środa, 26 lutego 2014

05. Wake Me Up Before You Go-Go

 5 październik

"Bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci" ~Oskar Wilde

I znów wracam do Wilde'a i do stwierdzenia, że to bardzo mądry człowiek.
Zawsze trzeba być sobą i nie udawać nikogo innego, bo po co? Po co być doskonałą kopią kogoś innego, jak możemy być marną kopią samego siebie. I to jest najlepsze rozwiązanie.

~*~

Ranek jak ranek. Co może się dziać w środowy poranek?
Oprócz, jak zwykle, snu telefonu na podłodze, tyłka Abby przy mojej twarzy i chłopaka biegającego w bokserkach po podwórku. No chyba nic.
Śmiejąc się w najlepsze obserwowałam z okna, jak Rocky biega w bokserkach po nawet ruchliwej o tej porze drodze. Po kilku chwilach zauważyłam z boku mojego domu Rydel gwiżdżącą w gwizdek, a w oknie naprzeciwko naszą nastoletnią sąsiadkę, Marię, która wszystko nagrywała na swojej przenośnej kamerze. Mam nadzieję, że wrzuci to do internetu. To będzie hiiiiittt!
W szampańskim nastroju poszłam się umyć i ubrać, a po kwadransie zeszłam na dół i odkryłam, że nikogo nie ma w domu. Do ceramicznej miseczki nasypałam płatków kukurydzianych i zalałam zimnym mlekiem prosto z lodówki. W miską w ręku wyszłam na taras, gdzie przywitały mnie radosne promienie ciepłego słońca.
Podeszłam do blondynki.
- Cześć, Ryd - uśmiechnęłam się - co tam?
Dziewczyna odwróciła się i odwzajemniła mój gest.
- Jestem normalny i wiem co robię! - krzyczał Rocky.
- Wprost genialnie, a u ciebie?
- Nigdy nie mogło być lepiej - spojrzałam na męczącego się bruneta - co znów zmajstrował?
Wiedziałam, że gdy chłopcy zrobili coś szczególnie okropnego dla blondi, to ona znajdowała sposób, by się na nich zemścić. I umiała ich do tego zmusić, a to nie lada wyzwanie.
Raz Ross musiał podejść do podobającej mu się dziewczyny i nagadać jej różnych głupot dyktowanych przez starszą siostrę. Uwierzcie, tamta ruda się więcej do niego nie odezwała.
A innym razem Riker musiał wskoczyć do rzeczki nieopodal, cały mokry biegać po ulicy, przytulając pluszaka Hello Kitty i wrzeszczeć "Kocham mojego koteczka, z którym zawsze śpię w nocy, bo boję się, że zombie wyssie mi mózg!". A to najlżejsze kary dawane przez Delly.
- Nałożył moją ulubioną bluzkę na siebie, udawał mnie przed chłopakami,a zachowywał się naprawdę idiotycznie, potem podarł ją na pół i jedną część dał psu sąsiadki, który to obsikał, a drugą wrzucił do kibla.
Roześmiałam się.
- Kretyn.
- Jestem normalny i wiem co robię!
- Większych chyba nie widział świat - powiedziała wesoło i zagwizdała w gwizdek - koniec na dziś! Wracaj do domu!
- Na dziś? - zdziwiłam się.
- Będzie to robił jeszcze do niedzieli.
- Wow - wystawiła mi język - zdzwonimy się potem?
- Jasne. Zadzwonię. Na razie.
- Paa - pomachałam jej i wróciłam do domu. Umyłam miskę i włączyłam telewizor, bez celu oglądając nudny teleturniej.
Jednak po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Z cichym jękiem wstałam z kanapy i otworzyłam je. Za nimi stała zapłakana Olivia.
- Miałam iść już po ciebie, ale widzę, że nie ma już takiej potrzeby. Co się stało? - przygarnęłam przyjaciółkę do siebie, a ona wtuliła się we mnie.
- Ja... to znaczy... on... o Boże - rozpłakała się jeszcze bardziej.
Zrobiło mi się jej strasznie żal. Ona nigdy nie płakała bez powodu.
Zamknęłam drzwi nogą i zaprowadziłam przyjaciółkę do salonu. Wyłączyłam pilotem telewizor i położyłam go na szklany stolik.
- Nie możesz w takim stanie iść do szkoły. Zrobimy sobie dziś wagary - nakazałam.
- Ale... ale twoja... twoja matka? - wyjąkała.
- Porozmawiam z nią później. Przecież jeden dzień nieobecności w szkole nic nie zrobi, odrobimy to szybko. Jak się ogarniesz, to pójdziemy do Christie i Toma na obiad. Miło spędzimy dzień - uśmiechnęłam się lekko - a teraz opowiadaj, co się stało.
- No bo...

~*~

*Rossy*

Dzień jak co dzień. Ranek jak co ranek.
Rocky chociażby dobrze się bawił, ganiając się z Rydel po ulicy, a my tymczasem nudziliśmy się przed telewizorem. Nie wiedzieć czemu, żaden z nas nie chciał grać na konsoli. Przed szkołą zawsze tracimy chęć na cokolwiek.
Odblokowałem swój telefon. Była już 7.40 i miałem nowe powiadomienie z facebooka. Mam tak ustawione, że gdy ktokolwiek pisze coś o moich przyjaciołach albo rodzinie, zawsze mi się to wyświetla.
Był to filmik, jak Rocky biega w żółtych bokserkach w kaczuszki i szarej koszulce po ulicy. Pokazałem go moim braciom, na co wybuchnęli śmiechem.
Ciekawe, kto to nagrał.
- Zapewne nagrała to Laura - powiedział Ellington.
Pokręciłem przecząco głową.
- Zobacz na imię i nazwisko dziewczyny. Maria Fox.
- Może poprosiła ją, żeby to wrzuciła?
- Nie - zaprzeczył Riker - Laura by się odważyła i normalnie wrzuciła filmik z własnego konta. Widać, że mają niezłą widownię.
- Albo mieliśmy - do domu wszedł zdyszany Rocky - ja nie wiem, jak ja wytrzymam tak do niedzieli.
Uśmiechnąłem się kwaśno.
- Jesteś sławny - pokazałem mu filmik. Roześmiał się, wycierając pot z czoła.
- Widzisz, mam widownię w postaci ładnych dziewczyn.
- Wątpię, żeby Maria się chciała z tobą teraz umówić. A teraz do basenu, raz. Nie ma prysznica, bo nie zdążysz - trzasnęła drzwiami Rydel.
- To dalsza część kary? - jęknął chłopak.
- Do basenu - wysyczała blondynka - bo inaczej dajesz mi 30 dolców.
Westchnął, a dziewczyna uśmiechnęła się triumfująco.
- I mówią, że to faceci rządzą światem - podeszła do drzwi ogrodu - radzę ci się pospieszyć, bo za 5 minut wyjeżdżamy! - krzyknęła do bruneta.
- Jesteś wredna - wyjęczał, wychodząc i kładąc się na trawnik.
- Wiem - mruknęła - i dzięki temu mam dobry humorek. Raz dwa idź się przebieraj i wysusz, bo nie zdążysz. Twój czas mija, tik tak, tik tak.
- No dobra - burknął i wyminął ją w drzwiach, wchodząc po schodach na górę. 
- Następnym razem pomyśl dwa razy, zaraz, zaraz. Powiedziałam do ciebie, żebyś pomyślał?
Wybuchnęliśmy śmiechem, a naburmuszony brunet wlazł na górę.
- Ale naprawdę bardzo dobrze udawał ciebie - powiedziałem rozbawiony.
Spojrzała na mnie wilkiem.
- Nie przeginaj, dobra? Chcesz do niego dołączyć?
Podniosłem ręce w geście obrony.
Po chwili jechaliśmy już do szkoły.

~*~

- Nie ma Marano? Normalnie wydarzenie roku - mówiłem do Joe'go.
Wzruszył ramionami.
- Kilka razy jej nie było.
- Ale wtedy była chora. Wczoraj nie zapowiadało się na to, żeby miała chorować.
- A ty co tak się nią interesujesz, co? - obok mnie stanęła ta nowa. Próbowałem przypomnieć sobie jej imię - Christie - założyła ręce na biodra i patrzyła na mnie wyczekująco.
- Cześć, Christie...
- Dla ciebie Christina - odsunęła się ode mnie, gdy się przysunąłem odrobinę - czekam na odpowiedź. Co ciebie tak interesuje Lau?
Pozwala tak do siebie mówić, a dziewczynę zna dopiero od dwóch dni? To bolało. Kiedyś tylko ja mogłem tak do niej mówić. Ale wszystko zniszczyłem.
- Nie powinieneś się cieszyć? Nie kopnie cię tam, gdzie słońce nie dochodzi - kontynuowała - żadnych kłótni, cała szkoła dla ciebie. No co, żadnej reakcji?
Spojrzałem tępo w ścianę.  Pokiwała głową ze zrozumieniem. Joe jakoś nie spieszył mi się z pomocą, stał tylko i wpatrywał się w dziewczynę.
- Tak myślałam. Z łaski swojej odczep się od Marano, bo wystarczająco ją już skrzywdziłeś.
- To rozkaz?
Spojrzała na mnie wyzywająco.
- Wiem więcej, niż ci się wydaje. I jeśli nie będziesz się od niej trzymał z daleka, to osobiście wymyślę jakiś plan, żeby cię zniszczyć. Ode mnie też trzymaj się z daleka.
- To groźba?
- Jak kto na to patrzy - odburknęła.
- Joe - spojrzałem na kolegę ponaglająco - może mi pomożesz?
- Christina...
- Zamknij się - warknęła.
Odeszła pospiesznym krokiem.
Odetchnąłem głęboko.
- Wariatka - westchnąłem.
- Jak kto na to patrzy - powtórzył jej słowa.
Spojrzałem na niego krzywo.
- No co? Ostra jest. I nie do zdobycia.
Uniosłem wysoko brwi.
- Nawet dla mnie?

~*~

*Laura*

- Pamiętasz Gregorga, prawda? - spytała mnie Olivia.
Greg był kolejnym bezmózgim mięśniakiem, który nawet na procent nie stawiał na dorastanie umysłowe.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Podobał ci się - dodałam.
- Tak - mruknęła. Uspokoiła się trochę od płaczu - posłuchałam serca i postanowiłam, że powiem mu o tym. Zobaczyłam go dziś rano, jak biegał. Wybiegłam, bo chciałam mu to powiedzieć.
- W ogóle nie wiem, jak może ci się podobać. Przecież ty nawet nie lubisz sportu.
Spojrzała na mnie wilkiem.
- Lubię czy nie lubię, on mi się podobał.
Między brwiami pojawiła mi się taka zmarszczka.
- Podobał?
- Teraz nie ma szans, żebym z nim się umówiła. I z mojej, i z jego strony.
- No to o co chodzi?
- Powiedziałam mu.
Zamilkła, spuszczając głowę w dół.
- Wyśmiał mnie i nazwał kujonką. Założę się, że teraz rozpowie całej szkole, że mi się podoba... podobał - poprawiła się.
- Nie przejmuj się. To chłopak, który nie zasługuje na odrobinę zachodu.
Przytuliłam się do niej. Odwzajemniła gest.
- Teraz to wiem. Ale boję się trochę iść do szkoły.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Znowu.
- Nie bój się. Jak coś, to cię obronię. Założę się, że Christie też jest w zasięgu, żeby nam pomóc.
- Dziękuję - mruknęła i przytuliła się jeszcze mocniej.
- To ja dziękuję. Za to, że jesteście.
Na chwilę zapanowała między nami cisza.
- No to co z tym obiadem u Redfordów? - spytała mnie, starając się w jakikolwiek sposób rozluźnić atmosferę.
Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Teraz chyba musimy poczekać, aż lekcje się skończą, żeby zadzwonić do Christie.
Skinęła głową i spojrzała na zegarek.
- Jest 9.20. To co robimy?
- Możemy coś porobić. Tylko co?
- Iść na trzecią lekcję?
Roześmiałam się.
- Już za późno. Chodź, coś wymyślimy - pociągnęłam ją za rękę w stronę mojego pokoju.

~*~

W moim pokoju siedziałyśmy aż do godziny 14. Przez pięć godzin gadałyśmy o wszystkim, co nam ślina na język przyniosła.
Gdy w salonie zadzwonił telefon, podskoczyłam ze zdziwienia.
- Zaczekaj tu. Zaraz wrócę - poleciłam przyjaciółce i zeszłam na dół. Podniosłam słuchawkę.
- Laura?
- Calum - powiedziałam, gdy usłyszałam jego głos - coś się stało?
- Nic takiego. Co się stało z wami? Przez cały dzień nie było was w szkole. Lynch chodził struty i nikomu jakoś dziś nie szkodził.
Zachichotałam.
- A jeśli powiem, że zrobiłyśmy sobie wagary?
Wiedziałam, że nie uwierzył.
- Serio Laura, serio? Ty i wagary?
- To nie twój interes. I tak nie zrozumiesz.
- Chłopcy?
- Mhm - mruknęłam - porozmawiamy jutro, bo będziemy wtedy już normalnie w szkole.
- Spoko. Jeśli nie, to zaciągnę was do niej siłą.
- Gadaj zdrów. Na razie, Calum.
- Narka.
Rozłączył się.
Po chwili zeszła Olivia po schodach.
- Kto to był?
- Calum - szepnęłam - teraz chyba należy zadzwonić do Christie.
- Chyba nie trzeba - powiedziała blondynka, spoglądając w okno - już tu przyszła.
Widziałam dziewczynę, która szła w stronę mojego domu. Po chwili zadzwonił dzwonek.
Otworzyłam jej drzwi.
- Skąd masz mój adres? - spytałam podejrzliwie.
- Też mi ciebie miło widzieć - powiedziała z ironią - mam swoje sposoby. Idziecie już?
Spojrzałam na Holt, która tylko skinęła głową.
- Tylko uważajcie. Moi rodzice są mega porąbani - odezwała się brunetka - będziecie musiały zostawić buty pod drzwiami, a włosy konieczne związane.
Spojrzałam na nią dziwnie.
- Mają dziwny przesąd, że jeśli kobieta w domu ma rozpuszczone włosy, to będzie tu bieda. Mówię, że są porąbani.
Westchnęłam.
- Zgoda - podałam gumkę przyjaciółce i sama związałam włosy w ciasnego koka.
- I żadnych zielonych ubrań. Podobno to przyciąga nieszczęście.
- Coś dużo tego.
Uśmiechnęła się lekko.
- Zdziwiłabyś się. Idziemy?

~*~

Christie mieszkała w naprawdę dobrym domu. Najnowsze apartamenty na przedmieściach, których ceny były boleśnie wysokie,  nie należały do każdego.
- Twoi rodzice są aż tak bogaci? - mruknęłam do brunetki.
- Są biznesmenami - odpowiedziała.
- Zupełnie jak rodzice Lynchów - powiedziała Liv.
Nowoczesną windą wjechałyśmy na ósme piętro. Na każdym piętrze były po dwa mieszkania.
Na korytarzu nie stały żadne rośliny, tylko czerwony dywan prowadzący do mieszkań. Fioletowa farba na ścianach była nieskazitelnie czysta.
- Nikt tu prawie nie wchodzi. Jak zauważyłyście, musiałam wpisać cholernie długi kod.
Pokiwałam głową, że rozumiem.
Gdy doszłyśmy do mieszkania pod numerem 19 zdjęłyśmy buty i weszłyśmy do mieszkania.
- Już jesteśmy, mamo. Przyprowadziłam koleżanki.
Weszłyśmy niepewnie wgłąb mieszkania.
- Dzień dobry - powiedziałam grzecznie, gdy ujrzałam przed sobą niewysoką kobietę o srogim wyrazie twarzy i ostrych rysach, krótkich czarnych włosach związanych w ciasnego kucyka i czarno-białym ubraniu. Za nią stanął średniego wzrostu mężczyzna o lekkim zaroście, króciutkich brązowych włosach i tak samo, jak jego żona, ostrych rysach twarzy. Kompletnie nie przypominali swoich dzieci.
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna basowym głosem - miło mi poznać pierwsze koleżanki naszych dzieci.
Pomimo tych słów wydawało mi się, że nie przypadłyśmy małżeństwu do gustu.
- Darujcie sobie - warknęła Christie - gdyby nie Tom, to by nigdy tu nie przyszły. Nie interesujecie się nikim oprócz samymi sobą i Tomem. Victora też zaniedbujecie.
- Kto to Victor? - spytałam cicho.
- Mój młodszy brat. Też nie chce iść w ślady rodziców i uczyć się wszystkiego oraz tworzyć bezsensownych rzeczy, dlatego nie zwracają na niego uwagi.
Dała powód do myślenia swoim rodzicom, ale ich to nawet nie ruszyło.
- W końcu jesteście - sytuacje rozładował Tom, wpadając do korytarza z uśmiechem - nie mogłem się was doczekać.
Za nim stanął chłopczyk w wieku około 10 lat. Był niewesoły i nieswój.
- Może przejdźmy już do jadalni - zaproponowała kobieta.
- Chcecie się ich jak najszybciej pozbyć, co?
- Christina - powiedział ostrzegawczo jej ojciec, a ona spojrzała na niego wilkiem.
- Taka prawda. Nie są takie, jak córeczki waszych znajomych, dlatego nie macie zamiaru zbyt długo znosić ich obecności. Prawda boli, co?
Zrobiła krok do przodu, ale Tom zatrzymał ją za ramię. Odwróciłam się do małego Victora.
- Cześć - uśmiechnęłam się lekko - jestem Laura, a ty?
- Victor - powiedział beznamiętnie.
- Często się tak kłócą?
- O byle rzeczy? Tak. O wiele za często. Ale to Christie ma rację. Rodzice przesadzają.
Kucnęłam lekko. Gdy Christie znowu warknęła przy moim uchu, aż podskoczyłam ze zdziwienia.
- Jeśli upieracie się, że nic nie macie do moich koleżanek, do może ucieszy was fakt, że tworzymy razem szkolny zespół i będą się tu często pojawiać.
Olivia stała pod ścianą i milcząca patrzyła na kłótnię rodzinną.
- Christie, nie zawsze ty musisz mieć ostatnie słowo - powiedział Thomas - usiądźmy już przy tym stole, a potem pójdziemy do naszych pokoi. Będziecie miały spokój i dokończycie swoją piosenkę.
Westchnęła.
- Dobra, Ale nie robię tego dla nich - spojrzała znów na swoich rodziców, którzy nadal wyglądali, jakby nic się nie stało. To nie jest normalne zachowanie.
- Chodźcie, dziewczyny. Usiądźcie do stołu - powiedział facet, a my razem z blondynką poszłyśmy za jego poleceniem. Usiadłam niepewnie do stołu i spojrzałam na apetycznie wyglądające jedzenie. Nie wiedziałam, co robić. Teraz i ja czułam się nieswojo.
- Co planujecie na przyszłość? - spytała pani Redford, starając się na miły ton.
- Ja chyba pójdę na medycynę - powiedziała Olivia i znów wbiła wzrok w stół.
- A ty, Lauro?
- Tak naprawdę sama nie wiem. Mama chyba planuje mi studia prawnicze, ale nie jestem pewna, czy aby na pewno to chcę robić przez całe życie.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Wreszcie jej twarz przedstawiała jakieś emocje.
- Dlaczego? To bardzo dobry pomysł.
- Niestety nikt nie może mnie do tego zmusić. Jeśli będę czuła, że mam ochotę być prawnikiem, to to zrobię. Nie mam zamiaru wykonywać poleceń innych dotyczących mojego życia.
Mruknęła coś pod nosem, nakładając sobie kawałek pieczeni na talerz.
- To miło, że masz własne zdanie.
Christie spojrzała na mnie porozumiewawczo, a Tom chyba z... podziwem?
Nałożyłam sobie niewielki kawałek pieczeni i trochę ziemniaków, zjadając porcję sałatki. Cisza była niemiła.
Gdy obiad dobiegł końca, w reszcie mogłyśmy iść do pokoju koleżanki.
Wcześniej tak zaaferowana ludźmi nie zwróciłam uwagi na wystrój domu. Teraz miałam szansę odrobić braki.
Wszystkie ściany były w kolorze jasnym-pomarańczowym. Salon był jak zwykły salon - telewizor plazmowy, kanapa, stolik. Kuchnia normalna, przestrzenna i pełna światła. Cztery sypialnie - do pokoju ich rodziców nie miałam zamiaru wchodzić. Normalny dom i nienormalni domownicy.
Pokój Christie był typowo rockowo-nastoletni (czy coś w tym stylu xd - od aut). Czerwone ściany, wielka szafa. Oddzielna garderoba, w której i tak nie było zbyt dużo ciuchów. Najwięcej ich było w kolorze czarnym. Laptop na biurku, tam też porozwalane książki. Na półkach było wiele tomów opasłych ksiąg o różnej tematyce. Moją uwagę najbardziej przykuł keyboard prawie na środku pokoju.
- Wow - westchnęła Olivia koło mojego ucha - ale odjazd.
- Nigdy nie podobał ci się taki styl - odpowiedziałam jej, ale miałam takie same zdanie.
Wzruszyła ramionami.
- Może pora na zmiany?
Pokręciłam szybko głową.
- Nie ma mowy. Christie mi wystarczy.
Zaśmiały się obie. Christina podeszła do instrumentu i zabrała wszystkie kartki, które rozsypały jej się po podłodze. Podeszłam do niej i pomogłam pozbierać.
Zauważyłam, że są to nuty i teksty różnych piosenek, których jeszcze nie znałam.
- Piszesz piosenki? - spytałam, zachwycona tekstem rockowej piosenki.
Pokiwała głową.
- Czasami, kiedy mam wenę twórczą i czas, ale nie są zbyt dobrze - odparła beznamiętnie.
- Ty żartujesz? - pisnęłam.
- Jak tak ci się podoba, to przyniosę ci ją jutro. Dokończoną. A teraz wam pokażę, jaką miałam koncepcję na twoją piosenkę.
- No dobra - westchnęłam - ale masz mi ją jutro przynieść.
Zignorowała moją ostatnią wypowiedź i zagrała kilkanaście taktów piosenki. Po chwili usłyszałam jej dźwięczny głos.

Trying hard to fight these tears
I'm crazy worried
Messing with my head this fear
I'm so sorry
You know you gotta get it out
I can't take it
That's what being friends about

I, I want to cry
I can't deny
Tonight I wanna up and hide
And get inside
It isn't right
I gotta live in my life
I know I, I know I
I know I gotta do it
I know I, I know I
I know I gotta do it


- Jest naprawdę świetna. Dziewczyno, masz talent! - wykrzyknęła Liv, na co Christ się uśmiechnęła.
- Dzięki. Choć dwie osoby to doceniają.
I tak minął, słodko-kwaśno, świetny dzień. I mam nadzieję, że już nigdy nie wyląduję w mieszkaniu Redfordów, gdy małżeństwo będzie w domu.

******************************

Weny za grosz. Przeciętniak.
Ale taki już los szaraczków :D

Dziękuję za 11 komentarzy pod ostatnim postem. Dobijecie do 15? xd
Nie karzę, ale bardzo proszę ;)

Do następnego ♥


środa, 19 lutego 2014

04. Stay The Night

"Nieprzyjmowanie pomocy nie czyni z ciebie bohatera" ~ Straylight Run "Sympathy For The Martyr" 

4 październik

Kiedyś byłam zbyt dumna, żeby przyjąć od kogoś jakąkolwiek pomoc. Nawet nie wiecie, jaki wielki błąd wtedy ludzie popełniają! To jest naprawdę bardzo straszne i niezdrowe.
Ludzie powinni odłożyć swoją pychę i swoje ego na bok i w końcu się ogarnąć. Trzeba prosić o pomoc w koniecznych wypadkach, bo gdyby nie pomoc przyjaciół, spadlibyśmy na samo dno od razu.

Wiecie co robię codziennie rano, prawda? Nie muszę chyba tego opisywać, bo zabraknie mi czasu. Pokrótce : pobudka - 5 rano; siedzenie na parapecie do 6.30; prysznic, ubieranie się, mycie; śniadanie i niepotrzebna pogadanka; szkoła.
Dziś nic a nic się nie zmieniło. Normalka, prawda?
Gdy już myślałam, że może choć dziś będzie w miarę spokojnie, to bardzo się pomyliłam.
A zaczęło się od zwykłego śniadania.
Matka znów gdzieś wybywała, jak podejrzewam do pracy. Uparcie się do mnie nie odzywała, bo pomimo, że do rozpoczęcia wczorajszej wojny na żarcie przyznali się wszyscy, to ona podejrzewała głównie mnie. Byłam jej numerem jeden na listach najgorszych ludzi na świecie.
A przecież myślałam, że po weekendzie się do siebie zbliżyłyśmy. Myliłam się.
Zrobiła szybko płatki na śniadanie i podczas posiłku rozmawiała tylko z Paulem. W końcu po dwudziestu minutach miałam dość.
- To byłam ja, dobra?! - krzyknęłam, wstając - przypadkowo zaczęłam tą wojnę. Wiem, że ty nie wierzysz w przypadki, ale nie zrobiłam tego specjalnie. W porządku?
- Ale Laura...
- Zniszczyłam ci pewnie kolejne spotkanie kolejnych sponsorów, którzy i tak by zniszczyli naszą szkołę, przepraszam!
- Laura, spokojnie. To nie byli żadni sponsorzy, a ja nie jestem na ciebie zła - uspokoiła mnie i posadziła z powrotem na krześle.
Między moimi brwiami pojawiła się zmarszczka na znak, że czegoś nie rozumiem.
- Jeśli nie jesteś na mnie zła, to czemu się do mnie nie odzywasz?
- Musiałam sobie poukładać kilka rzeczy - spojrzała na mnie przepraszająco - okazało się, że... - przełknęła ślinę - wasz biologiczny ojciec jest w więzieniu.
- Że co?! - wrzasnęłam i upuściłam widelec na podłogę. Paul wytrzeszczył oczy w zdziwieniu.
- Uciekł od nas, gdy Paul miał dwa lata. Myślałam, że ułożył sobie życie po swojemu, więc się z nim nie kontaktowałam. Gdy miałaś dwanaście lat, pieniądze od niego dla was przestały przychodzić. Nie przejęłam się tym zbytnio - biedni nie jesteśmy i nie potrzebujemy ich. Ale wczoraj do szkoły przyszli prokuratorzy i ci ludzie z sądu. Zostawił nam same rachunki po sobie, które będziemy musieli zapłacić.
Zapadła chwila ciszy.
- Nie - wykrztusiłam - nie możesz po nim płacić.
- Ale Laura, zrozum. Jeśli tego nie zrobię, to będziemy mieli kłopoty. Cała nasza rodzina.
W tej chwili zadzwonił telefon domowy. Ruszyłam w jego stronę i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Halo?
- Laura. Cześć, słońce. Masz gdzieś koło siebie mamę? - w telefonie usłyszałam głos Vanessy.
- A co ci przeszkadza, że ja z tobą rozmawiam? - spytałam niegrzecznie.
- Ale to nie o to chodzi - zaczęła się tłumaczyć - po prostu muszę porozmawiać z matką. To ważne.
- Aha. Czyli ja jestem na tyle głupia, że nic nie zrozumiem. W porządku - oddaliłam słuchawkę od ucha - Mamo!
Przyszła po kilku sekundach. Podałam jej aparat i przeszłam na korytarz. Ubrałam jeansową kurtkę i zwykłe, granatowe trampki i włożyłam torbę na ramię.
- Wychodzę!
- Laura, poczekaj chwilę. Vanessa chce z tobą jeszcze chwilę porozmawiać - zatrzymała mnie matka.
- To niech przyjedzie - warknęłam - śpieszę się do szkoły.
Wyszłam trzaskając drzwiami. Puściłam się biegiem w stronę domu Olivii. Musiałam z nią pilnie porozmawiać. Podbiegłam do domu Lynchów, pociągnęłam Rydel za rękę i nic jej nie tłumacząc, pobiegłyśmy razem w stronę domu przyjaciółki.
- Co ty robisz, kretynko! - krzyknął Ross.
- Porywam Rydel. Sam się zawieź do szkoły! - odkrzyknęłam.
W końcu po kilkuset metrach dotarłyśmy na miejsce. Blondynka właśnie wychodziła z domu.
- Hej - przywitała nas z uśmiechem - cześć Rydel. A co wy takie zdyszane?
- No Laura, słucham. Co było aż tak pilne, że porwałaś mnie moim braciom? - spytała podejrzliwie Delly.
Uśmiechnęłam się uroczo.
- Może chciałam z wami spędzić trochę czasu?
Obie nie uwierzyły w moją wersję wydarzeń. Westchnęłam.
- Tak naprawdę, to potrzebuję waszej rady.
W stronę szkoły tłumaczyłam im całą powstałą sytuację.

~*~

Po pierwszej lekcji już miałam dobrą radę od przyjaciółek. Uspokojona lekko, poszłam poszukać Christie. Siedziała sama na ostatniej ławce na chemii, a potem póki się zwinęłam z książkami, to już była na korytarzu, wśród znudzonej po pierwszej lekcji młodzieży w moim wieku. Nie mogłam jej znaleźć. Kiedy dopchałam się do jej szafki, to jej już nie było. Wspaniale!
Znalazłam ją po drugiej lekcji. Wsadzała swoje książki.
- Hej - uśmiechnęłam się lekko.
Odwróciła się w moją stronę.
- Cześć - powiedziała ponuro - moi rodzice zapraszają ciebie i Olivię do nas na obiad.
Uniosłam wysoko brwi ze zdziwienia.
- Więc w czym problem? Aż tak nas nie lubisz?
Pokręciła głową.
- Nie. Jesteście spoko, można powiedzieć, że cię lubię.
Znów się uśmiechnęłam.
- Więc w czym problem?
- Oni mnie nienawidzą - powiedziała - zapraszają was ze względu na Toma. Nagadał dużo im o was i chcą poznać nasze nowe koleżanki. Super.
- A czemu niby mieliby cię nienawidzić?
- Bo nie jestem naukowcem jak Tom albo nasz młodszy brat Robert. Ja wolę muzykę, a oni tego nie rozumieją.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem cię. Też mam takie wrażenie, że matka mnie nienawidzi. Może założysz własny zespół?
Zmarszczyła czoło.
- Taa, jasne.
- Czemu nie? Jak kochasz muzykę, to nie ma w tym nic złego. Matka coś mi wspominała, że fajnie by było, żeby jakiś zespół z naszej szkoły wystąpił na balu halloweenowym.
- Ale po co mam niby iść na ten bal? Żeby wystroić się jak choinka dla nikogo? Żaden chłopak nie będzie mnie chciał.
- Przesadzasz - prychnęłam - z resztą, możesz zrobić swoją robotę i pójść do domu. Wcisnęłabyś się w kieckę na kilkadziesiąt minut.
Westchnęła.
- Okej, to nie jest taki zły pomysł. Tylko że ja gram tylko na gitarze. Nie śpiewam, nie gram na perkusji. I chyba tego wszystkiego nie zrobię sama. Granie w zespole samemu jest bez sensu.
- A kto powiedział, że masz to robić sama? - spytałam - wiem, że Olivia też gra na gitarze, a Leo na perkusji. Calum akurat nie interesuje się muzyką aż tak bardzo, więc on odpada. I jeśli by ci to nie przeszkadzało, to mogę śpiewać i czasami grać na gitarze.
Zamilkłyśmy.
- Brzmi w porządku - osądziła w końcu.
- Serio? - pisnęłam i rzuciłam się jej na szyję.
Roześmiała się i delikatnie mnie objęła.
- Fajnie by było. W starej szkole nigdy nie było takich pomysłów. 
- To świetnie! Idę poinformować o tym Leo i Olivię.
Uśmiechnęła się lekko.
Pobiegłam korytarzami na ponowne poszukiwania ukochanej blondyny.
Po chwili jednak wróciłam na chwilę do Christ.
- I przyjdziemy z chęcią na obiad.
 Zniknęłam między grupą ludzi.

~*~

Moi przyjaciele z uśmiechem przyjęli nowość oraz przyznali, że z chęcią by zagrali koncert na balu. Pocałowałam z radości oboje w policzek.
Gdy wychodziłam na przerwę na lunch, przypadkowo walnęłam Lyncha drzwiami. Coś często zdarzają się przypadkowe wypadki na jego osobie.
- Może byś uważała?! - wrzasnął jak dziewczyna z bólu, na co wybuchnęłam śmiechem.
Tacy ludzie istnieją tylko po to, aby nas rozśmieszać swoją głupotą. No cóż, człowiek z budyniem zamiast mózgu nie potrafi raczej niczego innego.
- Sorry, blondi, ale to twoja wina. To ty włazisz mi pod drzwi.
- Znowu zrobiłaś to specjalnie - spurpurowiał na twarzy ze złości.
- Uspokój się, bo ci żyłka na czole pęknie.  I następnym razem nie koloruj twarzy na kolor buraka, bo to brzydko wygląda.
Niektórzy się roześmiali.
- Idiotka - mruknął zły.
- Ooo, jakie to słodkie - uśmiechnęłam się z przekąsem - nigdy nie mówiłam, że jest inaczej. Ale i tak mnie uwielbiasz.
- Taa, jasne - powiedział z sarkazmem - może jeszcze mam ci się kłaniać?
- Byłoby miło - uśmiechnęłam się słodko - ale nie chcę tego od gnoi, którzy próbują mnie zrzucić na dno. Spadaj.
Wyminęłam jego grupkę. Jeszcze próbował mnie złapać za rękę, ale go spoliczkowałam.
- Zostaw mnie - wycedziłam - Sam powinna ci wystarczyć.
- Ty na serio jesteś agresywna - powiedział cicho, ale to usłyszałam. Zatrzymałam się w pół kroku - powinnaś chodzić na terapię jak twój brat.
Wściekłość wezbrała we mnie niczym wulkan.
- Nigdy nie wspominaj w ten sposób o moim bracie! - krzyknęłam.
- Bo co mi zrobisz? Jesteś tylko słabą, nic nie wartą...
Nie dokończył, bo kopnęłam go w krocze.
- To było za Paula. Mnie możesz obrażać, ale nigdy nie obrażaj mojej rodziny. Rozumiesz?! Nie masz prawa nic wspominać o problemach mojego brata!
Odeszłam szybko z miejsca zdarzenia.
Christie zrównała się prędko ze mną.
- Co jest twojemu bratu?
Zacisnęłam zęby i pokręciłam przecząco głową.
- Proszę, nie dziś. Powiem ci kiedyś indziej.
Skinęła głową.
- To coś poważnego?
- Jak na piętnastoletniego chłopaka to owszem. Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Porozmawiajmy o muzyce - zaproponowałam - kogo słuchasz?

~*~

Kopnięcie ze złości Rossa było dobrym krokiem. Nie dość, że nacierpiał się za obrażanie mnie i mojej rodziny, to zamknął się już do końca dnia. Czasami się dziwię, że jest taki sprawny pomimo złamanej ręki. Na lunchu zjadłam prędko swoją porcję i cicho nuciłam sobie pod nosem nową melodię. Może o tym nie wspominałam, ale lubię muzykę i mam fortepian w swoim pokoju. Piszę czasami piosenki, ale nie są zbyt genialne.
Jednak to, co teraz mi przyszło do głowy było o wiele lepsze od poprzednich tekstów.
- Olivia, masz może kawałek kartki i długopis?
Skinęła głową, przeżuwając kawałek kanapki. Sięgnęła do kieszeni bluzy i podała mi te rzeczy. Ona na serio potrafi dużo zmieścić w swoich kieszeniach. I zawsze ma długopis.
Napisałam kilka pierwszych linijek tekstu.

Trying hard to fight these tears
I'm crazy worried
Messing with my head this fear
I'm so sorry
You know you gotta get it out
I can't take it
That's what being friends about


- Co piszesz? - usłyszałam znajomy głos przy swojej głowie.
- Cześć Tom - uśmiechnęłam się - to moja prywatna sprawa.
- Pisze piosenkę - powiedział Calum.
- Ciekawa, jaka będzie - dodał Leo.
Posłałam im naburmuszone spojrzenie.
- Nie bądźcie wredni. Ta może być lepsza od poprzednich.
- Pokaż - wyciągnęła do mnie rękę Christie. Podałam jej papierek, a Tom usiadł po mojej lewej stronie.
- Dopiero zaczęta, ale mam niezły pomysł - powiedziałam.
Christie wczytała się.
- Podaj mi długopis. Możemy zmienić ją z ponurej ballady na dobrą, popową piosenkę - powiedziała brunetka. Podałam jej.
Napisała kilka następnych linijek.
Przeczytałam jej dopiski.

I, I want to cry
I can't deny
Tonight I wanna up and hide
And get inside
It isn't right
I gotta live in my life
I know I, I know I
I know I gotta do it
I know I, I know I
I know I gotta do it


- Jak przyjdziecie do mnie z Olivią na obiad, to pokażę ci moją propozycję co do melodii. Mam w pokoju keyboard - powiedziała pewnie.
Skinęłam głową.
- Na obiad do ciebie? - spytała zdziwiona Liv.
- Upss, sorki Liv. Zapomniało mi się - uśmiechnęłam się - idziemy jutro do Toma i Christie na obiad.
Pokręciła niedowierzająco głową i przewróciła oczami.
- I tak już chyba nie mam wyboru.
- Zdążysz przeczytać lekturę, którą będziemy omawiać za rok? - spytałam z lekką ironią, na co wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 
- Powinnam się wyrobić - powiedziała rozbawiona - jestem w połowie.
- Jesteś niesamowita - rzekł Leo.
- Wiem - rzekła nieskromnie, zrzucając włosy z ramienia - cała ja.
- I jaka skromna - powiedział Tom.
- To też wiem - mrugnęła do niego - skromność zawsze na pierwszym miejscu.
Rozbawiła nas.
Mam wspaniałych przyjaciół.

*********************************

Hihihihihihihihihih :D Zdążyłam jeszcze tu coś napisać przed powrotem taty. Wspaniale ♥
Teraz tylko czekamy na piękną piąteczkę! ^^
Do piątego rozdziału dodam świetną pioseneczkę ☺

Do następnego ♥


poniedziałek, 17 lutego 2014

Przepraszam

Przepraszam, ale nie wiem, kiedy dodam next'a. Mam szlaban "do odwołania". Postaram się dodać coś przez telefon, ale nic nie obiecuje, jest powalony :/ Do zobaczenia :'(

piątek, 7 lutego 2014

LBA

Nominacja number one (LBA). Od Camille Marano z bloga : http://ross-and-laura-true-love-story.blogspot.com/

Dziękuję ci!

Pytania:

1. Ile blogów obserwujesz? Wymienisz kilka?

2. Chcesz kiedyś pojechać do Afryki jako wolontariuszka?

3. Lubisz pić kompot?

4. Jak rozpoczęła się twoja historia z pisaniem bloga?

5. Kiedy ostatnio wyjechałaś gdzieś poza granice miasta? Gdzie?

6. Lubisz zimę?

7. Lubisz grać w szkolnych przedstawieniach?

8. Pytanie z kategorii muzyka: Ile czasu dziennie poświęcasz na słuchanie piosenek?

9. Twoje ulubione utwory?

10. Masz sprawy, o których nikt nie ma pojęcia?

11. Masz jakieś sposoby na wenę twórczą?

Odpowiedzi:

1. Czytam naprawdę dużo blogów. Kilka z nich, to na przykład : magic-story-raura.blogspot.com - Rosser, hate-ignore-love-raura.blogspot.com - Inimitable, http://the-story-of-frienship.blogspot.com/ - Harrietta oraz wiele innych.

2. Bardzo bym chciała.

3. Nawet tak. W sumie zależy, kto robi xd

4. Tak jak pewnie większości bloggerek i bloggerów. Był serial, blogi, własne pomysły i... bum! I już masz bloga!

5. Na wakacje nad morze. Stegna.

6. Tak! Mam wtedy urodziny, jest dużo wolnego i święta! I lubię wychodzić wtedy na górkę na podwórku.

7. Szczerze to nigdy nie grałam. Moja szkoła nigdy takiego czegoś nie organizuje. A nawet jeśliby zorganizowała, to bym nie wzięła udziału. Kompletnie się nie nadaję.

8. Oooo, bardzo dużo! Czasami nawet cały dzień. Przez słuchawki gdy wychodzę z psem i wtedy, gdy siedzę na komputerze to podstawa!

9. Ogólnie? Forget About You - R5, Without the love - Demi Lovato, Beautiful - Christina Aguilera i wieeeeele więcej.

10. Nie. Nawet jeśli taką mam, to jestem strasznie kiepska w kłamaniu i aktorstwie, że niektórzy od razu wszystko wiedzą.

11. Wychodzenie na świeże powietrze, bo zawsze wtedy jest mi lepiej i lepiej mi się myśli. Czytanie innych blogów, bo czasem przychodzą jakieś przerobione pomysły. I siedzenie z moją klasą i przyjaciółmi!

Moje nominacje:

1) http://the-story-of-frienship.blogspot.com/
2) http://na-zawsze-razem-tak.blogspot.com/
3) http://austinandally-amazing-story.blogspot.com/
4) http://forever-together-auslly.blogspot.com/
5) http://lynch-vs-marano-wojna.blogspot.com/

To takie blogi z małą ilością wyświetleń i komentarzy, a które na to zasługują.

Moje pytania:

1. Ulubiony przedmiot w szkole?
2. Hobby?
3. Ulubiony kolor?
4. Opisz siebie w trzech słowach.
5. Kogo jesteś fanką? (oprócz R5 i Laury Marano).
6. Ulubiona potrawa?
7. Lubisz wiosnę?
8. Masz jakiś swój naprawdę ulubiony blog?
9. Jaką bloggerkę chciałabyś spotkać na żywo?
10. Czy chętnie piszesz bloga?
11. Co jest twoją pasją?

Pozdrawiam :)

środa, 5 lutego 2014

03. Bottle You Up

3 październik

Jest znacznie łat­wiej burzyć niż bu­dować, szkodzić niż po­magać, niena­widzić niż kochać.~Alfred Aleksander Konar.

I to jest święta prawda. Nawet nie wiemy, jak łatwo jest zniszczyć coś, co się budowało lub na co się zapracowało naprawdę kupę czasu. Możemy nawet chcieć coś osiągnąć przez całe życie, a gdy nam się to udaje to jedną głupią decyzją wszystko burzymy. Tak jak Ross zniszczył naszą długoletnią przyjaźń.
Może i jestem egoistką, bo wszystko zwalam na niego, ale nie potrafię inaczej. Bo w czym ja tu zawiniłam? Pewnie w tym, że w ogóle istnieję. Bycie dla wszystkich ciężarem nie jest miłe.
A, no i jestem jeszcze masochistką. M.A.S.O.C.H.I.S.T.K.Ą, rozumiecie? Jestem pewna, że zdołałabym mu wybaczyć, nawet jeśli by to zrobił jeszcze tak z milion razy. Jestem pewna, że zdołałabym wybaczyć mamie te wszystkie złe chwile, nawet jeśli by miała tak robić do końca życia. Widzicie? MASOCHISTKA!
Dziś poniedziałek, więc zbudziłam się z samego rana. Od kilku ostatnich tygodni mam manię siedzenia na parapecie i patrzenie na budzące się miasto. To jest naprawdę przyjemne i przynosi mi ulgę na duszy. Jestem dziwna, wiem.
Po może dwóch godzinach zlazłam wreszcie z mojego 'podestu' i poszłam do garderoby, wybierając strój do szkoły. Były to czarne rurki i szara tunika. Umyłam się, uczesałam... Z resztą, to bez sensu. Codziennie rano jest to samo. Zjadłam śniadanie zrobione przez matkę i o 7.32 wyszłam z domu. Szłam w stronę domu Olivii, bo codziennie rano chodzimy razem do szkoły. Jej obecność naprawdę podnosi mnie na duchu - może i nie ma jakiegoś kolorowego życia, ale wciąż potrafi się uśmiechać i zapomnieć o złych chwilach. Ja tej umiejętności nie posiadam. Jedynym minusem chodzenia po nią był fakt, że nie mieszkała tak strasznie daleko od Lynchów. Codziennie mijam ich dom, a oni wychodzą w tym samym czasie, kiedy idę. Rydel wozi ich do szkoły, wysyłając mi serdeczny uśmiech. To normalka. Dziś nie było inaczej. No, może troszeczkę.
Gdy obojętnie minęłam ich posiadłość, podbiegł do mnie Ryland, zapewne wysłany przez któregoś ze starszych braci i położył mi rękę na ramieniu.

(coś w tym stylu, tylko że oni byli na ulicy, stali i nie byli aż tak blisko xd - od aut).









Spięłam się i od razu ją zrzuciłam.
- Może zechcesz z nami pojechać?
Zaśmiałam się sztucznie.
- Nie, dziękuję. Z Rydel spotkam się kiedy indziej. Co, Rossowi zabrakło odwagi i wysłał swojego młodszego braciszka?
- Nie, nie zabrakło mu odwagi - zaprotestował RyRy.
Prychnęłam.
- Właśnie widać. Przekaż swojemu braciszkowi, że niech się ode mnie odwali. Paa - mruknęłam, popychając go lekko w stronę domu. Poszłam przyspieszonym krokiem dalej, zachodząc po Liv.
Nie chciałam jej psuć humoru, więc nic jej nie mówiłam. Ona nienawidzi Lynchów tak samo jak ja. No trochę mniej. I chyba ich nienawidzi.
W dzisiejszych czasach trudno jest komukolwiek zaufać i wierzyć. Wiecie, jak ciężko znaleźć prawdziwych przyjaciół, którzy nie będą ci obrabiać dupy za plecami? Ja wiem.
Z Olivią gadałyśmy o wszystkim, co nam ślina na język przyniosła i jakoś szybko upłynęła nam droga do szkoły. Przed budynkiem czekali już na nas Calum i Leo. Przywitałyśmy się z nimi i całą paczką weszliśmy do szkoły. Przebrałam się i poczekałam na przyjaciół. Pierwszą naszą wspólną lekcją była chemia. Poszliśmy całą grupką, jak to zawsze, rozmawiając i żartując.
Przed samymi drzwiami lekcyjnymi wpadłam na jakąś dziewczynę. Obie byłyśmy poszkodowane, bo obie upadłyśmy.
- Może byś uważała, jak chodzisz? - powiedziała niemiło, wstając szybko. Może bym i odpyskowała, ale dziewczyna była zupełnie inna niż Sam. I była nowa.
- Sorry - mruknęłam - moja wina.
- No w sumie to nas obu - powiedziała obojętnie i minęła mnie, wchodząc do sali.
- Zaczekaj - podbiegłam za nią - jesteś Christina?
- Po prostu Christie - zatrzymała się, ale nie odwróciła.
- Laura - powiedziałam - mam cię oprowadzić po szkole.
- Chyba nie będzie takiej potrzeby - mruknęła.
- Jednak wolę nie ryzykować. Moja matka jest dyrektorką i o wszystkim się dowie - teatralnie westchnęłam.
- Zgoda - prychnęła - jakoś za bardzo słuchasz się mamusi.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę.
- Myślisz, że mam łatwo? - spytałam wściekła - i tak mam za dużo problemów za jednego takiego kretyna. Myślisz, że to fajnie jest mieć codziennie w domu kłótnię, jaka to jestem zła?!
Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Po tej lekcji widzimy się pod tą salą - powiedziałam chłodno - i nie obchodzi mnie, jak bardzo tego nie chcesz. Nie zamierzam mieć kolejnych kłopotów tylko dlatego, że księżniczce się tak chce.
Ominęłam ją obojętnie, siadając na swoje miejsce i ze znudzeniem czekając na nauczycielkę. Dziewczyna usiadła kilka sekund później, pewnie trochę zaskoczona moimi słowami.
Już po chwili słucham, jakie to ekscytujące, gdy kwas dodaje się do wody. Boże!

~*~

 Gdy spakowałam się i leniwym krokiem wyszłam z sali, Christie już na mnie czekała. Dołączyłam do niej, pożegnałam przyjaciół i zabrałam brunetkę na oprowadzenie.
Pokazałam jej wszystkie zakamarki szkoły - wszystkie sale, toalety, schowki - po prostu wszystko!
Po przejściu w kolejne miejsce obie uporczywie się do siebie nie odzywałyśmy. W postanowiłam ją tylko ostrzec przed Lynchem. Mówiłam, jakim babiarzem się stał?
- No cóż - przerwałam nieprzyjemną ciszę - chcę ci tylko powiedzieć, żebyś uważała na Ross'a Lyncha.
- A co? To twój chłopak? - spytała zaczepnie, a ja aż zakaszlałam ze zdziwienia. A potem się roześmiałam.
- No co ty - prychnęłam - po prostu on lubi wykorzystywać dziewczyny.
- Za kogo ty mnie uważasz, co? Za kolejną pustą lalkę? - wkurzyła się - nie polecę na jakiegoś chłoptasia, który ma budyń zamiast mózgu.
Wybuchnęłam śmiechem.
- To doskonale go opisuje - uśmiechnęłam się.
- W każdej szkole znajdzie się jakiś pewniak, który myśli, że wolno mu wszystko. Przykro mi, ale spotka go rozczarowanie - powiedziała i szła pewnie dalej.
- Nie będzie ci przykro, prawda?
- Nie będzie - uśmiechnęła się lekko. 
Szłyśmy dalej i żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć. Szczerze powiedziawszy, przełamałyśmy pierwsze lody, ale do przyjaźni to i tak daleko.
- Jeśli nie miałabyś gdzie usiąść na stołówce, to może usiadłabyś ze mną i moimi przyjaciółmi? - zaproponowałam po dłuższej chwili, a ona przystanęła i spojrzała na mnie swoimi piwnymi oczami - nie przejmuj się, nie będą się narzucać. Mogą się nawet do ciebie nie odzywać.
Zastanawiała się chwilę, ale potem kiwnęła głową.
- Zgoda - westchnęła - i jeśli mój brat Joe nie znajdzie sobie nowych kolegów, to też usiądzie z nami.
- Joe? - zmarszczyłam czoło - czy wy macie w domu psa?
Spojrzała na mnie zdziwiona i chyba lekko zirytowana moją ciekawością i dociekliwością.
- Tak. Owczarka niemieckiego, Oskara.
- Kurde - roześmiałam się - widziałam wczoraj twojego brata w parku. Nasze psy wspólnie się bawiły. Czy ta jego czupryna nie jest farbowana?
- Ale psa czy brata? - poszła za moim przykładem i też się śmiała - Joe ma takie naturalne. Może się to wydawać dziwne, ale mamy innych ojców. Czyli nie jesteśmy rodzonym rodzeństwem. Urodziłam się rok po nim, ale on nie zdał jeden raz do następnej klasy. Tępak.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ale gdy usłyszałam dzwonek na kolejną lekcję, od razu pociągnęłam nową znajomą w stronę klasy.
- Teraz mamy matmę!

~*~

Zgodnie z obietnicą Christie usiadła z nami na przerwie na lunch. Cała stołówka patrzyła na nas z zainteresowaniem, jak to zawsze, gdy ktoś się do nas dosiadał.
Zauważyłam Josepha w kolejce po jedzenie, więc do niego pomachałam, ale mina mi zrzędła, gdy okazało się, że usiadł do Lyncha. Przebrzydły Lynch!
Joe jednak mnie nie zauważył. A gdy zaczął szukać swojej siostry po całej stołówce i dostrzegł mnie razem z nią przy stole, podszedł do nas z szerokim uśmiechem.
- Cześć Christie, Laura i grupko nieznajomych mi ludzi.
Calum, Olivia i Leo przywitali go z pewną ostrożnością. Pewnie nie wiedzieli, jak mają zareagować, skoro przyszedł od stolika, w którym siedział Lynch.
- Hej - mruknęła Christina, a ja lekko mu pomachałam.
Ogólnie Christ mało się odzywała. Poinformowałam moich przyjaciół, żeby nie wywierali na niej presji rozmowy. Grzebała tylko widelcem w swojej sałatce z łososiem.
- To co cię tu sprowadza? - spytałam grzecznie, pijąc sok.
- A tak chciałem porozmawiać. Kurcze, jestem tu pierwszy dzień, a już dochodzą do mnie plotki, jaka to jesteś straszna.
Odsunął krzesło i usiadł koło mnie. Z mojej drugiej strony siedziała Liv.
- Taką mam opinię - pokiwałam głową z przekonaniem - jedni mnie tak nazywają, bo znają mnie aż za dobrze, a inni, bo słyszą tak od swoich znajomych i boją się do mnie podejść.
- Oj nie bądź już taka skromna - Olivia dała mi kuksańca w bok - wielu próbowało, ale nie mają takiego daru, aby pokonać jej charakterek.
Joe się roześmiał.
- No cóż. Ja też nie miałem zbyt pozytywnej oceny w starej szkole.
- Jest zbyt ekscentryczny - powiedziała Christie, pierwszy raz się odzywając.
Cała paczka spojrzała na nią zdziwiona, a ta tylko wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia.
Wzięłam swoją prawie pełną tacę i chciałam ją odnieść, ponieważ nie miałam ochoty nic zjeść, gdy nagle wywaliłam na kogoś całą jego zawartość. Ironia losu wyznaczyła Lyncha. Prychnęłam.
- Gdyby byłby to ktoś inny, to bym go przeprosiła. 
- A gdyby to byłby ktoś inny, to bym mu nie oddawał - powiedział z przekąsem i już wymierzył we mnie, gdy się odchyliłam i trafiła ona w Christie. Ta z mordem w oczach rzuciła sałatką w Lyncha, ale się uchylił i jedzenie trafiło w chłopaka z sąsiedniego stolika. I nawet się nie obejrzałam, a cała stołówka zaczęła swoją bitwę na jedzenie. Każdy rzucał w każdego, nie patrząc nawet, czy tego kogoś nie skrzywdzi. Cała stołówka się śmiała. My też.
Nawet Christina się nieźle bawiła.
Po kilku minutach zabawę przerwała moja matka, która oprowadzała jakichś sponsorów.
- Kto to zaczął?! - krzyknęła zdenerwowana.
Nikt się nie odezwał. W końcu i tak sobie uświadomiłam, że prawda wyjdzie na jaw.
- Ja - podniosłam rękę do góry.
Matka spojrzała na mnie wściekła, a cała szkoła patrzyła na mnie - z podziwem, zdziwieniem i Bóg wie czym jeszcze - a ja zaczęłam iść w stronę rozwścieczonej kobiety. Jednak za ramię zatrzymał mnie Lynch.
- Nie prawda, pani dyrektor. To ja - powiedział dobitnie.
Nadepnęłam mu na nogę.
- Nie musisz mnie chronić - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nieprawda, to ja - rękę tym razem podniosła Christie - Laura chce mnie tylko chronić.
A potem ręce podnosili wszyscy po kolei.
Po swojej siostrze był Joe, potem chłopak, w którego trafiła Christ, potem jego towarzysze, a potem cała stołówka podnosiła ręce. Popatrzyłam na ich wszystkich z niedowierzaniem. Chronili mnie i Ross'a. Przełknęłam ślinę. Ross mnie chronił. Wzdrygnęłam się, a matka warknęła zła.
- Skoro tak - po całym pomieszczeniu rozniósł się jej głos - to wszyscy uczniowie, którzy tu są, posprzątają całe to miejsce - wskazała palcem po stołówce.
Rozniósł się szmer.
- Do widzenia - powiedziała jeszcze i odeszła ze sponsorami. Z mowy jej ciała odczytałam, że im się tłumaczy. Cała szkoła zaczęła sprzątać pomieszczenie. Nie zajęło nam to dużo czasu, ale wystarczająco tyle, by nie iść na ostatnią lekcję. Po kilkunastu minutach wszyscy uczniowie wybiegli ze szkoły, szczęśliwi i podekscytowani jakąś akcją, w której mieli szansę brać udział. Nieważne, jak marna była. Ważne, że wszyscy się dobrze bawili.

 ***********************************************

Witajcie kochani!
Inne bloggerki mają rację - ciężko jest pisać w stanie podgorączkowym, z chorobą na karku i zmęczeniem przed oczami - przekonałam się o tym. Moja odporność została pokonana. Porażka!
Rozdział wyszedł taki... nijaki. Ale komentujcie :)
Dziękuję za ponad 1000 wejść!
Next'a dodam, gdy będzie ich 2000! Brakuje wam jeszcze... hmm... dokładnie 835!
Hihi, żarcik. Sama nie wiem, kiedy go dodam. Jeśli mi zdrowie i samopoczucie pozwoli, to być może jeszcze w tym tygodniu. Nic nie obiecuję.



















Pozdrówka! ;)









sobota, 1 lutego 2014

02. Dear No One

2 październik

Człowieko­wi zaw­sze się wy­daje, że kiedyś było le­piej. To nieko­nie­cznie praw­da, bo nie umiemy do­cenić nasze­go dziś. ~Dorota Terakowska.  

To jest cała prawda o naszym życiu. Człowiek zawsze marudzi, jak to jest mu ciężko w teraźniejszości i wiecznie wraca do przeszłości. Jak to wszystko było łatwiej, kiedy było się dzieckiem. Gdy było się pod opieką ukochanych rodziców i nie było mowy o żadnych problemach, które spadały na nasze ramiona. Ale to tylko złudzenie. 
Ludzie nie potrafią docenić czegoś, dopóki tego nie stracą. Przekonałam się tego na własnej skórze. Doceniałam Ross'a, doceniałam. Nie doceniałam tego, co miał mi do zaoferowania; przyjaźni, pomocy. Nie doceniałam tego, dopóki tego nie straciłam. I teraz żałuję tego z całego serca. Bo też bym wolała pójść do niego, przeprosić i mu wybaczyć oraz żyć, tak jak kiedyś. Bez kłótni, bez walki, bez dogryzania sobie. Bym mogła go przytulić i mówić, jak bardzo jest dla mnie ważny i potrzebny  w moim życiu. Ale nie potrafię. Nie potrafię mu przebaczyć. A przynajmniej do czasu, kiedy wszystkiego nie wytłumaczy i nie przeprosi solennie za te wszystkie lata. Ale on tego nie zrobi. Nie pozwoli mu na to duma.
Kolejna niedziela, kolejny poranek, kolejne patrzenie się w okno i rozmyślanie o swoim marnym życiu. Gdybym tylko mogła cofnęłabym czas i odzyskała przyjaciela. Nie dopuściłabym do tego, żeby mnie zostawił. Lecz niestety wróżką nie jestem ani nie będę. 
I znów mój spokojny cykl dnia przerwał dzwonek telefonu. Muszę zmienić piosenkę Eltona Johna "Sacrifice" na coś weselszego. Nie wiem czemu, ale ta piosenka mnie dołuje. Warknęłam sfrustrowana tak sama do siebie, wściekła na dzwoniącego. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, odebrałam szybko z zamiarem wykrzyczenia rozmówcy wszystkie wyzwiska, jakie mi trafią do głowy. Zrezygnowałam jednak w ostatniej chwili.
- Czego? - warknęłam. Nie patrzyłam nawet na to, że mogę kogoś urazić. 
- Pięknie się wita starego przyjaciela - po drugiej stronie usłyszałam rozbawiony głos Ross'a. Spięłam się. 
- Skąd masz mój numer? - nie chyliłam się ku uprzejmościom - natychmiast masz go usunąć. 
- To moja słodka tajemnica - zamruczał - i nie usunę go. Przyda mi się jeszcze nie raz. 
- To czego chcesz? Nie dość, że wkurzasz mnie w szkole, to teraz będziesz do mnie wydzwaniał?
- Chciałem tylko porozmawiać - powiedział niewinnie, a mnie aż nosiło od jego wkurzającego głosu. 
- Wydaje mi się, że nie mamy o czym - powiedziałam chłodno - mam nadzieję, że Delly się jednak namyśli i wyrzuci z tego balkonu. A teraz się rozłączę, a ty grzecznie już do mnie nie zadzwonisz. 
Prychnął.
- Chciałabyś. 
- Spieprzaj - warknęłam i gwałtownie wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Po chwili zadzwonił jeszcze raz, więc sfrustrowana pod wpływem impulsu rzuciłam starą nokią o ścianę. Ani draśnięcia! Tylko się wyłączyła. I dobrze.
Byłam tak rozleniwiona, że nawet po nią nie wstałam. 
Ten jełop zniszczył cały mój dobry nastrój. Zirytowana zerwałam się z łóżka, wzięłam z garderoby pierwsze lepsze jeansy i bluzkę i polazłam do łazienki. Wychodząc z pokoju słyszałam krzątanie się po kuchni. Pewnie matka pierwszy raz od wielu lat wzięła sobie jeden dzień wolnego. Westchnęłam przypomniawszy sobie wczorajszy wieczór i weszłam do łazienki. 
Moje stosunki z matką nigdy nie były dobre. Były albo przeciętne, albo złe. Bardzo rzadko ją widywałam. Czasami trafiałam na jej dywanik (co zawsze kończy się kolejną kłótnią w domu i wypominaniem mi, jaka to jestem zła), a czasami zamieniłyśmy kilka słów przy śniadaniu i tyle dobrego. Nigdy więcej. 
Czułam się strasznie samotna w tym wielkim domu. Paul też często gdzieś wybywał. 
Moje ponure przemyślania przerwały pierwsze gorące krople wody na moim ciele. Automatycznie się zrelaksowałam. Po kąpieli ubrałam się, moje wilgotne włosy związałam w wysokiego kucyka i pomalowałam tylko usta błyszczykiem. Zeszłam na dół, trochę obawiając się, że mama znów zrobi mi awanturę. Ale nic takiego się nie stało. A nawet to był taki odwrót o 180 stopni. 
- Cześć skarbie - uśmiechnęła się milutko - śniadanie jest już gotowe - postawiła talerz z naleśnikami na stole i odwróciła się do kuchenki, zapewne nakładając teraz porcję dla Paul'a. 
Spojrzałam na nią podejrzliwie. 
- Zawołać Paul'a? - spytałam grzecznie.
Pokiwała twierdząco głową. 
- Przydałoby się - rozłożyła szklanki i zaczęła nalewać sok pomarańczowy do każdej z nich. 
Wciąż się na nią oglądając, weszłam po schodach na górę. Otworzyłam drzwi od pokoju brata i pewnie podeszłam do rolet, podnosząc je do samego końca. Promienie słońca natychmiastowo go oślepiły. 
- Jeszcze pięć minut - wymruczał zaspany, nakrywając się kołdrą i przekręcając na drugi bok. Typowa zagrywka. Uśmiechnęłam się sama do siebie i podeszłam do łóżka, wyrywając mu kołdrę z rąk. Spadł na ziemię i od razu wstał pobudzony. 
- Na śniadanie, jełopie. Matce odbija.
- Hmm? - spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc.
- Mówię, że matce odbija. Zrobiła sobie chyba dzień wolnego i śniadanie. Do łóżka ci go nie przyniosę, więc rusz swoją szanowną dupę i zejdź na dół - powiedziałam twardo i wyszłam z pokoju. 
Usiadłam do stołu i w milczeniu czekałyśmy na Paul'a. Zszedł pięć minut potem, ubrany i uczesany. Czasami chciałabym mieć taką prędkość i tak mało problemów, jak mają chłopcy. 
- A więc dzieci - odezwała się matka, przełykając kolejny kęs - jakieś plany na dziś? 
- Ja mam - odezwał się brat - idę do kolegów pograć w piłkę. 
- Oby to była tylko piłka - mruknęłam, ale i tak to usłyszał.
- To będzie tylko piłka - powiedział dobitnie, patrząc na mnie. 
- A ty, Laura? Masz jakieś plany?
- A co, mamo? Znów gdzieś wybywasz? - mruknęłam. 
- Nie. Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu. 
- I znów wypominać mi, jak bardzo skrzywdziłam Ross'a? O niee, za żadne skarby - warknęłam. 
Matka westchnęła.
- Nie miałam żadnego zamiaru poruszać ten temat - powiedziała smutno - po prostu chcę się do ciebie zbliżyć, by było tak, jak dawniej. 
Spojrzałam na nią spod byka.
- Dobrze - rzekłam po dłuższej chwili - możemy trochę spędzić razem czas. 
Uśmiechnęła się.
- Dziękuję - wstała i zaszurała krzesłem, wstawiając swój talerz do zmywarki i nakładając jakieś jedzenie dla Abby. 
- Najpierw - powiedziałam głośno - pójdziemy z Abby na spacer. Potem ty wybierasz, mamo. 
- Dobrze - zgodziła się.
Po dziesięciu minutach skończyłam swoje śniadanie. Znów siedziałam sama, bo matka coś robiła, a Paul już wyszedł. Weszłam do kuchni i już miałam zmyć swój talerz, gdy drzwi od domu się otworzyły i weszli... Lynchowie. Z Ross'em na czole. Zdenerwowana niechcący upuściłam talerz na podłogę, który się potłukł. Zaczęłam zbierać jego resztki, gdy się niechcący zacięłam. 
- Cholera - zaklęłam. Do pomieszczenia weszli wszyscy - od matki po matkę Lynchów, Stormie. 
- Co się stało? - spytała moja matka.
- Nic - wycedziłam przez zęby - po prostu usłyszałam coś nieproszonego. Nasz wspólny dzień jest nadal aktualny?
- Tak - skinęła głową.
- Świetnie - nie mogłam zgodzić się na lepszy głos - poczekam w ogrodzie.
Minęłam całą rodzinę, wzięłam smycz z szafki i wyszłam do wskazanego przeze mnie miejsca. 
- Abby! - krzyknęłam. Tym razem suczka pojawiła się szybciej niż wczoraj. Wyszłam z nią do ogrodu, trzaskając drzwiami. 

~*~ 

Lynchowie wyszli dziesięć minut później z kubkiem cukru. Po jakiego grzyba przychodzili tutaj z kilku przecznic dalej? Jeszcze wszyscy naraz? O nie. Nie tym razem. Nie dam się zbłaźnić. 
- Naprawdę mi przykro, że wasza przyjaźń z Rossem tak łatwo się rozwaliła - szłyśmy właśnie alejkami parku, zjadając lody z naszymi ulubionymi smakami - moje były waniliowe, a mamy truskawkowe. Miała nie zaczynać tego tematu.
Westchnęłam.
- Taa. Ja też naprawdę żałuję. 
- To było naprawdę tak nagle. Przyjaźniliście się ponad 10 lat! Co się stało?
- Pan Bóg stworzył kłamcę - mruknęłam - i kretyna uwielbiającego łamać innym serca.
I znów się zdenerwowałam. A ona to czuła, więc zamknęła temat. 
- Opowiedz mi coś o tej Christinie - powiedziałam spokojnie. 
Gadała przez ponad dziesięć minut. Dziewczyna jest podobno wegetarianką i to już jest jej trzecie liceum. Uwielbia tworzyć widowiska i rewolucje, gdy coś jej nie pasuje, więc dyrektorzy wywalali ją ze szkoły. Zainteresowało mnie to, że gra na gitarze - i akustycznej, i elektrycznej. Ciężko się z nią dogadać, ale mama podobno już jej "mnie poleciła". Poza tym wyznaczyła mnie do oprowadzenia jej po szkole, ponieważ nie chce, by Christie czuła się nieswojo. 
- Pamiętaj, to już jutro. Naprawdę się denerwuję. 
- Ale czym? - nie rozumiałam jej - dziewczyna nie będzie chyba aż taka zła.
Mama wzruszyła ramionami. 
- Tak po prostu. Stres dyrektorki.
- A znasz mamo stres nazwanym stresem rodzica? - spytałam zirytowana. 
- Znam - mruknęła - opiekowałam się wami przez całe życie. I dalej denerwuję się o Vanessę.
- Dzwoniła przedwczoraj - powiedziałam znudzona. 
I tak dalej, i tak dalej. Abby się wyszalała, więc są dwa plusy - jej radość oraz moja, bo właściciel psa, z którym się bawiła, jest w moim wieku. I podobno zacznie także od jutra chodzić do naszej szkoły. Miał na imię Joe.
Pożegnałam się z nim po pół godzinie, wymieniliśmy się numerami telefonów i poszłyśmy z mamą do domu. Uważała, że nie byłam taka wesoła od czterech lat! Tiaa, od czasu zdrady Lyncha. A ja zawsze wracam do tego tematu...
Potem poszłyśmy do kina, a potem zrobiłyśmy razem obiad. Zaczęłam dogadywać się z mamą i poczułam, że dzięki niej niektóre rzeczy mogą stać się łatwiejsze.
Prawda?

******************************************

Hi Hitla! Rozdział jest dziś :)
Wszystko dopiero będzie się rozkręcać. 
Dziękuję za pomysły Elci i Christine. Możesz pomyśleć, że jedna z moich głównych bohaterek jest nazwana na twoją cześć! Choć tego nie planowałam :D 
Rozdział może w poniedziałek :)

Do napisania ♥ 

+ Dziękuję za motywujące komentarze. ☺