia, że tak łatwo mogłam go zdradzić i iść z jakimś pieprzonym skubańcem na randkę. Nie mogłam się zdecydować, czy powiedzieć mojemu chłopakowi o Rick'u, czy raczej dać sobie spokój, żeby nie zrobił żadnej głupoty.
Ross uważnie patrzył przed siebie, na drogę, ale co chwilę pobłażliwie zerkał na mnie kątem oka. Prowadząc kierownicę jedną ręką, drugą trzymał na mojej dłoni. I choć byłam naprawdę zdenerwowana, ciepło jego ciała mnie uspokajało.
Widząc, że już dojeżdżamy do mojego domu, postanowiłam jednak zaczepić o temat.
- Umm... Ross? - powiedziałam cicho, niepewnie.
- Tak? - spojrzał na mnie łagodnie i zaparkował równolegle przed trawnikiem.
- Sądzę, że musisz o czymś wiedzieć.
Chłopak kiwnął głową, a ja zaczęłam mu opowiadać. O tym, jak Rick podsłuchał naszą próbę, obraził nas i założył z nami. Kiedy doszłam do momentu warunków i powiedziałam, jak brunet chciał mnie wykorzystać, jego twarz wykrzywił grymas, a mina zmieniła diamentralnie.
- Zabiję go - wysyczał i wysiadł z auta, po czym ze złości kopnął nasz kosz na śmieci stojący nieopodal mojego miejsca zamieszkania.
- Ross... Ross... - szeptałam, próbując go złapać za ramię, ale wciąż się wyrywał - Ross! - krzyknęłam wściekła i szarpnęłam go za ramię - uspokój się!
Próbował mi przerwać, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Teraz ja mówię - powiedziałam niezbyt miło - uważałam, że skoro jesteśmy razem, powinieneś o tym wiedzieć.
- I słusznie - wtrącił, a jego głos był przesiąknięty wściekłością.
- Chciałam ci o tym powiedzieć, ale nie możesz iść mu cokolwiek zrobić - warknęłam - upokorzyliśmy już go wystarczająco i nie pójdę na głupie spotkanie. Nie możesz się zachować jak człowiek i zostawić tą sprawę za sobą?
Na potwierdzenie swoich słów złapałam go mocniej za dłoń i nie pozwoliłam zrobić ani kroku. Może i jestem o wiele niższa i słabsza, ale jak sobie coś postanowię, to nie ma zmiłuj.
Jego szczęka rozluźniła się, on sam też opuścił ramiona wzdłuż ciała. Spojrzał na mnie błagalnie, a potem usiadł na krawężniku i schował twarz w dłoniach. Przez chwilę miałam wrażenie, że płakał, ale tylko mi się wydawało.
Z cichym westchnieniem i ulgą rozchodzącą się po moim ciele, usiadłam koło niego i wtuliłam w jego ramię. Siedzieliśmy tak przy sobie przez dłuższą chwilę, a ja słuchałam bicia serca mojego ukochanego, śpiewania ptaków i patrzyłam się na niebo, gdzie gwiazdy mrugały do nas figlarnie. Mi nie było do śmiechu.
- Już dobrze? - wyszeptałam cicho - Ross, nic takiego się nie stało - nadal szeptałam, choć ulice były puste i wszystko wykluczało, żeby ktoś mógł nas podsłuchać.
Poczułam jego drżenie, a potem podniósł głowę i nią pokiwał.
A chwilę później poczułam, jak spadają na nas ciepłe krople jesiennego deszczu, co przypominało mi bardziej gorące lato. Uśmiechnęłam się pod nosem i podciągnęłam do góry, wyciągając rękę ku Rossowi, aby mu też pomóc wstać. Silnik w jego samochodzie nadal chodził, więc wyciągnęłam kluczyki i wsadziłam do jego marynarki, którą miałam na sobie. Czarny ubiór był na mnie przyduży, rękawy zakrywały całe moje ręce i jeszcze wisiały przez kilka centymetrów, a tył zakrywał mi nogi do połowy uda. Skrawek sukienki wystawał, ale nie był zbytnio duży.
Ściągnęłam z siebie jego ubranie i wrzuciłam na tylne siedzenie, trzasnęłam drzwiczkami i podeszłam do blondyna, który śledził uważnie każdy mój ruch.
Od dziecka wiedziałam, że Ross marzył o magicznym pocałunku na deszczu. Wiem, że to nie byłby nasz pierwszy pocałunek, ale sądzę, że powinien się liczyć sam gest.
Przyciągnęłam do siebie jego wargi i zatonęłam w naszym magicznym pocałunku. Był on namiętny, a jednocześnie słodki i delikatny, mogłam się nim delektować.
Deszcz padał co raz mocniej, cały wysiłek Olivii szedł w diabły. Ross pewniej złapał mnie za biodra, a ja wplątałam palce w jego wilgotne włosy. Czułam go całą sobą, był wszędzie, ale jednocześnie nadal było go za mało. Jaka to sprawiedliwość?
- Ej, Zdzisiek! - usłyszałam krzyk naszej sąsiadki, przemiłej pani Robertson - chodź tu szybko! To jest lepsze niż jakaś tam lipna komedia romantyczna!
Tupot jego kapci było słychać nawet tutaj. Nim się zorientowałam, wszyscy sąsiedzi wyjrzeli z okien i rozległo się zbiorowe "awww".
Zarumieniłam się i oderwałam od Rossa, chowając twarz w jego koszuli. Roześmiał się, rozbawiony.
- Mogliby państwo włączyć jakąś miłą balladę? - spytał głośno chłopak, a pan "Zdzisiek" znowu pobiegł do salonu.
- Co ty robisz? - uderzyłam go w ramię.
Dotknął delikatnie mojego nosa i uśmiechnął figlarnie.
- Nic takiego - w tym samym momencie usłyszałam piękną fortepianową muzykę - czy mogę prosić moją piękną damę do tańca?
Wyciągnął ku mnie rękę, którą bez zastanowienia uścisnęłam. Zaczęliśmy się miarowo poruszać, choć to bardziej Lynch prowadził. Ja jestem kompletnie ślepą kaleką, z dwoma lewymi nogami.
- Za dużo już chyba dziś tego tańca - zauważyłam ze śmiechem, ale nie zamierzałam przerywać tej pięknej chwili.
Ross stał tyłem do mojego domu, ale ja widziałam dokładnie Vanessę i moją mamę, które wyglądały z okna, rozmarzone. Uśmiechnęłam się delikatnie, przymknęłam powieki i oddałam całkowicie pod władzę mojego chłopaka. Wtulona w niego, spędziłam najlepszy wieczór w życiu.
~*~
Kilka dni później
5 listopad
sobota
Gdy wstałam rano, nogi bolały mnie jak cholera. Pomimo tego, że szybko zdjęłam szpilki i tańczyłam na ulicy boso, pod ostrzałem tysięcy spojrzeń, i tak byłam cała obolała. Gdy wróciłam do domu, robiłam slalom jak jakaś nachlana, odpychając się od ściany do ściany. Z ust nie schodził mi uśmiech, nawet gdy, umyta i przebrana, przyłożyłam głowę do poduszki. Uśmiechałam się nawet chyba przez sen!
Więc kiedy wstałam o siódmej trzydzieści, miałam niemały problem, bo nie wspominając nawet o opuszczeniu mojego rytuału codziennego siedzenia na parapecie i patrzenia na wschodzące słońce ani o tym, że ledwo chodziłam, spóźniłam się prawie do szkoły. Prawie, bo gdy znowu wzięłam szybki prysznic, ubrałam szybko i chwyciłam jabłko i zapakowaną drożdżówkę, wsiadłam do samochodu Vanessy i dojechałyśmy przed budynek niecałą minutę przed rozpoczęciem lekcji. Prędko znalazłam Rossa i przyjaciół, którzy już chyba do końca zaakceptowali nasz związek, a ich nienawiść do niego rozpętałam ja, nikt mi tego nie wypominał. Pogodzona z Calumem i zapoznana do końca z paczką chłopaka, siedzieliśmy wielką grupą na stołówce. Tylko Sam, nadal zazdrosna, przesiadła się do przyjaciółek cheerleaderek i zabijała mnie wręcz wzrokiem, do czego się już zupełnie przyzwyczaiłam.
Więc kiedy wstałam o siódmej trzydzieści, miałam niemały problem, bo nie wspominając nawet o opuszczeniu mojego rytuału codziennego siedzenia na parapecie i patrzenia na wschodzące słońce ani o tym, że ledwo chodziłam, spóźniłam się prawie do szkoły. Prawie, bo gdy znowu wzięłam szybki prysznic, ubrałam szybko i chwyciłam jabłko i zapakowaną drożdżówkę, wsiadłam do samochodu Vanessy i dojechałyśmy przed budynek niecałą minutę przed rozpoczęciem lekcji. Prędko znalazłam Rossa i przyjaciół, którzy już chyba do końca zaakceptowali nasz związek, a ich nienawiść do niego rozpętałam ja, nikt mi tego nie wypominał. Pogodzona z Calumem i zapoznana do końca z paczką chłopaka, siedzieliśmy wielką grupą na stołówce. Tylko Sam, nadal zazdrosna, przesiadła się do przyjaciółek cheerleaderek i zabijała mnie wręcz wzrokiem, do czego się już zupełnie przyzwyczaiłam.
Leżąc teraz w łóżku, poczułam ciepły oddech na swoim policzku i uśmiechnęłam się promiennie do Rossa, odwracając się w jego stronę. Chłopak został wczoraj u mnie na noc tłumacząc się, że za bardzo będzie za mną tęsknił. Tym banalnym tekstem podbił serce Vanessy i mamy, które cieszyły się moim szczęściem. Ale i tak mi się wydaje, że nie chodziło o to, a jeśli tak, to nie w wielkiej części.
- Kiedy wszedłeś na moje łóżko? - wyszeptałam i zerknęłam na zegarek, na którym wybiła godzina siódma. Nie ma to jak pobudka w sobotę o siódmej.
Jego twarz rozświetlił promienny uśmieszek.
- A tak niedawno - wymamrotał, chowając twarz w moje włosy - słodko spałaś, mały ptaszku.
Zarumieniłam się, jak zwykle. Przeciągnęłam się leniwie i odwróciłam tyłem do Rossa, wtulając się w jego nagi tors.
Chłopak miał na sobie zaledwie bokserki, a byliśmy przykryci tą samą kołdrą. Może to trochę niestosowne, ale kochałam go i nie miałam nic do zarzucenia tej sprawie.
- Nie dziwi cię to? - spytałam, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
Przez chwilę miałam wrażenie, że nie może przeze mnie oddychać.
- Ale co?
- Jeszcze dwa tygodnie temu potrafiliśmy skoczyć sobie do gardeł - wyszeptałam i poczułam, jak jakiś mały, niewidzialny szpikulec przebija moje serce na wylot. Nie mogłam teraz uwierzyć, jak nienawiść potrafiła przysłonić moją miłość do niego. Wiedziałam, że zawsze wmawiałam sobie, że go nienawidzę - chciałam go nienawidzić. Może i stałam się ostrzejsza i wiecznie się z nim kłóciłam, ale zawsze zakrywało to moje prawdziwe uczucia.
- Czas zmienia ludzi - wyszeptał znowu w moje włosy i poruszył się niespokojnie na łóżku, aż kołdra zsunęła się z moich bioder. Koszulka, którą miałam na sobie, odkrywała mi połowę pleców, więc szybko rzuciłam się, aby to poprawić, lecz chłopak powstrzymał moje ręce - zostaw, tak jest dobrze.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi - wyrwałam się z jego uścisku i usiadłam po turecku, poprawiając moją górę od pidżamy.
- Laura... - westchnął i także usiadł - kochasz mnie?
- Co za głupie pytanie? - odparłam prawie natychmiast - jasne, że kocham.
- Głupie czy nie, chciałem znać odpowiedź - przejechał sobie ręką po twarzy - ja też cię bardzo kocham. Po co rozpamiętywać, co było kiedyś?
- Kiedyś, czyli dwa tygodnie temu - każde moje słowo ociekało sarkazmem - ludzie się nie zmieniają, Ross.
Podniósł ręce w geście obrony.
- Kochałem cię od dawna, jasne? - spytał ostro, a jego brązowe oczy stały się prawie ciałem stałym - kochałem, dlatego cię zostawiłem. I myślałem, że jeżeli cię zostawię, moje uczucie zniknie. Potem zacząłem żałować, bo nie warto było niszczyć takiej przyjaźni. Jestem tchórzem i oboje o tym wiemy. Gdybym nim nie był, powiedziałbym ci prosto w twarz, że cię kocham, może pocałował i nawet jeśli byś mnie spoliczkowała i odrzuciła wiedziałbym, że zrobiłem to, co prawidłowe. Nawet teraz nie jesteśmy razem z mojej perspektywy, tylko dzięki Dove. Zamiast powiedzieć ci prosto w twarz wszystko, co czuję, ja chowałem się za kątami i mówiłem wszystko Dove, która miała na tyle dobre serce i jest na tyle sprytna, że to nagrała. A prawie nas nie zna! - po powiedzeniu swojego monologu, zaczął głęboko oddychać, a jego twarz wróciła do normalnego koloru.
Nie widząc u mnie żadnej reakcji na jego słowa, wypowiedział ciche "wiedziałem" i wstał prędko z łóżka, kierując się do szafy, aby stamtąd zdjąć swoje ubrania i się normalnie ubrać. A ja byłam za bardzo zdziwiona i onieśmielona, aby wypowiedzieć chociażby słowo.
Kiedy w końcu byłam zdolna do poruszenia jakąkolwiek kończyną, Ross był już całkowicie ubrany. Chwyciłam go mocno za ramię, nie pozwalając wyjść z pokoju. Całą swoją siłą pociągnęłam go w stronę łóżka. Kiedy stanął jak kołek przede mną, z miną podłego ignoranta, skoczyłam na niego i razem przeturlaliśmy się po ziemi, robiąc niezły huk. Zamiast się złościć na niego, że byłam zmuszona do obudzenia swojej śpiącej jeszcze smacznie rodziny, co mnie kompletnie nie obchodziło, i do zrobienia sobie kilku dodatkowych siniaków do kolekcji, śmiałam się jak opętana, nie mogąc złapać oddechu. Widziałam, że chłopak też nie mógł powstrzymać się od śmiechu, bo czułam, jak jego ciało porusza się pode mną.
- Laura! - wrzasnął zaspanym głosem Paul - dzieci robi się w nocy, a nie nad ranem!
Kiedy Lynch popadł w jeszcze większą głupawkę, ja wstałam i szybko poszłam do pokoju brata i skoczyłam na jego łóżko, próbując go udusić za głupawą uwagę. A potem, zamiast dokończyć to, co zaczęłam, opadłam na poduszkę koło niego i znowu zaczęłam się głośno śmiać.
- Ross! - krzyknęłam - weź mnie stąd!
Nie spodziewałam się, że chłopak spełni moją zachciankę, ale on zjawił się w try miga i wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Palnęłam "cześć" bratu, machając ręką jak jakaś księżniczka, a potem znowu wylądowałam na swoim łóżku.
- Kocham cię mocniej, niż możesz sobie wyobrazić - powiedziałam cicho, już uspokojona i przycisnęłam wargi Rossa do swoich - niż wszystko inne na świecie razem wzięte. To ci wystarcza?
Uśmiechnął się.
- Wystarcza. I wystarczy już na wieczność.
*****************************
Cześć :3
Rozdział krótki i jakiś taki... strasznie ciężko idzie mi pisanie ostatnio. Nie wiem, może jestem przemęczona tym wszystkim czy coś. Chyba popadam w jakąś depresję. Potrafię się śmiać z niczego, a po chwili płakać. A do tego zbliżająca się szkoła... ech, jest ciężko.
Przepraszam, że tak długo, ale ostatnio nie miałam weny ani czasu + te głupie wahania nastrojów, choć u mnie uwaga "okres" będzie słuszna.
Czekajcie cierpliwie na następny rozdział, który, mam nadzieję, będzie ciekawszy i dłuższy.
DZIĘKUJĘ ZA 16 KOMENTARZY POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM :)
UDAŁOBY SIĘ WAM POD TYM UZBIERAĆ PONAD 20? BYŁABYM PRZESZCZĘŚLIWA :3
PRZYPOMINAM :
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.
- Kiedy wszedłeś na moje łóżko? - wyszeptałam i zerknęłam na zegarek, na którym wybiła godzina siódma. Nie ma to jak pobudka w sobotę o siódmej.
Jego twarz rozświetlił promienny uśmieszek.
- A tak niedawno - wymamrotał, chowając twarz w moje włosy - słodko spałaś, mały ptaszku.
Zarumieniłam się, jak zwykle. Przeciągnęłam się leniwie i odwróciłam tyłem do Rossa, wtulając się w jego nagi tors.
Chłopak miał na sobie zaledwie bokserki, a byliśmy przykryci tą samą kołdrą. Może to trochę niestosowne, ale kochałam go i nie miałam nic do zarzucenia tej sprawie.
- Nie dziwi cię to? - spytałam, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
Przez chwilę miałam wrażenie, że nie może przeze mnie oddychać.
- Ale co?
- Jeszcze dwa tygodnie temu potrafiliśmy skoczyć sobie do gardeł - wyszeptałam i poczułam, jak jakiś mały, niewidzialny szpikulec przebija moje serce na wylot. Nie mogłam teraz uwierzyć, jak nienawiść potrafiła przysłonić moją miłość do niego. Wiedziałam, że zawsze wmawiałam sobie, że go nienawidzę - chciałam go nienawidzić. Może i stałam się ostrzejsza i wiecznie się z nim kłóciłam, ale zawsze zakrywało to moje prawdziwe uczucia.
- Czas zmienia ludzi - wyszeptał znowu w moje włosy i poruszył się niespokojnie na łóżku, aż kołdra zsunęła się z moich bioder. Koszulka, którą miałam na sobie, odkrywała mi połowę pleców, więc szybko rzuciłam się, aby to poprawić, lecz chłopak powstrzymał moje ręce - zostaw, tak jest dobrze.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi - wyrwałam się z jego uścisku i usiadłam po turecku, poprawiając moją górę od pidżamy.
- Laura... - westchnął i także usiadł - kochasz mnie?
- Co za głupie pytanie? - odparłam prawie natychmiast - jasne, że kocham.
- Głupie czy nie, chciałem znać odpowiedź - przejechał sobie ręką po twarzy - ja też cię bardzo kocham. Po co rozpamiętywać, co było kiedyś?
- Kiedyś, czyli dwa tygodnie temu - każde moje słowo ociekało sarkazmem - ludzie się nie zmieniają, Ross.
Podniósł ręce w geście obrony.
- Kochałem cię od dawna, jasne? - spytał ostro, a jego brązowe oczy stały się prawie ciałem stałym - kochałem, dlatego cię zostawiłem. I myślałem, że jeżeli cię zostawię, moje uczucie zniknie. Potem zacząłem żałować, bo nie warto było niszczyć takiej przyjaźni. Jestem tchórzem i oboje o tym wiemy. Gdybym nim nie był, powiedziałbym ci prosto w twarz, że cię kocham, może pocałował i nawet jeśli byś mnie spoliczkowała i odrzuciła wiedziałbym, że zrobiłem to, co prawidłowe. Nawet teraz nie jesteśmy razem z mojej perspektywy, tylko dzięki Dove. Zamiast powiedzieć ci prosto w twarz wszystko, co czuję, ja chowałem się za kątami i mówiłem wszystko Dove, która miała na tyle dobre serce i jest na tyle sprytna, że to nagrała. A prawie nas nie zna! - po powiedzeniu swojego monologu, zaczął głęboko oddychać, a jego twarz wróciła do normalnego koloru.
Nie widząc u mnie żadnej reakcji na jego słowa, wypowiedział ciche "wiedziałem" i wstał prędko z łóżka, kierując się do szafy, aby stamtąd zdjąć swoje ubrania i się normalnie ubrać. A ja byłam za bardzo zdziwiona i onieśmielona, aby wypowiedzieć chociażby słowo.
Kiedy w końcu byłam zdolna do poruszenia jakąkolwiek kończyną, Ross był już całkowicie ubrany. Chwyciłam go mocno za ramię, nie pozwalając wyjść z pokoju. Całą swoją siłą pociągnęłam go w stronę łóżka. Kiedy stanął jak kołek przede mną, z miną podłego ignoranta, skoczyłam na niego i razem przeturlaliśmy się po ziemi, robiąc niezły huk. Zamiast się złościć na niego, że byłam zmuszona do obudzenia swojej śpiącej jeszcze smacznie rodziny, co mnie kompletnie nie obchodziło, i do zrobienia sobie kilku dodatkowych siniaków do kolekcji, śmiałam się jak opętana, nie mogąc złapać oddechu. Widziałam, że chłopak też nie mógł powstrzymać się od śmiechu, bo czułam, jak jego ciało porusza się pode mną.
- Laura! - wrzasnął zaspanym głosem Paul - dzieci robi się w nocy, a nie nad ranem!
Kiedy Lynch popadł w jeszcze większą głupawkę, ja wstałam i szybko poszłam do pokoju brata i skoczyłam na jego łóżko, próbując go udusić za głupawą uwagę. A potem, zamiast dokończyć to, co zaczęłam, opadłam na poduszkę koło niego i znowu zaczęłam się głośno śmiać.
- Ross! - krzyknęłam - weź mnie stąd!
Nie spodziewałam się, że chłopak spełni moją zachciankę, ale on zjawił się w try miga i wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Palnęłam "cześć" bratu, machając ręką jak jakaś księżniczka, a potem znowu wylądowałam na swoim łóżku.
- Kocham cię mocniej, niż możesz sobie wyobrazić - powiedziałam cicho, już uspokojona i przycisnęłam wargi Rossa do swoich - niż wszystko inne na świecie razem wzięte. To ci wystarcza?
Uśmiechnął się.
- Wystarcza. I wystarczy już na wieczność.
*****************************
Cześć :3
Rozdział krótki i jakiś taki... strasznie ciężko idzie mi pisanie ostatnio. Nie wiem, może jestem przemęczona tym wszystkim czy coś. Chyba popadam w jakąś depresję. Potrafię się śmiać z niczego, a po chwili płakać. A do tego zbliżająca się szkoła... ech, jest ciężko.
Przepraszam, że tak długo, ale ostatnio nie miałam weny ani czasu + te głupie wahania nastrojów, choć u mnie uwaga "okres" będzie słuszna.
Czekajcie cierpliwie na następny rozdział, który, mam nadzieję, będzie ciekawszy i dłuższy.
DZIĘKUJĘ ZA 16 KOMENTARZY POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM :)
UDAŁOBY SIĘ WAM POD TYM UZBIERAĆ PONAD 20? BYŁABYM PRZESZCZĘŚLIWA :3
PRZYPOMINAM :
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.